– Dziś dawał podrobioną kartę, nie? – zapytał w trakcie lotu do Smoleńska nawigator TU-154M, gdy załoga po raz pierwszy usłyszała oficjalnie o trudnych warunkach pogodowych na lotnisku docelowym. To wiedza z nowych stenogramów, które ujawniono w zeszłym tygodniu. Ujawniamy, co miał na myśli Artur Ziętek i kto oraz dlaczego mógł sfałszować wręczaną załodze prognozę pogody na lot z 10 kwietnia 2010 roku.
Załoga tupolewa opuszczając Warszawę o 7.30 miała następujące informacje dotyczące pogody na lotnisku Smoleńsk Siewiernyj: „widzialność 3000-5000 m, zamglenie, zachmurzenie średnie chmurami stratus o podstawie 200-300”. Prognoza była optymistyczna, bo warunki, chociaż nie najlepsze, były znacznie powyżej minimów ustalonych dla tego typu samolotu oraz uprawnień pilota. Pilot Arkadiusz Protasiuk nie musiał się martwić. A jednak dowódca tupolewa, czekając na przyjazd prezydenta Kaczyńskiego, chodził po płycie lotniska jak struty.
Zdaniem świadków, dowódca prezydenckiego samolotu był ewidentnie czymś zdenerwowany. W końcu jedna z osób pracujących tego dnia przy obsłudze lotu spytała go, co się stało. – Tu pogoda jest dobra, ale tam jest fatalnie – odpowiedział Protasiuk. To co najmniej dziwne zachowanie jak na sytuację, kiedy warunki nie są najgorsze. Dzięki nowym stenogramom, które pokazują ostatnie chwile przed katastrofą smoleńską, to co przez lata pozostawało w sferze domysłów, dziś staje się jasne.
Co wiedziała załoga o pogodzie?
Z nagrań z czarnej skrzynki wiadomo, że załoga rozmawiała o pogodzie jeszcze przed pierwszym oficjalnym ostrzeżeniem o sytuacji meteo w Smoleńsku. Ze słów Roberta Grzywny można wnioskować, że spodziewano się, iż nie będzie dobrej pogody, bo już o 8:11 drugi pilot zaczął sprawdzać jak wygląda sytuacja na dole. – Nie no ziemie widać, coś tam widać, może nie będzie tragedii – stwierdził Grzywna uspokajająco.
UWAGA! DALSZA CZĘŚĆ TEKSTU ZAWIERA WULGARYZMY
Jednak komunikat meteo przekazany przez kontrolera z Białorusi o godzinie 8:14, że o 8:11 w Smoleńsku była mgła i widoczność 400 metrów wywołała na pokładzie spore zaniepokojenie.
- O ku!!! – zawołał nawigator słysząc głos kontrolera. – Coo? – zdumiał sie drugi pilot. Potem dialog w kabinie wyglądał następująco:
Jak manipulowano pogodą w Smoleńsku
Ze śledztwa wiemy, że dowódca prezydenckiego tupolewa kpt. pilot Arkadiusz Protasiuk 10 kwietnia przyjechał na lotnisko chwilę po piątej rano. Od razu zaczął załatwiać formalności związane z lotem. Godzinę później załoga – już komplecie – spotkała się w kokpicie. Po krótkiej rozmowie najpierw drugi pilot major Robert Grzywna, a następnie Arkadiusz Protasiuk oraz dwie stewardesy opuścili pokład samolotu i udali się do Biura Odpraw Załóg.
Według tzw. Raportu Millera z oświadczenia dyżurnego meteorologa wynika, że około godziny 6:20 z prognozą pogody zapoznał się drugi pilot Robert Grzywna, a w ostatniej kolejności dowódca. Dyżurny meteorolog zeznał później, że podał załodze przygotowaną przez siebie prognozę z godziny 5:35 rano. Według jego przewidywań, w rejonie lotniska Smoleńsk Siewiernyj sytuacja miała wyglądać następująco: „widzialność 3000-5000 m, zamglenie, zachmurzenie średnie chmurami stratus o podstawie 200-300 m”.
Stare dane
Pułkowy meteorolog podał taką informacje, mimo że już pewnego czasu dysponował znacznie dokładniejszą i nowszą prognozą. Tylko, że ona miała jedną wadę. Praktycznie uniemożliwiała wylot prezydenta z Warszawy. Według informacji przesłanych do 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Taktycznego przez synoptyka z Centrum Hydrometeorologicznego Sił Zbrojnych RP, pogoda w Smoleńsku miała wyglądać następująco: „widzialność 1000-3000 m, przy silnym zamgleniu, zachmurzenie duże chmurami stratus o podstawie 120-180 m”.
A więc warunki były już w pobliżu granicy minimów tupolewa i jego załogi. Zdaniem części lotników z 36. SPLT, gdyby Protasiuk dostał do ręki taką kartę z prognozą, albo zaproponowałby prezydentowi lub komuś z jego otoczenia, aby opóźnić start, żeby w Warszawie poczekać na poprawę sytuacji meteo, albo żeby od razu lecieć na lotnisko zapasowe.
Komisja Millera i prokuratura odpuszczają
Nie tylko z przepisów, ale także z zasad zdrowego rozsądku wynika, że dyżurny meteorolog lotniska wojskowego miał obowiązek przekazać załodze prezydenckiego tupolewa informację o prognozie z Centrum Hydrometeorologicznego Sił Zbrojnych. Dlaczego w takim razie podał swoje przewidywania oparte na znacznie starszych danych pogodowych?
Winny dość szybko odszedł z pułku i znikł. Pytany przez Komisję Millera oświadczył tylko, że „nie potrafi uzasadnić przyczyny swojego postępowania”. Komisja odpuściła. Prokuratura również nie potrafiła rozwiązać mu języka, bo dotychczas nie pojawiły się informacje aby ktokolwiek w ostatni czasie otrzymał zarzuty w związku z tą sprawą.
Kto polecił sfałszować kartę?
Kiedy przygotowywałem książkę „Ostatni lot. Raport o przyczynach katastrofy”, osoby, które były związane w momencie katastrofy z 36. SPLT sugerowały, że pułkowy meteorolog został zmuszony do wydania załodze prezydenckiego takiej, a nie innej prognozy. Chodziło o to, aby pogoda byłą „lotna”, czyli załoga mogła wystartować.
Kto mógł to zrobić? Rozmówcy sugerowali, że na przykład mógł za tym stać ówczesny Dowódca Sił Powietrznych. Pewne jest, że około 6:00 rano generał Andrzej Błasik już był w 36. SPLT, a jak przyznają byli żołnierze z 36. SPLT, generał miał zwyczaj zapoznawać się z prognozami pogody przed lotami. Czy i tamtego dnia zjawił się w punkcie meteo wie tylko i wyłącznie dyżurny meteorolog lotniska. On jednak uparcie milczy.
Przygotowując ten tekst korzystałem z materiałów zbieranych wspólnie z pozostałymi współautorami do książki „Ostatni lot Raport o przyczynach katastrofy” oraz wydanego 10 kwietnia 2015 roku e-booka „Anatomia katastrofy smoleńskiej. Ostatni lot PLF 101”