Polityka historyczna to dla prawicy ważny instrument kreowania rzeczywistości, klucz do kształtowania społecznych postaw, ale to, co w czasie niedzielnej debaty zrobił Andrzej Duda, doprawdy trudno zrozumieć. Przegrał przez "Jedwabne", "milicjanta" i "przedwojenną uczciwość".
Pierwsze słowo – słowo-klucz, wywołuje u wielu naszych rodaków niezbyt pozytywne skojarzenia. "Jedwabne", ot tak, to coś niechlubnego. Przykład, że w nieludzkich czasach każdy człowiek – bez względu na narodowość czy wyznawaną religię – może stać się ofiarą. Także ofiarą swych czynów, jak Polacy w Jedwabnem właśnie. Inspirowani przez Niemców, stali się mordercami. Ten jeden z naszych narodowych grzechów – jak pokazuje wczorajsze pytanie kandydata PiS – wciąż czeka na przepracowanie.
Retoryka zaproponowana wczoraj przez Dudę doprawdy dziwi. Bo skoro – jak tłumaczył – polityka historyczna wymaga dbałości o polską rację stanu, jak, na grobach zamordowanych, przyznać się do winy? "Naród ofiar był także narodem sprawców" – powiedział na miejscu zbrodni były premier Tadeusz Mazowiecki, czytając list prezydenta. Autor słów musiał się wytłumaczyć...
Prezydent odpowiedział zdecydowanie, ale i sensownie, mając na uwadze właśnie polską rację stanu. – Kto nie dostrzega tego, co się wydarzyło w Jedwabnem, ten zamyka oczy na prawdę historyczną – podkreślił. Przypomniał działania Lecha Kaczyńskiego, politycznego mentora Dudy, któremu część środowisk prawicowych do tej pory ma za złe, że – jako minister sprawiedliwości – wstrzymał ekshumacje zamordowanych, w odpowiedzi na apel środowisk żydowskich.
Rachunek sumienia? Koniecznie. Inaczej Polska nie byłaby tam, gdzie jest. Duda strzelił sobie w stopę, popełnił falstart pytaniem o coś, co dzieli, bo nie pasuje do pewnej wersji historii. Ale to może i dobrze dla całej dyskusji o Polakach i Żydach, faktach i mitach. O świadkach (tych " dobrych" i "złych") i ofiarach.
Dziwi przy tym, że kandydat PiS nie sięgnął po nie tak odległą, a do tego głośną sprawę rzekomej polskiej współodpowiedzialności za Holokaust; nie nawiązał do kompromitującej wpadki szefa FBI. Albo – co gorsza – nie wyjął z kieszeni karty UPA. Wszak i nią można było zagrać.
Komorowski wybrnął z trudnego tematu, co więcej – zdecydowanie batalię o Jedwabne wygrał. Duda ratował się dość nieporadnie, kolejnym argumentem "od czapy". – Zabić zwykłego policjanta? – pytał kandydat PiS nawiązując do wspomnień Komorowskiego, w których urzędujący prezydent otwarcie mówił o latach PRL-u. Był opozycjonistą, komunizmu w pojedynkę nie obalił, choć... za młodu domagał się krwi.
Planował nawet zamach na funkcjonariusza MO, nie myślał o konsekwencjach. Takich jak on – niezadowolonych buntowników – było na pęczki. Przegrałby życie, ale w porę wyrósł z radykalizmu. Szczęśliwie dziś nie musi płacić za swą młodzieńczą fantazję czy głupotę. Co też przyznał na wizji. A polityczny adwersarz? Na "Jedwabnem" się nie udało, "milicjant" też zawiódł...
To może Polska przedwojenna. Stare, dobre czasy. II RP – trwała ledwie 21 lat, ale mieliśmy wielkie sukcesy, co też trzeba przyznać. Kandydat wylicza: Gdynia, Centralny Okręg Przemysłowy, uczciwi politycy. Mało tego, prawie mieliśmy kolonie! O czym już Duda nie wspomniał.
Potrzebujemy dziś bohaterów, chętnie mówimy o tym, co było, przesadnie idealizujemy. Czasem to nawet potrzebne. Ale tak jak polscy królowie, otoczeni niemal nimbem boskości, mieli czysto ludzkie zagwozdki, tak politycy – również przed wojną – kłócili się na potęgę. Z uczciwością mieli poważne problemy.
Konkurent urzędującego prezydenta często widzi się w roli kontynuatora dzieła Lecha Kaczyńskiego. Ten, jak wiadomo, wiele czerpał z samego Józefa Piłsudskiego. Zmarły 80 lat temu marszałek, dzięki któremu Polacy mogli znowu być gospodarzami we własnym kraju, chyba by dziś Dudę zrugał. Bardziej doświadczonych polityków wyzywał od kur..., innych jeszcze więził za przekonania, za nic miał tych, którzy nie mieli przeszłości socjalisty. Ludzi – nie naród – uważał za wilki, Sejm – za jeden wielki burdel. Aż powiedział o posłach: "publiczne szmaty".
Polityczne machinacje, rozprawa z opozycją, zamordyzm. Ale tego wymagała racja stanu (na którą powołuje się kandydat PiS) – jak tłumaczył współtwórca niepodległości. Za cenę złamania konstytucji i prawie 400 ofiar, kraj był bowiem "prywatą, anarchią, jednym wielkim kołtunem". Albo szybkie działanie, albo katastrofa. – Gdy dookoła nas wre wszędzie kłótnia i zawiść partyjna, gdy dygoce i rozpala się niechęć dzielnicowa, trudno, by żołnierz był spokojny – oznajmił Piłsudski po zamachu majowym.
Mówił też, że Polacy nigdy nie mieli do siebie szacunku. – Tylko dzięki zaiste niepojętej, a tak wielkiej i niezbadanej litości boskiej, ludzie w tym kraju nie na czworakach chodzą, a na dwóch nogach, udając człowieka – wyjaśnił w swoim stylu jeden z ojców II RP.
Andrzej Duda chce więc, wzorem międzywojnia, uczciwej Polski bez podziałów. Bo przecież sam marszałek, choć klął jak szewc nie oszczędzając "nieuczciwych" polityków, swą ojczyznę szczerze kochał. I sam jest dziś kochany.