- Jeśli ktoś przyjdzie do pubu z wydrukowaną kartką papieru i przekaże ją dalej, to nic nie odróżnia tego od puszczenia tweeta - mówi o chamstwie w sieci angielski prokurator generalny Dominic Grieve. Wymiar sprawiedliwości na Wyspach coraz mocniej stara się bowiem przypominać, że internetu nic nie odróżnia od normalnego życia. Czy nie najwyższy czas, by równie ostro zaczęły reagować także nasze władze? - W internecie, jak wszędzie, obowiązują przepisy prawa. To nic nadzwyczajnego - mówią naTemat znani użytkownicy sieci.
Wbrew opinii wielu internautów, za przekraczający granicę dobrego smaku wpis w internecie naprawdę można trafić za kraty. Najboleśniej o tym, że prawo działa w wirtualnym świecie nie gorzej, niż w realu przekonał się niedawno niejaki Liam Stacey. Zwyczajny student z Wielkiej Brytanii, który postanowił popisać się refleksem i gdy piłkarz Fabrice Muamba jeszcze był reanimowany na murawie boiska, Liam dość niewybrednie komentował to przed ekranem komputera. Kilkanaście dni później był już jednym z najbardziej osławionych czarnych charakterów Twittera.
Obrońcy chłopaka starali się podkreślić, że przyznał się do winy, żałuje tweeta o chorym czarnoskórym piłkarzu. Sąd uznał jednak, że zachował się "podle i odrażająco" i skazał go na prawie dwa miesiące pozbawienia wolności. - Moim zdaniem, nie ma tu alternatywy dla natychmiastowego pozbawienia wolności - uzasadniał surowy wyrok sędzia. Nie pomogło nawet tłumaczenie, że przed skorzystaniem z Twittera student wypił kilka głębszych.
Tak ostre podejście do internetowego łamania obowiązujących w życiu reguł nie jest jednak na Wyspach wyjątkiem. Głośno jest także o innych sieciowych przestępcach, którzy w serwisach społecznościowych postanowili ujawnić imię i nazwisko dziewczyny zgwałconej przez piłkarza Cheda Evansa.
W związku z tą naprawdę odrażającą historią aresztowano dotąd siedemnaście osób, którym za nieprzemyślane wpisy w internecie grozi znacznie dłuższy pobyt za kratami, niż wspomnianemu Liamowi. Dlatego angielski prokurator na antenie radia BBC podkreślił wczoraj z całą stanowczością, że wiara, iż anonimowość w sieci daje jakiś immunitet jest wielkim błędem.
Internet niczym się nie różni...
I wbrew pozorom, także w naszym kraju były już przypadki, w których za wirtualne łamanie prawa czekały realne konsekwencje prawne.
- Jeśli ktoś narusza dobra osobiste drugiego może liczyć się z tym, że sąd cywilny taką sprawę może rozpatrywać, a jeśli zniesławia lub pomawia - tu wypowiedzieć się może sąd karny. W Polsce tego typu sprawy już się odbywały i kończyły się wyrokami - mówi naTemat Piotr Waglowski, prawnik, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet. Uznawany za jedną z 10 najbardziej wpływowych osób kształtujących polską debatę publiczną na Twitterze (choć sam ma do tego spory dystans...) ekspert przypomina, że w świetle prawa internetu nic nie odróżnia od innych mediów. - Internet, jakkolwiek będziemy go rozumieli, to środek społecznego przekazu, w którym, podobnie jak w innych środkach społecznego przekazu, obowiązują przepisy prawa. To przecież nic nadzwyczajnego - ocenia.
- Nie ma znaczenia, gdzie kogoś obrażamy. Powinniśmy więc wszędzie tak samo piętnować te zachowania. I to już się dzieje, choć to problem, który jest przed nami. Nie jest to ścigane z urzędu, ale jest już taka możliwość, że jeśli ktoś się czuje obrażony - niezależnie, gdzie miało to miejsce - to może złożyć doniesienie do prokuratury - mówi nam posłanka i aktywna blogerka Agnieszka Pomaska. Dodając, że właśnie dzisiaj zderzyła się z niezwykle obraźliwym atakiem na jej osobę na Facebooku.
