
Z ich pracy w zasadzie nic nie wynika. To "studiowanie dla studiowania", które nie przyniesie nikomu pożytku, co najwyżej samemu studiującemu. "Kierunki nieprzydatne" jak można by je nazwać, to dla części społeczeństwa wyrzucanie pieniędzy. Grając na skrzypcach nie wybuduje się przecież mostu, dziennikarzem może zostać właściwie każdy umiejący pisać i czytać, a od samego "filozofowania" z pewnością nie opracuje się nowej metody leczenia raka.
Szkolnictwo wyższe coraz droższe
W roku akademickim 2013/2014 na polskich uczelniach studiowało 1 549 tys. studentów. To o 127 tys. mniej niż rok wcześniej. Równocześnie nakłady ze środków publicznych na szkolnictwo wyższe wzrosły o 800 mln zł do kwoty 13,3 mld zł względem 2012 roku. Czytaj więcej
W internecie bez problemu można znaleźć listę kierunków, które są postrzegane jako strata czasu: Psychologia, socjologia, bibliotekoznawstwo, wszelkie filologie, dziennikarstwo, muzykologia, europeistyka, kulturoznawstwo, filozofia czy stosunki międzynarodowe. Nie trudno spotkać się z opinią, że tego typu kierunki nie posuwają świata do przodu, bo robią to wyłącznie absolwenci politechnik.
Kształcenie polega na rozwoju, dążeniu do doskonałości, robieniu czegoś nowego. Zakładanie z góry, że wykształcenie służy do bycia przydatnym i generowania dochodów, jest nierozsądne. Na tej zasadzie większość tego, co robimy jest w tym sensie nieprzydatne. Odpoczywamy, zajmujemy się naszymi hobby. Wykształcenie pozwala nam być całkowicie niepowtarzalną, wyjątkową jednostką.
Utylitaryzm:
Postawa zwana też filozofią zdrowego rozsądku, kierunek etyki zapoczątkowany w XVIII wieku, według którego najwyższym dobrem jest pożytek jednostki lub społeczeństwa, a celem wszelkiego działania powinno być największe szczęście największej liczby istot żywych. Programem utylitarystów jest próba obiektywnego ustalenia zasad działań przynoszących pozytywne i negatywne efekty. Podstawowym kryterium rozróżniania działań pozytywnych i negatywnych stała się dla utylitarystów zasada użyteczności. Głosi ona, że postępowanie jest słuszne, jeśli prowadzi do uzyskania jak największej ilości szczęścia i jak najmniejszej ilości nieszczęścia. Czytaj więcej
– Człowiek jest bogatszą istotą niż tylko dostawca PKB – mówi. Dyskusja, którą wywołała studentka ASP wpisuje się w pewien sposób w konflikt między humanistami a umysłami ścisłymi. Zdaniem Łukowa, zapędziliśmy się w kulturze w takie miejsce, które tworzy niepotrzebne podziały.
Historyk sztuki i europeista Justyna Napiórkowska przypomina, że Sokrates proponował wykluczenie z państwa poetów. – Czy podobny los nie spotyka aktualnie artystów, jako burzycieli pewnego porządku? – pyta blogerka naTemat. Jednak wymagając, by społeczeństwo artystów "potrzebowało", trzeba szukać sposobów na komunikację z nim. Nie zamykając się i hermetycznie odgradzając od świata, lecz szukając sposobów na otwartą debatę, na wciągnięcie publiczności. To przyciągnie także tłumy do galerii. Sposób obrany przez młodą artystkę jest ciekawy i skuteczny. Taki manifest młodej studentki staje się sam w sobie dziełem sztuki. Stawia pytania, budzi wątpliwości.
Artyści mogą twórczo przywodzić uwagę do kwestii ważnych, czyniąc to w prowokujący, przewrotny sposób. Takie działania uwrażliwiają nas na pewne kwestie. Po zobaczeniu tego filmu można stawiać sobie pytanie: po co jest sztuka? Po co są artyści? Jak mają sobie radzić dziś? Jakie stawiane są im wymagania. Jak mają funkcjonować we współczesnym świecie, kierującym się ciągle wymogiem użyteczności i funkcjonalności. To nie jest kwestia nowa. Dotyczy też artystów najwybitniejszych. Już Leonardo da Vinci nęcił mecenasów swoimi konkretnymi umiejętnościami. Dla mnie artyści są często jak jednoosobowe think tanki, bo potrafią uważnie obserwować i oceniać rzeczywistość. Potrafią także często stawiać trafne prognozy. Jak jednak wynagradzać taką koncepcyjną pracę?
Napisz do autora: krzysztof.majak@natemat.pl

