Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta
Reklama.
Wbrew opinii wielu internautów, za przekraczający granicę dobrego smaku wpis w internecie naprawdę można trafić za kraty. Najboleśniej o tym, że prawo działa w wirtualnym świecie nie gorzej, niż w realu przekonał się niedawno niejaki Liam Stacey. Zwyczajny student z Wielkiej Brytanii, który postanowił popisać się refleksem i gdy piłkarz Fabrice Muamba jeszcze był reanimowany na murawie boiska, Liam dość niewybrednie komentował to przed ekranem komputera. Kilkanaście dni później był już jednym z najbardziej osławionych czarnych charakterów Twittera.
Obrońcy chłopaka starali się podkreślić, że przyznał się do winy, żałuje tweeta o chorym czarnoskórym piłkarzu. Sąd uznał jednak, że zachował się "podle i odrażająco" i skazał go na prawie dwa miesiące pozbawienia wolności. - Moim zdaniem, nie ma tu alternatywy dla natychmiastowego pozbawienia wolności - uzasadniał surowy wyrok sędzia. Nie pomogło nawet tłumaczenie, że przed skorzystaniem z Twittera student wypił kilka głębszych.
Piotr Waglowski
prawnik, autor serwisu prawo.vagla.pl

Jeśli ktoś narusza dobra osobiste drugiego może liczyć się z tym, że sąd cywilny taką sprawę może rozpatrywać, a jeśli zniesławia lub pomawia - tu wypowiedzieć się może sąd karny.

Tak ostre podejście do internetowego łamania obowiązujących w życiu reguł nie jest jednak na Wyspach wyjątkiem. Głośno jest także o innych sieciowych przestępcach, którzy w serwisach społecznościowych postanowili ujawnić imię i nazwisko dziewczyny zgwałconej przez piłkarza Cheda Evansa.
W związku z tą naprawdę odrażającą historią aresztowano dotąd siedemnaście osób, którym za nieprzemyślane wpisy w internecie grozi znacznie dłuższy pobyt za kratami, niż wspomnianemu Liamowi. Dlatego angielski prokurator na antenie radia BBC podkreślił wczoraj z całą stanowczością, że wiara, iż anonimowość w sieci daje jakiś immunitet jest wielkim błędem.
Internet niczym się nie różni...
I wbrew pozorom, także w naszym kraju były już przypadki, w których za wirtualne łamanie prawa czekały realne konsekwencje prawne.
- Jeśli ktoś narusza dobra osobiste drugiego może liczyć się z tym, że sąd cywilny taką sprawę może rozpatrywać, a jeśli zniesławia lub pomawia - tu wypowiedzieć się może sąd karny. W Polsce tego typu sprawy już się odbywały i kończyły się wyrokami - mówi naTemat Piotr Waglowski, prawnik, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Uznawany za jedną z 10 najbardziej wpływowych osób kształtujących polską debatę publiczną na Twitterze (choć sam ma do tego spory dystans...) ekspert przypomina, że w świetle prawa internetu nic nie odróżnia od innych mediów. - Internet, jakkolwiek będziemy go rozumieli, to środek społecznego przekazu, w którym, podobnie jak w innych środkach społecznego przekazu, obowiązują przepisy prawa. To przecież nic nadzwyczajnego - ocenia.
Agnieszka Pomaska
posłanka i aktywna internautka

Nie ma znaczenia, gdzie kogoś obrażamy. Powinniśmy więc wszędzie tak samo piętnować te zachowania. [...] Moim zdaniem, powinno się zwracać także uwagę na to, jak ludzie rozmawiają ze sobą w sieci i egzekwować prawo także w tym miejscu.

