Ta kampania prezydencka miała być inna niż wszystkie. Spokojna, możliwie merytoryczna, bez atakowania konkurentów, oparta na pozytywnym przekazie. Miała być przeciwieństwem codziennej partyjnej młócki. Co z tego wyszło? Najniższa frekwencja w historii wyborów prezydenckich. Do tego i jeden i drugi kandydat tracił, kiedy był mniej ofensywny wobec drugiego. Dlatego do sztabów wrócili znani z ostrych zagrań Michał Kamiński i Jacek Kurski.
Kampania prezydencka była mało intensywna, mało angażująca, wręcz nudna (ciekawe były dopiero jej rozstrzygnięcia). Zarówno Bronisław Komorowski, jak i Andrzej Duda starali się promować swój pozytywny przekaz. Szczególnie Bronisław Komorowski postawił na miałkie hasło "Zgoda i bezpieczeństwo" i blokował emisję negatywnych spotów. Zgodził się dopiero w końcówce kampanii.
Delikatne uderzenia
Andrzej Duda od początku kampanii stawiał na uderzanie w Bronisława Komorowskiego, ale robił to stosunkowo delikatnie (spoty o euro czy wykorzystanie "Szoguna"). Poza tym taka strategia była zrozumiała, bo przecież konkurenta, którego chce się zastąpić na stanowisku się atakuje, a nie chwali. Ale negatywnym spotom Dudy dużo brakowało do ostrych produkcji PiS-u (np. "Mordo ty moja" czy do zagrania z "dziadkiem z Wermachtu").
Dlatego przez całe trzy miesiące kampanii wyścig wyborczy mało kogo obchodził. Trudno było usłyszeć rozmowy na ten temat w tramwajach, kawiarniach i miejscach pracy. Dlatego jeszcze cztery tygodnie temu jedynym, co można było napisać o kampanii to to, że jest nudna, a kandydaci powinni zawalczyć o nasze głosy, jeśli chcą je zdobyć.
Ostrzejsza końcówka...
Dopiero w ostatnich dniach kampanii starcie o głosy się ożywiło. Sztab Bronisława Komorowskiego wypuścił gotowy od dawna spot uderzający w Dudę tematem in vitro oraz klipem sugerującym, że Duda to Kaczyński w masce. Z kolei sztab kandydata PiS zaatakował Komorowskiego spotem o prywatyzacji Lasów Państwowych, chociaż prezydent wielokrotnie dementował rewelacje z depesz WikiLeaks.
Ale było już za późno, by podnieść temperaturę sporu. By wyznaczyć oś podziału, według której wyborcy zdecydują czy pójść zagłosować i na kogo. Zdeterminowani byli właściwie jedynie wyborcy Pawła Kukiza, co jeszcze wyśrubowało jego wynik na tle zdemotywowanych elektoratów głównych partii (choć oczywiście PO w większym stopniu).
...i nic
Skutkiem jest najniższa w historii wyborów prezydenckich w III RP frekwencja. 10 maja wyniosła ona dokładnie 48,96 proc. Nieco wyższa, ale jednak była w I turze w 2005 roku, kiedy i tak zakładano, że będzie rządził PO-PiS. Wtedy do urn poszło 49,74 proc. wyborców.
Dlatego sztaby szybko zabrały się do podgrzewania atmosfery. Do pomocy zawołano dwóch ludzi, którzy na kampaniach zjedli zęby, którzy są uzależnieni od politycznej walki. I którzy mają jasno określony styl: lubią ostre starcie. Kiedyś byli w jednym obozie, dzisiaj są po przeciwnych stronach barykady. To Jacek Kurski, który doradza sztabowi Dudy i Michał Kamiński, którego Ewa Kopacz wysłała na ratowanie Belwederu.
Podkręcenie tempa
Kandydaci zaczęli ostrzej atakować, a Bronisław Komorowski nie krył się już ze straszeniem PiS-em. Kiedy wytykano mu, że to nie licuje z jego hasłem, po prostu je zmienił na "Prezydent naszej wolności". Sugestia jest jasna: jeśli mnie nie wybierzecie, wolność będzie zagrożona, bo wróci PiS. Było to też widać w debacie, w której prezydent był bardzo ofensywny.