Posłanka przyznaje natomiast, że wciąż woli skorzystać z opcji usuwania takich wpisów, niż zrobić z nich użytek w sądzie. Podkreśla jednak, że zdaje sobie sprawę z tego, że w sieci zaczynają się dziać naprawdę złe rzeczy. - Coś złego dzieje się z anonimowością i w ogóle podejściem do niej w internecie. Bo z drugiej strony, często zarzuca się tym, którzy chcą z nią walczyć, że to będzie zamach na wolność słowa. A to jest chyba złe podejście. Moim zdaniem, powinno się zwracać także uwagę na to, jak ludzie rozmawiają ze sobą w sieci i egzekwować prawo także w tym miejscu - ocenia. Ponieważ nie ma wątpliwości, że agresja w sieci może być tak samo szkodliwa, jak przemoc i obrażanie się w realnym świecie.
Prawo nie wie, że internet istnieje?
Jednak konsekwencje za zachowanie w sieci wciąż ponosi się znacznie rzadziej, niż za pomówienia, kłamstwa i obelgi, które wypowiada się na głos. Zdaniem redaktora naczelnego magazynu "Sukces" i zapalonego użytkownika Twittera Bartosza Węglarczyka, jest tak ponieważ polskie prawo i mentalność egzekwujących je sędziów wyglądają tak, jakby internet w ogóle nie istniał. Dlatego uważa, że polskie organy ścigania powinny mieć wreszcie takie podejście, jak prokurator Grieve, który mówi, że nie zawaha się walczyć z przestępstwem gdziekolwiek. - Uważam, że napisanie czegoś w sieci, to napisanie tego publicznie. Nie widzę żadnej różnicy - mówi dziennikarz.
Podobnie, jak Piotr Waglowski podkreśla też, że nie ma różnicy między tym, gdzie się dane słowa wypowiada. Nikt przecież nie odróżnia tego, co się mówi w telewizji lokalnej, od tego, co można usłyszeć w stacjach ogólnopolskich. Internet też niczym się w tej kwestii nie różni.
Bartosz Węglarczyk sceptycznie podchodzi jednak do dochodzenia w Polsce sprawiedliwości w sprawach związanych z naruszaniem dóbr osobistych w sieci. Jego zdaniem, w krajach anglosaskich system common law, czyli prawo precedensowe ułatwia ustalenie, co jest przestępstwem na serwisach społecznościowych, a co nie. Tymczasem nad Wisłą każdy sędzia bada to za każdym razem od początku. I nie zawsze z tym samym skutkiem. - Znam prawników, którzy uzależniają podjęcie się sprawy o "chamstwo" w sieci od tego, który sąd będzie taką sprawę rozpatrywał. To zupełnie absurdalne - ocenia dziennikarz.
On sam również ma złe doświadczenia w tej kwestii. - Od pewnego czasu w sieci krąży kłamstwo na temat mojej biografii, czysto faktograficzne. I gdy pytałem prawnika, co z tym zrobić, on odpowiedział, że to będzie bardzo trudna i kosztowna sprawa, która potrwa wiele lat. Dodając, że nie ma pewności, że wygramy - opowiada Węglarczyk.
I z pełnym przekonaniem dodaje, że polskie prawo nie jest przygotowane na istnienie internetu. - Wolność w internecie jest pewnym tematem tabu w Polsce. Po upadku komunizmu funkcjonujemy w takim przekonaniu, że skoro żyjemy w wolnym kraju, to wolność jest przyzwoleniem na mówienie wszystkiego - podsumowuje.
Jeśli ktoś narusza dobra osobiste drugiego może liczyć się z tym, że sąd cywilny taką sprawę może rozpatrywać, a jeśli zniesławia lub pomawia - tu wypowiedzieć się może sąd karny.
Agnieszka Pomaska
posłanka i aktywna internautka
Nie ma znaczenia, gdzie kogoś obrażamy. Powinniśmy więc wszędzie tak samo piętnować te zachowania. [...] Moim zdaniem, powinno się zwracać także uwagę na to, jak ludzie rozmawiają ze sobą w sieci i egzekwować prawo także w tym miejscu.
Bartosz Węglarczyk
red. nacz. "Sukcesu", użytkownik Twittera
Od pewnego czasu w sieci krąży kłamstwo na temat mojej biografii, czysto faktograficzne. I gdy pytałem prawnika, co z tym zrobić, on odpowiedział, że to będzie bardzo trudna i kosztowna sprawa, która potrwa wiele lat. Dodając, że nie ma pewności, że wygramy.