- Nie ma znaczenia, gdzie kogoś obrażamy. Powinniśmy więc wszędzie tak samo piętnować te zachowania. I to już się dzieje, choć to problem, który jest przed nami. Nie jest to ścigane z urzędu, ale jest już taka możliwość, że jeśli ktoś się czuje obrażony - niezależnie, gdzie miało to miejsce - to może złożyć doniesienie do prokuratury - mówi nam posłanka i aktywna blogerka Agnieszka Pomaska. Dodając, że właśnie dzisiaj zderzyła się z niezwykle obraźliwym atakiem na jej osobę na Facebooku.
Posłanka przyznaje natomiast, że wciąż woli skorzystać z opcji usuwania takich wpisów, niż zrobić z nich użytek w sądzie. Podkreśla jednak, że zdaje sobie sprawę z tego, że w sieci zaczynają się dziać naprawdę złe rzeczy. - Coś złego dzieje się z anonimowością i w ogóle podejściem do niej w internecie. Bo z drugiej strony, często zarzuca się tym, którzy chcą z nią walczyć, że to będzie zamach na wolność słowa. A to jest chyba złe podejście. Moim zdaniem, powinno się zwracać także uwagę na to, jak ludzie rozmawiają ze sobą w sieci i egzekwować prawo także w tym miejscu - ocenia. Ponieważ nie ma wątpliwości, że agresja w sieci może być tak samo szkodliwa, jak przemoc i obrażanie się w realnym świecie.
Prawo nie wie, że internet istnieje?
Jednak konsekwencje za zachowanie w sieci wciąż ponosi się znacznie rzadziej, niż za pomówienia, kłamstwa i obelgi, które wypowiada się na głos. Zdaniem redaktora naczelnego magazynu "Sukces" i zapalonego użytkownika Twittera Bartosza Węglarczyka, jest tak ponieważ polskie prawo i mentalność egzekwujących je sędziów wyglądają tak, jakby internet w ogóle nie istniał. Dlatego uważa, że polskie organy ścigania powinny mieć wreszcie takie podejście, jak prokurator Grieve, który mówi, że nie zawaha się walczyć z przestępstwem gdziekolwiek. - Uważam, że napisanie czegoś w sieci, to napisanie tego publicznie. Nie widzę żadnej różnicy - mówi dziennikarz.
Podobnie, jak Piotr Waglowski podkreśla też, że nie ma różnicy między tym, gdzie się dane słowa wypowiada. Nikt przecież nie odróżnia tego, co się mówi w telewizji lokalnej, od tego, co można usłyszeć w stacjach ogólnopolskich. Internet też niczym się w tej kwestii nie różni.
Bartosz Węglarczyk
red. nacz. "Sukcesu", użytkownik Twittera

Od pewnego czasu w sieci krąży kłamstwo na temat mojej biografii, czysto faktograficzne. I gdy pytałem prawnika, co z tym zrobić, on odpowiedział, że to będzie bardzo trudna i kosztowna sprawa, która potrwa wiele lat. Dodając, że nie ma pewności, że wygramy.

Bartosz Węglarczyk sceptycznie podchodzi jednak do dochodzenia w Polsce sprawiedliwości w sprawach związanych z naruszaniem dóbr osobistych w sieci. Jego zdaniem, w krajach anglosaskich system common law, czyli prawo precedensowe ułatwia ustalenie, co jest przestępstwem na serwisach społecznościowych, a co nie. Tymczasem nad Wisłą każdy sędzia bada to za każdym razem od początku. I nie zawsze z tym samym skutkiem. - Znam prawników, którzy uzależniają podjęcie się sprawy o "chamstwo" w sieci od tego, który sąd będzie taką sprawę rozpatrywał. To zupełnie absurdalne - ocenia dziennikarz.
On sam również ma złe doświadczenia w tej kwestii. - Od pewnego czasu w sieci krąży kłamstwo na temat mojej biografii, czysto faktograficzne. I gdy pytałem prawnika, co z tym zrobić, on odpowiedział, że to będzie bardzo trudna i kosztowna sprawa, która potrwa wiele lat. Dodając, że nie ma pewności, że wygramy - opowiada Węglarczyk.
I z pełnym przekonaniem dodaje, że polskie prawo nie jest przygotowane na istnienie internetu. - Wolność w internecie jest pewnym tematem tabu w Polsce. Po upadku komunizmu funkcjonujemy w takim przekonaniu, że skoro żyjemy w wolnym kraju, to wolność jest przyzwoleniem na mówienie wszystkiego - podsumowuje.