W dzień praca, wieczorem imprezy. Mieszkańcy uśmiechnięci, mili i życzliwi. – To miasto po prostu oddaje to, co mu dasz od siebie – mówi mi Bartosz, 24-letni barista w jednej z kawiarni na wrocławskim rynku. I dodaje: – Mieszkałem ponad rok w Warszawie i wróciłem tutaj. We Wrocławiu jest może mniej splendoru i lansu, ale żyje się spokojniej, bez takiego wariackiego biegu. Dzięki temu ludzie są po prostu szczęśliwsi.
Do Wrocławia przyjechałem z samego rana, na Wrocław Global Forum. Miałem kilka godzin do rozpoczęcia konferencji, postanowiłem więc zrobić sobie małą wycieczkę po mieście. Poranek był piękny, ciepły i słoneczny. Nie spodziewałem się jednak, że przyjechałem do miasta, które wydaje się być najszczęśliwszym miejscem w Polsce.
Wrocław, w którym nie byłem od bardzo dawna, zrobił na mnie od razu wrażenie: okolica lotniska bardzo przemyślanie zorganizowana, zbudowana obwodnica, dobrze oznakowane drogi. Nie sposób się zgubić. Ale wtedy jeszcze nie sądziłem, że będę miał dla niego tyle ciepłych uczuć.
"Czym miałbym się smucić?"
Pierwsze zaskoczenie to szczęście mieszkańców: np. taksówkarz, który jest zadowolony z życia. W stolicy, oczywiście, zdarzają się taksówkarze mili, rozmowni. Ale nigdy nie spotkałem takiego, a sporo poruszam się w ten sposób po mieście, który byłby szczęśliwy. Wszyscy zawsze narzekali: a to, że za mało zarabiają, że Warszawa za droga, że politycy, że konkurencja, że życie nie takie, jak powinno być.
Tymczasem pan Zbyszek z Wrocławia, jak mi się przedstawił, od razu zagaił rozmowę. Skąd przyleciałem, co będę robił, kiedy byłem we Wrocławiu. Był przy tym uśmiechnięty od ucha do ucha. Zaintrygowany, pytam, z czego jest taki zadowolony. – Panie, czym miałbym się smucić? Piękny dzień jest! Pracę mam, kokosów nie zarabiam, ale na życie wystarczy i jeszcze na wakacje z dzieciakami zostaje – zaczął entuzjastycznie opowieść pan Zbyszek.
Jak wyjaśnił, Wrocław jest idealny, bo koszty życia nie są w nim bardzo wysokie, a zarobki przyzwoite. Nawet w tak "zwykłym" zawodzie jak taksówkarz. Dopytuję, co jeszcze takiego jest we Wrocławiu, że tak pozytywnie o nim opowiada. – Samo miasto jest piękne i ciągle się rozwija. Wie pan, jak patrzę, że budują nowe ulice, to, tamto, ciągle coś się zmienia, to czuję się taki dumny, że tu mieszkam. No i przede wszystkim moje pieniądze, co płacę na podatki, nie idą na marne, władze u nas naprawdę dbają o mieszkańców – podkreślał pan Zbyszek i jednym tchem wymienił co najmniej 10 rzeczy, które zmieniły się w jego mieście w ciągu ostatnich paru lat. – To najlepsze miejsce do mieszkania – dodał kierowca.
Wrocławski rynek jest piękny
Pan Zbyszek wyrzucił mnie na rynku i pojechał dalej. Zaintrygowany tym, że spotkałem się z tak pozytywnym początkiem, postanowiłem sprawdzić, czy faktycznie Wrocław to takie miasto szczęścia. Byłem tym bardziej zdziwiony, bo przecież warszawiaków nigdzie nie lubią, a tutaj nawet cienia negatywnego podejścia.
Pozytywnie zaskoczony, idę do kawiarni na śniadanie. Obsługuje mnie młody mężczyzna. Jego "dzień dobry" nie jest w ogóle wymuszone, sam też od razu zagaja rozmowę. W Warszawie owszem, sprzedawcy są mili, ale najczęściej widać po nich, że z przymusu. I że najchętniej już poszliby do domu. A tutaj, o dziwo, nic takiego nie widać. Zaczynam nieśmiało: że piękne miasto i chyba fajnie się tu żyje. – Pewnie, Wrocław jest super. Nie wyobrażam sobie mieszkać gdzie indziej. Mieszkałem już za granicą, m.in. w Londynie, mieszkałem ponad rok w Warszawie. Wróciłem tutaj, bo tu jest najlepiej – podkreślił dwudziestoparolatek.
Jak się okazało, ma 24 lata, właśnie kończy studia i większość dorosłego życia spędził na podróżach. Myślał, że ustatkuje się właśnie w stolicy, ale jak sam mówi, "nie wytrzymał ciśnienia". – Bo wiesz, w Warszawie wszyscy są jacyś spięci. Wiecznie wkurzeni. Ciągle gdzieś się spieszą, ciągle gonią, nawet nie wiem za czym. Po roku już miałem dosyć tej presji, na pieniądze, lans, bycie tu i tam. Zostawiłem pracę w korporacji i wróciłem tutaj, chociaż wcale nie jestem z Wrocławia – opowiadał mi Bartek. I zaznaczał: – We Wrocławiu jest może mniej splendoru i lansu, ale żyje się spokojniej, bez tego wariackiego biegu. Dzięki temu ludzie są po prostu szczęśliwsi.
