Jest kłębkiem nerwów. Nie pracuje, korzystał z opieki psychologa. Od ponad roku boi się wsiąść do samochodu. Wraz z wypadkiem przestał wierzyć w sprawiedliwość. – Tego, co teraz przeżywam, nie życzyłbym największemu wrogowi – mówi. Mimo relacji świadków biegli sądowi nie wierzą w jego wersję. Grozi mu do 8 lat więzienia.
Najczarniejszy sen kierowcy. Jedziesz zgodnie z przepisami i ktoś wchodzi ci na drogę. Albo zjeżdża ze swojego pasa i z całą siłą uderza w twoje auto. Niby nie twoja wina, ale od razu stajesz się podejrzany. A stąd, jak się okazuje, bardzo krótka droga, do tego, by zostać sprawcą.
Mariusz Schmidt ma 29 lat. Jego czas zatrzymał się w Walentynki 2014 roku na przedmieściach Wrocławia. – W ciągu jednej sekundy moje życie wywróciło się do góry nogami. Nigdy nie pomyślałbym, że tak łatwo stać się ofiarą. I tak trudno udowodnić swoją niewinność. Przysięgam na Boga, że jestem niewinny. To nie ja spowodowałem tamten wypadek – mówi.
Zderzenie z pijanym kierowcą
Pracował wtedy przy modernizacji Odry. Skończył pracę i pustym manem czteroosiowym wracał do bazy. Była godzina 20, ciemno, ale warunki dobre. Prosta droga bez zabudowań i drzew. Już z daleka było widać, że na pasie przed nim stoi samochód na światłach pozycyjnych awaryjnych, z kogutem na dachu (potem okazało się, że to ochrona). Po lewej stronie, na poboczu stał inny samochód, który wcześniej miał stłuczkę.
Wszystkie auta jechały wolniej. – Mój tachograf pokazywał około 22 kilometrów na godzinę. Wypadek zdarzył się, gdy omijałem samochód ochrony, z jeszcze mniejszą prędkością, bo jak pokazał tachograf, 6,5 km na godzinę. Kończyłem manewr, wracałem już na swój pas, gdy z naprzeciwka, z ogromną siłą, bez próby hamowania uderzył we mnie opel astra. Praktycznie był już na moim pasie – mówi.
Biegli mają swoją wersję
Kierowca opla zginął na miejscu. Miał 1,51 promila alkoholu we krwi i wadę wzroku. Towarzysząca mu kobieta trafiła do szpitala.
Wszyscy świadkowie zdarzenia – łącznie z poszkodowaną kobietą – mówili, że chwilę przed wypadkiem opel wyprzedzał inny samochód. Problem polega jednak na tym, że nie udało się dotrzeć do kierowcy tego samochodu.
I tu zaczyna się biurokratyczny i psychologiczny horror. Opinia biegłych stwierdza bowiem jasno, że to Mariusz Szmidt wymusił pierwszeństwo „o nie więcej niż 1 sekundę przed zderzeniem”. Że dopiero zaczynał manewr.
Bez pomiarów, bez urządzeń
– Pan Mariusz bardzo przeżywa tę sprawę. Na tę opinię nie mamy jednak wpływu . Wykorzystujemy jednak wszystkie środki dostępne procesowo, aby osiągnąć najkorzystniejszy rezultat. Zobaczymy, co będzie dalej – mówi adwokat Schmidta, mec. Małgorzata Kinicka.
Mariusz Schmidt ma żal do biegłego, że opinię wydał bez żadnych pomiarów, nie korzystał z żadnych narzędzi, choćby zwykłego kątomierza. –Uznał, że opel jechał 50-60 km na godzinę. A to jest nierealne. Wystarczy spojrzeć na jego uszkodzenia. On aż wbił się w ziemię zostawiając ogromną wyrwę. Poza tym, jak można pomylić zakończenie wykonywania manewru z jego rozpoczęciem? W XXI wieku nie da się sprawdzić takich rzeczy? – pyta.
Biegły sądowy nie chciał z nami o tej sprawie rozmawiać.
Zrujnowane życie
Mariusz Schmidt ma 4-letniego syna. – Człowiek miał jakieś plany. Chciał gdzieś z dzieckiem pojechać, coś mu pokazać, kupić działkę na wsi. Ta sprawa rujnuje nam życie. Nie mam już sił. Czasem myślę, że lepiej by się stało, gdybym nie przeżył tego wypadku – mówi. Mieszka na Pomorzu, wypadek zdarzył się we Wrocławiu. Jeśli musi jechać do sądu, to 600 kilometrów w jedną stronę. – Od ponad roku żyjemy tylko tym wypadkiem – mówi zrezygnowany.
Mec. Kinicka przyznaje, że każdy z nas mógłby znaleźć się w takiej sytuacji. Że w ułamku sekundy cały świat się wali i choć jesteśmy niewinni, musimy tę niewinność udowadniać.
Czy widzi jakieś szanse dla Mariusza Schmidta?
– Ja nigdy nie zastanawiam się, jakie są szanse. Wszystko zależy od tego, do jakiego biegłego sprawa trafi i jak biegły ją oceni. Jego opinia jest dowodem w sprawie. Sąd ma prawo do swobodnej opinii na ten temat. W tym przypadku zgłaszaliśmy zarzuty, przesłuchiwaliśmy biegłego. Zobaczymy. Wszystko zależy od człowieka – mówi mec. Kinicka.
Oczekiwanie na wyrok
Rzeczywiście. Opinia prywatnego biegłego jest zupełnym zaprzeczeniem sądowej, a Mariusz Schmidt ubiega się jeszcze o jedną, również prywatną.
I zastanawia się, dlaczego jego sprawą, czy innych kierowców w podobnej sytuacji, nie mogą zajmować się eksperci z Instytutów Ekspertyz Sądowych.
– Jeśli trzeba byłoby zapłacić za ich pracę choćby 40 tysięcy złotych, wziąłbym kredyt i wpłacił do kasy sądowej. Jeśli okazałoby się, że kłamię, niechby te pieniądze przepadły – mówi.
Mowy końcowe w sprawie są zaplanowane na 18 maja. Michał Schmidt nie ma jednak złudzeń: – Na tysiąc procent wiem, jaki będzie wyrok.
Napisz do autora: katarzyna.zuchowicz@natemat.pl
Reklama.
Udostępnij: 418
Małgorzata Kinicka
To jest specyfika wypadku drogowego. To przestępstwo, które może się przytrafić każdemu. Wszyscy jesteśmy uczestnikami ruchu drogowego. I niewiele trzeba, by doszło do kolizji drogowej