
Ta kampania prezydencka miała być inna niż wszystkie. Spokojna, możliwie merytoryczna, bez atakowania konkurentów, oparta na pozytywnym przekazie. Miała być przeciwieństwem codziennej partyjnej młócki. Co z tego wyszło? Najniższa frekwencja w historii wyborów prezydenckich. Do tego i jeden i drugi kandydat tracił, kiedy był mniej ofensywny wobec drugiego. Dlatego do sztabów wrócili znani z ostrych zagrań Michał Kamiński i Jacek Kurski.
Andrzej Duda od początku kampanii stawiał na uderzanie w Bronisława Komorowskiego, ale robił to stosunkowo delikatnie (spoty o euro czy wykorzystanie "Szoguna"). Poza tym taka strategia była zrozumiała, bo przecież konkurenta, którego chce się zastąpić na stanowisku się atakuje, a nie chwali. Ale negatywnym spotom Dudy dużo brakowało do ostrych produkcji PiS-u (np. "Mordo ty moja" czy do zagrania z "dziadkiem z Wermachtu").
Dopiero w ostatnich dniach kampanii starcie o głosy się ożywiło. Sztab Bronisława Komorowskiego wypuścił gotowy od dawna spot uderzający w Dudę tematem in vitro oraz klipem sugerującym, że Duda to Kaczyński w masce. Z kolei sztab kandydata PiS zaatakował Komorowskiego spotem o prywatyzacji Lasów Państwowych, chociaż prezydent wielokrotnie dementował rewelacje z depesz WikiLeaks.
Skutkiem jest najniższa w historii wyborów prezydenckich w III RP frekwencja. 10 maja wyniosła ona dokładnie 48,96 proc. Nieco wyższa, ale jednak była w I turze w 2005 roku, kiedy i tak zakładano, że będzie rządził PO-PiS. Wtedy do urn poszło 49,74 proc. wyborców.
Kandydaci zaczęli ostrzej atakować, a Bronisław Komorowski nie krył się już ze straszeniem PiS-em. Kiedy wytykano mu, że to nie licuje z jego hasłem, po prostu je zmienił na "Prezydent naszej wolności". Sugestia jest jasna: jeśli mnie nie wybierzecie, wolność będzie zagrożona, bo wróci PiS. Było to też widać w debacie, w której prezydent był bardzo ofensywny.
Przede wszystkim jednak Komorowski zaskoczył konkurenta wygrzebanymi z internetu odpowiedziami w ankiecie dla MamPrawoWiedzieć.pl czy pytaniem o blokowanie etatu na UJ. Nie były to najczystsze zagrywki, ale skuteczne. Kandydat PO mógł dzięki ich zadaniu dopytywać Dudę "Kiedy pan mówi prawdę?" albo "To jak? Blokuje pan?". Duda nie miał odpowiedzi, był przygotowany gorzej, niż Komorowski.
Widząc coraz lepsze się notowania Bronisława Komorowskiego roki zaczął pokazywać też sztab Dudy. Przede wszystkim podczas ustalania warunków drugiej debaty (w TVN), kiedy istniała groźba zerwania rozmów. Wszystko za sprawą Jacka Kurskiego – pisała "Gazeta Wyborcza". Polityk przyznał później, że od czasu do czasu doradza sztabowi Dudy.
Jak relacjonują nasi rozmówcy, Szydło oświadczyła nieoczekiwanie, że warunki debaty musi uzgodnić ze sztabem i z kandydatem, dlatego protokołu teraz nie podpisze. Pojechała do siedziby PiS, a o godz. 13 wróciła z Jackiem Kurskim. Ten kompletnie wywrócił wcześniejsze ustalenia, proponując, by dziennikarz tylko przywitał kandydatów, a później Komorowski i Duda będą przez 70 minut zadawać sobie pytania. Czytaj więcej
Ale także Duda kilka razy próbował w debacie zagrać ostro, poruszając sprawę Jedwabnego i zwierzenie Komorowskiego, że jako nastolatek był gotów zastrzelić milicjanta. W ostatecznym rozrachunku kandydat PiS nie wyszedł na tym dobrze, bo temat milicjanta nie padł na podatny grunt, a na Jedwabnym traci Duda, a nie Komorowski.
Napisz do autora: kamil.sikora@natemat.pl
