Dyrektor dużej korporacji multimedialnej zwolnił grupę pracowników palących przed wejściem do siedziby firmy. Doszedł do wniosku, że na "dymka" wychodzą tak często, że przynoszą straty przedsiębiorstwu.
Oczywiście nikt nas wprost za palenie zwolnić nie może. Pracodawca ma jednak możliwość pozbawienia nas pracy na przykład z powodu zbyt częstej nieobecności przy stanowisku pracy. Jak pogodzić palących z niepalącymi? Łatwego sposobu nie ma, zawsze któraś grupa będzie się czuła poszkodowana. Firmy mają przeróżną politykę względem palących. Jedne twardo zabraniają palenia w czasie pracy, inne przymykają na to oko, a jeszcze inne są po prostu neutralne.
Dziś pracodawca nie ma już obowiązku organizowania pracownikom specjalnego miejsce do palenia. Może zabronić tego na terenie firmy, co skutkuje tym, że palącym więcej czasu zajmie znalezienie miejsca, w którym mogą "puścić dymka". Niestety. Takiej osoby nie ma dłużej na stanowisku pracy, jego biurowy kolega musi wykonywać za niego pracę, co często prowadzi do irytacji. Palacz, jak wiadomo dziennie takich rund musi zrobić kilka, a nawet kilkanaście - tym samym coraz bardziej denerwując niepalących kolegów. Niejednokrotnie szef każe pracownikowi zostać dłużej, bo nie chce płacić za przerwy w jego pracy.
W przypadku, gdy pracodawca pozwala palić przed wejściem, cierpi na tym estetyczny wizerunek firmy. "Odwiedzający mogą mieć wrażenie, że to nie pracownicy, a kolejka do Urzędu Pracy" napisała na jednym z internetowych forów internautka.
Bardziej cierpliwy pracodawca może postawić na motywowanie do zerwania z nałogiem. Jak czytamy w portalu wp.pl. Są firmy, które motywują swoich pracowników do niepalenia. Przykłady podaje Joanna Kotzian z grupy HRK: "Niepalący dostają wyższe wynagrodzenia, albo pracodawca wypłaca nagrodę pieniężną za rzucenie nałogu". Rzecz jasna bardzo denerwuje to palaczy, koło się zamyka. Nie są to jednakże popularne praktyki, przynajmniej nie w Polsce.
Monika, pracująca w telewizji nie ma takiego problemu. - Jest wyznaczone miejsce, gdzie można palić, pracodawcy nie określają ścisłych przerw na "dymek". Najważniejsze jest, żeby dany pracownik zmieścił się w czasie przy realizacji swojego projektu. Często jest tak, że pracodawcy sami są palaczami, mają wtedy zrozumienie dla swoich uzależnionych podwładnych - mówi naTemat.
Podobnie Dorota, pracująca w portalu informacyjnym. - Nikomu nie robi się problemów, gdy idzie na papierosa. No chyba, że biega co chwilę - mówi. - Najważniejsze jest, żeby nie robić sobie przerw, gdy jest najwięcej pracy - dodaje.
Moja rozmówczyni, pragnąca zachować anonimowość pracowała w sklepie ze sportową odzieżą. Musiała się kryć, oficjalnie nikt nie palił. Szefowie stawiali sprawę twardo. Sklep, promujący zdrowy tryb życia nie mógł sobie pozwolić na antyreklamę w formie dymu tytoniowego.
Jacek, pracownik firmy technologicznej o ile stosuje się do określonych zasad nie ma problemów z szefami. W trakcie dnia ma trzy określone godzinowo przerwy, podczas których może sobie wychodzić na papierosa.
Oczywiście duże znaczenie ma rodzaj wykonywanej pracy. Sylwia jest ankieterką. Pracuje w terenie, więc jej szefów nie obchodzi, czy pali czy nie. Gdy musi przebywać w siedzibie firmy, robi to razem z szefową.
Kwestia polityki firmy w stosunku do palących/niepalących jest bardzo sporna kwestą. Dużo zależy od samego pracodawcy. Napędza to większy problem - czy palacze są dyskryminowani przez niepalących? Zdania są podzielone, palacze utrzymują, że są szykanowani przez niepalących i na odwrót. Co prawda uzależnieni są w mniejszości, pali 31% Polaków, ale bynajmniej nie przebywają w cieniu. Konflikt ten zdaje się nie mieć końca.
Jak wygląda polityka Waszych firm dotycząca palenia? Może, któryś pomysłowy pracodawca ma sprawdzony sposób na złagodzenie tej sytuacji?