Widmo wojny coraz częściej zagląda w oczy mieszkańcom państw bałtyckich, co dzieje się przy sporym udziale umiejętnie sterowanej przez Rosjan propagandy. Po tym, jak społeczne obawy co do konfliktu wzrosły na Litwie i Łotwie, głos zabierają władze Estonii. Prezydent kraju Toomas Hendrik Ilves apeluje do NATO o wsparcie militarne.
Ilves realistycznie odnosi się do możliwości obronnych swojego kraju w kontekście zagrożenia ze strony państwa rządzonego przez Władimira Putina. I mówi wprost: jeśli NATO nie podejmie bardziej zdecydowanych działań, kraj zamieszkiwany raptem przez 1,3 mln osób, w tym sporą rosyjską mniejszość, może czekać najgorsze.
Jak podkreśla "The Telegraph", granicząca z Rosją Estonia, jako najmniejsze z państw bałtyckich, jest prawdopodobnie najbardziej narażonym na agresję krajem w Europie.
Ilves przestrzega przed zagrożeniem podkreślając, że od jakiegoś czasu nad Bałtykiem obserwowany jest wzrost częstotliwości rosyjskich lotów wojskowych. Zamiary Rosji mają zdradzać też ćwiczenia wojskowe u granic państw bałtyckich. Estońska armia to zaledwie 5,3 tys. żołnierzy pod bronią, a kraj ten nie dysponuje ani flotą wojenną, ani lotnictwem bojowym.
Obecnie w Estonii stacjonuje tymczasowo zaledwie ok. 150-osobowy kontyngent amerykańskich żołnierzy. W tej sytuacji - podkreśla Ilves - gdyby doszło do konfliktu, Rosjanie mogą bardzo szybko zająć Tallin. Byłaby to kwestia nawet nie dni, a kilku godzin.
Jaka jest recepta na rosyjskie zagrożenie według estońskiego prezydenta? Większa pomoc wojskowa dla Estonii i skuteczne "przekonanie" w ten sposób Putina do porzucenia planów agresji. Na przeszkodzie może stać treść aktu zawartego przez NATO i Rosję w 1997 roku, kiedy postanowiono, że wojska Sojuszu nie będą stacjonowały w warunkach pokoju na wschód od Niemiec. Tyle tylko, że wydarzenia na Ukrainie dowodzą, że o pokój w Europie Wschodniej będzie coraz trudniej.
To - paradoksalnie - szansa dla skostniałej struktury Sojuszu i państw bałtyckich. Estoński prezydent wyjaśnia, że rozwiązaniem mogłoby być wysłanie w zagrożony rejon NATO-wskich brygad, które stacjonowałyby w specjalnych bazach. Brak sojuszniczego wsparcia zbrojnego dla Estonii na wypadek agresji - podkreśla Ilves - będzie równoznaczne ze "śmiercią NATO".
Nie tylko w Estonii, ale i na sąsiedniej Łotwie coraz częściej mówi się o groźbie wojny. Przed miesiącem pisaliśmy o przypłynięciu do Rygi dostaw amerykańskiego sprzętu ciężkiego, w tym czołgów i wozów bojowych.
Amerykańska pomoc dla Łotwy wynikała z realizacji NATO-owskiej operacji Atlantic Resolve. W jej ramach od wiosny 2014 roku odbywają się cykliczne ćwiczenia wojskowe z udziałem Polski, Litwy, Łotwy i Estonii, a także przybyszów z USA. W związku z tym na pokładzie okrętu, który zawinął do ryskiego portu znalazł się nie tylko sprzęt, ale i żołnierze z 3. Brygady Strzeleckiej.
Napięta atmosfera panuje też na Litwie. Tamtejszy rząd najbardziej obawia się tzw. wojny hybrydowej. To między innymi dlatego zaostrzono kary za noszenie mundurów wojskowych oraz ich części bez odpowiednich po temu uprawnień.
Przywrócono też powszechny obowiązek służby wojskowej. Wcześniej, bo już na początku roku, w sklepach ruszyła sprzedaż poradnika, w którym zamieszczono szczegółowe opisy, jak należy zachować się w przypadku inwazji oraz instrukcje dotyczące przyłączenia się do obywatelskiego ruchu oporu.