Nawet na widok stosu krakowska mieszczka, oskarżona o zaprzeczanie boskości Chrystusa, wyparcie się chrześcijańskiego Boga oraz przyjęcie judaizmu, nie odwołała swoich poglądów. Niedługo później spłonęła na oczach tłumu.
Tak tragicznie skończyła Katarzyna Weiglowa z domu Zalasowska, stracona 19 kwietnia 1539 roku. Wdowa po Melchiorze Weiglu, krakowskim rajcy oraz kupcu. Do dziś uchodzi za pierwszą osobę, która zginęła na stosie za apostazję.
– A niemiałci pan bóg ani żony, ani syna, ani mu tego trzeba, boć jeno tym synów potrzeba, którzy umierają, ale pan bóg wieczny jest, a jako się nie urodził, tak i umierać nie może. Nas ma za syny swoje i są wszyscy synowie jego, którzy drogami od niego naznaczonemi chodzą – miała powiedzieć oskarżona, cytowana przez polskiego dziejopisa Łukasza Górnickiego, autora "Dziejów w Koronie Polskiej".
Weiglową spalono ostatecznie za odejście od wiary chrześcijańskiej i przyjęcie judaizmu, a także zaprzeczanie dogmatowi Trójcy Świętej. W chwili śmierci miała prawie 80 lat. Wiek, jak na owe czasy, niespotykany. Gdyby wcześniej przyznała się do zarzucanych jej czynów, nie skończyłaby w męczarniach. Nie ciągano by ją na przesłuchania przed sądem biskupim i nie wtrącono na całe 10 lat do wiezienia.
Ta jednak twardo obstawała przy swoim. – Wierzę w tego boga, który wszystko stworzył, co widzimy i czego nie widzimy; który rozumem człowieczem ogarniony, bydź nie może, a dobrodziejstw jego i my ludzie jesteśmy pełni i wszystkie rzeczy na świecie – miał wyznać oskarżona. Na reakcję krakowskich duchownych nie trzeba było długo czekać. W oczach biskupa Piotra Gamrata była po prostu heretyczką.
W świetle ówcześnie obowiązującego prawa, w kontekście staropolskiej mentalności, Weiglowa poważnie zgrzeszyła. Nie ona jednak, jako pierwsza, skończyła tragicznie na ziemiach polskich za przekonania religijne. Przykładowo również w Krakowie, przeszło trzy dekady wcześniej - w 1508 roku, spłonął nieznany z imienia inny wyznawca judaizmu, oskarżany o bluźnierstwo.
Weiglowa najwyraźniej niewiele robiła sobie z nawoływań biskupa. Niektórzy podkreślają niepoczytalność oskarżonej - w tak sędziwym wieku mogła mówić przecież różne rzeczy. Swoich poglądów jednak publicznie nigdy nie odwołała. Stanęła więc przed katem na krakowskim Małym Rynku. Nawet tam, na oczach tłumu, obstawała przy swoim. Spłonęła na stosie.
Przywykło się mówić, że Rzeczpospolita Obojga Narodów była krajem tolerancyjnym. Od każdej reguły są jednak odstępstwa. Na wejście w życie prawa, które zakazywało zabijania za apostazję czekano w Polsce do 1668 roku. Każdy odstępca od wiary miał być odtąd skazywany na banicję. Wiele jednak zależało od właściwej kwalifikacji "zbrodniczego" czynu.
Za bezbożność dalej jednak groziły najsurowsze kary. Potwierdza to przypadek Kazimierza Łyszczyńskiego, skazanego, a następnie publicznie straconego (według jednej z wersji - spalonego na stosie) za ateizm w 1689 roku.
– Człowiek jest twórcą Boga, a Bóg jest tworem i dziełem człowieka. Tak więc to ludzie są twórcami i stwórcami Boga, a Bóg nie jest bytem rzeczywistym, lecz bytem istniejącym tylko w umyśle, a przy tym bytem chimerycznym, bo Bóg i chimera są tym samym – pisał Łyszczyński w traktacie "De non existentia Dei".
"Ojciec ateistów" zginął w egzekucji w Warszawie dokładnie 150 lat po Weiglowej. Ten niewątpliwie nieprzeciętny, ale odstający od ówczesnych realiów człowiek, skończył jako szaleniec. Nie on pierwszy i nie ostatni. Dawna Rzeczpospolita nie była państwem bez stosów.
Tu krzyknęli kolegiaci: źle mówisz niebogo, obacz się: są proroctwa o tym, iż miał pan bóg na świat posłać syna swego i miał bydź ukrzyżowan za grzechy nasze (...) im więcej mówili, tem ona w swem przedsięwzięciu uporniej stała, iż bóg człowiekiem bydź i rodzić się nie mógł.
"Dzieje w Koronie Polskiej"
Janusz Tazbir
Spalenie bezbronnej staruszki już wówczas mało komu w Polsce wydawało się czynem chwalebnym i przynoszącym chlubę Kościołowi. Gdyby odwołała swoje poglądy, puszczono by ją zapewne wolno, ponieważ jednak przy nich obstawała, postanowiono ją ukarać.