"Miasto ci pomoże"
Dzisiaj chłopak pracuje w kawiarni, zarabia nieco ponad 2 tysiące na rękę. – Przymierzam się do swojego biznesu, dlatego nie zahaczam się nigdzie na dłużej. Tutaj okazje leżą na ulicy, można zrobić jeszcze dużo fajnych rzeczy i miasto Cię przy tym wspiera, wiesz? Jak masz jakąś fajną inicjatywę, to władze pomogą, a to w sprawach urzędowych, a to z papierami. Szczególnie, jeśli robisz coś, co upiększa, promuje, poprawia Wrocław. To miasto oddaje to, co mu dasz od siebie – stwierdza 24-latek. Jego zdaniem, Wrocław to też świetne miejsce, bo jest nie tylko praca, ale i imprezy. – Miasto żyje nocą, nikt się nie skarży. Miasto jakoś to rozwiązało, nie wiem, jak, ale młodzi są zadowoleni i starzy są zadowoleni – stwierdził chłopak.
Po rozmowie z Bartkiem jestem w szoku. W stolicy mam dziesiątki znajomych, którzy pracują w knajpach, pubach, klubach. Zazwyczaj są kompletnie nieszczęśliwi, nie widzą perspektyw. O czymś takim, jak wsparcie miasta dla biznesu, w ogóle można zapomnieć. Za punkt honoru stawiam więc sobie znaleźć osobę, która zacznie na miasto narzekać i psioczyć. No bo co w końcu, Wrocław ma być lepszy od Warszawy?!
Czy jest ktoś smutny we Wrocławiu?
Łącznie wypytałem 10 różnych osób. Od ekspedientów w sklepach, przez pracowników banku, pana sprzątającego śmieci, studentów i grupę młodzieży w wieku gimnazjalnym. Ani razu nie spotkałem się z tym, żeby ktoś był niemiły, burkliwy. Pani Anna, 42-letnia ekspedientka w sklepie, oświadczyła mi, że na próżno szukam niezadowolonych. – Może nie wszyscy jesteśmy bogaci, ale wspieramy się nawzajem. Ludzie się tu lubią. Nie ma awantur. Są niebezpieczne miejsca, ale raczej jest porządek. Ja się tu czuję bezpiecznie – podkreśliła moja rozmówczyni. Gdy spytałem, co myśli o Warszawie, 42-latka zakpiła ze stolicy: – Tam jest Sejm i polityka, to chyba nie może być dobrze.
Nikt jednak nie był w stanie mi powiedzieć, czemu we Wrocławiu jest tyle szczęścia. Zwróciłem jednak uwagę na dwie rzeczy: nikt, choć wszyscy pracowali, nie powiedział mi, że nie ma czasu albo siły rozmawiać. Druga sprawa: wszyscy chwalili prezydenta miasta Rafała Dutkiewicza. O fenomen "Wrocka" spytałem dwójkę pracowników banku, którzy akurat stali na papierosie. Jak się okazało Marek, 33-latek, też przeprowadził się tu z Warszawy. – Mieszkałem w stolicy od dziecka, tu przyjechałem za pracą. Z początku nie byłem zachwycony, ale szybko się przekonałem do miasta, ludzie są super – oświadczył finansista.
Skąd to szczęście we Wrocławiu?
Fenomen tego miejsca, jego zdaniem, to dwie rzeczy. – Widzisz, tutaj koszty życia są mniejsze, niż w Warszawie, a pensje podobne. Nawet jak ktoś zarabia mało, to jakoś żyje. No i tutaj nie ma całego tego przepychu, lansu, parcia na kasę. Zarabiasz dużo to świetnie, zarabiasz niewiele to też dobrze. Nikt Cię za to nie oceni, nie będziesz traktowany jak ktoś gorszy. W stolicy to nagminne – wyjaśnił Marek.
Druga sprawa to, według niego, władze miasta. – Wy tam w stolicy ciągle macie jakieś problemy. Internet co tydzień śmieje się z wpadek Hanny Gronkiewicz-Waltz. Zalane ulice, szwankująca budowa metra, jakieś protesty, marsze, wciąż ktoś się o coś kłóci. U nas tego nie ma. Prezydenta Dutkiewicza lubią tu wszyscy, bo władza się po prostu stara. Wychodzi do ludzi, widać, że ciągle coś się zmienia, a głos obywateli jest słyszany. To ważne, bo inwestycje to jedno, ale podejście do obywateli to drugie – ocenia finansista.
Zwykłe "dzień dobry" czyni cuda
Wygląda na to, że Marek miał rację. Nikogo nieszczęśliwego nie znalazłem. Może to nic dziwnego, w końcu Wrocław to jedno z najprężniej rozwijających się miast w Polsce. Już dzisiaj mówi się, że czeka je lepsza przyszłość, niż Warszawę. Nawet mężczyzna, który sprzątał śmieci, powiedział mi: – Pracę mam nie najlepszą, mogłoby być lepiej. Ale na sam Wrocław, Wrocławian i prezydenta miasta to złego słowa nie powiem. Pyta Pan, czy jestem tutaj szczęśliwy, to odpowiem: tak, bo tu ludzie nawet mówią mi "dzień dobry", a nie traktują jak śmiecia.
Wracając wieczorem na lotnisko, po ciężkim dniu pracy, już się nie dziwiłem. Chociaż byłem zmęczony i marzyłem o łóżku, na nogach byłem od 4 rano, to żal było mi opuszczać Wrocław. Chętnie bym tam został. I nawet alarm bombowy na lotnisku, przez który czekałem niemal pół godziny w małym korku przed lotniskiem, mnie nie zdenerwował. W Warszawie pewnie bym się wściekł.