Czuć w tym było rękę Kamińskiego, zwanego powszechnie "Miśkiem". Prezydent wykorzystał uprzejmość Dudy i twardo mówił do niego "panie pośle" (choć mógł np. "ministrze" albo "doktorze"), kiedy kandydat PiS zwracał się do Komorowskiego per "panie prezydencie". Brzmiał przez to jak początkujący polityk proszący o rady doświadczonego wyjadacza.
Debata na ostro
Przede wszystkim jednak Komorowski zaskoczył konkurenta wygrzebanymi z internetu odpowiedziami w ankiecie dla MamPrawoWiedzieć.pl czy pytaniem o blokowanie etatu na UJ. Nie były to najczystsze zagrywki, ale skuteczne. Kandydat PO mógł dzięki ich zadaniu dopytywać Dudę "Kiedy pan mówi prawdę?" albo "To jak? Blokuje pan?". Duda nie miał odpowiedzi, był przygotowany gorzej, niż Komorowski.
Gorzej zaczęła też wyglądać jego kampania po tym, jak sztab prezydenta przestał się potykać o własne nogi, bo pierwsze dwa-trzy dni po 10 maja były dla Komorowskiego przegrane. Duda nadal jeździł na kolejne spotkania w miastach, przemawiał na wiecach, a każde z przemówień brzmiało tak samo. Komorowski przestał wychodzić na pożarcie niezadowolonych przechodniów, a zaczął spotykać się w zamkniętych grupach. Poszedł też do Kuby Wojewódzkiego i zapowiedział program "Pierwsza praca".
Twarde warunki
Widząc coraz lepsze się notowania Bronisława Komorowskiego roki zaczął pokazywać też sztab Dudy. Przede wszystkim podczas ustalania warunków drugiej debaty (w TVN), kiedy istniała groźba zerwania rozmów. Wszystko za sprawą Jacka Kurskiego – pisała "Gazeta Wyborcza". Polityk przyznał później, że od czasu do czasu doradza sztabowi Dudy.
Nie zawsze na plus
Ale także Duda kilka razy próbował w debacie zagrać ostro, poruszając sprawę Jedwabnego i zwierzenie Komorowskiego, że jako nastolatek był gotów zastrzelić milicjanta. W ostatecznym rozrachunku kandydat PiS nie wyszedł na tym dobrze, bo temat milicjanta nie padł na podatny grunt, a na Jedwabnym traci Duda, a nie Komorowski.
Na negatywnym przekazie opiera się też ostatni spot Dudy w kampanii prezydenckiej. Wykorzystuje potknięcia Komorowskiego podczas dwóch spacerów po Warszawie oraz zajścia pod TVP, gdzie Andrzej Hadacz wdał się w pyskówkę ze sztabowcami Dudy. O nieczystości tego zagrania pisze Jakub Noch.
Niezależnie od tego, 10,5 mln widzów debaty i zainteresowanie, jakie wzbudziła ostatnia faza kampania pokazuje, że nie lubimy spokojnych, w miarę merytorycznych polityków. Choć narzekamy na brutalizację życia publicznego, właśnie tego chcemy. I dlatego kampania parlamentarna będzie brutalna, a pierwsze skrzypce grać będą w niej "Kura" i "Misiek".
Jak relacjonują nasi rozmówcy, Szydło oświadczyła nieoczekiwanie, że warunki debaty musi uzgodnić ze sztabem i z kandydatem, dlatego protokołu teraz nie podpisze. Pojechała do siedziby PiS, a o godz. 13 wróciła z Jackiem Kurskim. Ten kompletnie wywrócił wcześniejsze ustalenia, proponując, by dziennikarz tylko przywitał kandydatów, a później Komorowski i Duda będą przez 70 minut zadawać sobie pytania.Czytaj więcej