Prezydentura jest ważna, ale głównie symbolicznie. Prawdziwą władzę ma premier i to o Sejm stoczy się ostra walka. Jak ostra? Przedsmak tego mieliśmy w ostatnich trzech tygodniach, kiedy stojąc oko w oko z przegraną Platforma wróciła do straszenia PiS-em w najmniej finezyjnym stylu.
Przed wyborami parlamentarnymi, które zdecydują o tym, kto będzie miał realną władzę Platforma Obywatelska, została posłana na deski. To jeszcze nie nokaut, sędzia odlicza do 10, ale katastrofa jest blisko. Liderzy PO, działacze, partyjni nominaci boją się, że po jesiennych wyborach będą zmuszeni przejść na opozycyjną dietę. A strach jest najgorszym doradcą.
Emocje
Dlatego napędzana negatywnymi emocjami partia Ewy Kopacz może postawić na ostrą negatywną kampanię. Przede wszystkim dlatego, że Platforma nie ma do zaoferowania wiele więcej, niż straszenie PiS-em. Po niemal ośmiu latach rządów jest partią zmęczoną, bez potencjału intelektualnego i emocjonalnego, który pozwoliłby coś zmienić.
Bo co nowego może Platforma zaoferować? Więcej dróg? Powiedzą, że przepłacone. Więcej pociągów? Powiedzą, że to tylko więcej okazji do brania łapówek. Więcej pieniędzy na służbę zdrowia? Powiedzą, że to i tak nie skraca kolejek. Poza tym ostre wolty są źle przyjmowane przez wyborców.
Rewolucji nie będzie
Przekonał się o tym Bronisław Komorowski, kiedy po przegranej w pierwszej turze nagle zaproponował referendum ws. JOW-ów i zniesienia finansowania partii politycznych. Wielu wyborców poczuło, że potraktowano ich jak idiotów. – Nie wiem dlaczego, zarówno Bronisław Komorowski jak i jego sztab uznali, że tak ja, jak i tysiące innych obywateli pójdą do urny głosować niejako siłą inercji – pisała w naTemat Agata Komosa.
Dlatego żadnej rewolucji nie będzie. A nawet jeśli politycy PO zdecydowaliby się pokazać program, który przekreśla wszystko, co było dotychczas i obiecuje, że będzie lepiej, i tak nie da to Platformie zwycięstwa. Bo czy ktokolwiek uzna, że partia rządząca od dwóch kadencji nagle jest w stanie zebrać się w sobie i zrobić wszystko to, czego nie robiła przez poprzednie lata?
Będzie ostro
Dlatego z punktu widzenia polityków PO najkorzystniejsze będzie straszenie PiS-em. Tak zresztą wyglądały ostatnie trzy tygodnie kampanii Bronisława Komorowskiego. Kiedy jego sztabowcy zauważyli, że na "zgodzie i bezpieczeństwie" nie da się wygrać wyborów, odpalono dwa negatywne spoty (uderzające w Dudę za in vitro i za zależność od Jarosława Kaczyńskiego). Po przegranej pierwszej turze było już tylko ostrzej.
Sztabowcy zmienili hasło, by nie być skrępowanym tą mało praktyczną "zgodą". Komorowski na każdym kroku powtarzał, że trzeba bronić naszej wolności, sugerując, że jest ona zagrożona, jeśli do władzy dojdzie PiS. Prezydent walcząc o reelekcję mówił o "politycznych frustratach", zmianach polegających na burzeniu i zapewniał, że on nie ma nad sobą żadnego prezesa.
Przedsmak
Komorowski nie zrezygnował z tej retoryki nawet po zakończeniu kampanii wyborczej. – To demokratyczne pospolite ruszenie w imię obrony naszej wolności, w imię powstrzymania fali nienawiści i agresji, którą wszyscy niedawno przeżywaliśmy. Tę falę nienawiści i agresji trzeba powstrzymać. To pospolite ruszenie może ją powstrzymać. (...) Idą następne bitwy, idą następne wyzwania – mówił Komorowski na wieczorze wyborczym.
Znamienne wydaje się tutaj użycie określenia "pospolite ruszenie". Bo, aby nie oddać PiS-owi władzy, politycy PO będą w stanie sięgnąć po wszystkie metody. Nawet te najmniej estetyczne. Ważne, że skuteczne. Tak, jak w ostatniej fazie kampanii Bronisława Komorowskiego. Co więcej, politycy PO nie kryją się z taką strategią i chwalą ostre ataki ustępującego prezydenta na konkurenta. Narzekają tylko, że sięgnięto po te metody za późno.
Kampania wg "Misia"
Nie bez przyczyny w otoczeniu Komorowskiego zaczął się pod koniec kampanii pojawiać Michał Kamiński, szef Centrum Informacyjnego Rządu. To zawodnik, który lubi ostrą grę. I tak też grał prowadzony przez niego Komorowski. To po części wpływ Kamińskiego sprawił, że prezydent był tak ofensywny w debatach i nie stronił od przypominania czasów IV RP.
Teraz Kamiński będzie odpowiadał za kampanię parlamentarną, bo poza nim Platforma nie ma żadnego speca od PR. Dlatego można się spodziewać, że kampania Platformy do Sejmu będzie wyglądała jak końcówka kampanii Komorowskiego, tylko "bardziej". A jego rady spadną na podatny grunt, bo Platforma ma dzisiaj strach w oczach i ważnym czynnikiem w kampanii będą emocje. Było je widać już w niedzielnym przemówieniu Komorowskiego.
Sprowokować Dudę
Platforma będzie uderzała, by sprowokować Andrzeja Dudę do nerwowych zachowań. Zapewne zobaczymy przyspieszenie prac nad ustawą o in vitro. Tak, by jeszcze przed wyborami trafiła na biurko Andrzeja Dudy. Być może pojawi się też projekt ustawy o związkach partnerskich. Z kolei Duda może wysłać do Sejmu projekt ustawy obniżającej wiek emerytalny, by obciążyć partię Ewy Kopacz za antyspołeczne decyzje.
PiS będzie w kampanii mówił o potrzebie dokończenia tego, co zaczęło się 24 maja. Że zmiana dopiero zaczęła się dokonywać. Że bez nowego rządu nie będzie można zrealizować tego, co obiecał Duda i na co zagłosowało kilka milionów Polaków. Przede wszystkim jednak PiS będzie starał pokazać się od łagodnej strony – tak, jak w czasie kampanii prezydenckiej.
Co z Jarosławem?
W tym kontekście najpoważniejszym pytaniem jest rola Jarosława Kaczyńskiego. W poniedziałkowy poranek Beata Szydło zapewniała, że prezes był i będzie kandydatem na premiera, a jesienią zostanie premierem. Ale dużą rolę w zwycięstwie Dudy miało to, że nie jest on Jarosławem Kaczyńskim.
Dlatego teraz Kaczyński musi podjąć jedną z najważniejszych decyzji w tym roku, a może nawet w ciągu ostatnich 10 lat. Bo to, czy zdecyduje się zostać na czele PiS i firmować jego kampanię parlamentarną, może mieć ogromny wpływ na wynik partii. Wizja premiera Kaczyńskiego może być najlepszym paliwem do negatywnej kampanii PO. Z drugiej strony, jeśli do Sejmu wejdzie ugrupowanie Pawła Kukiza, PiS-owi może wystarczyć drugie miejsce.
Dzisiaj to Platforma prawie nie ma zdolności koalicyjnej – zarówno PSL, jak i SLD istnieją tylko teoretycznie i scenariusz nowego Sejmu bez nich jest całkiem realny. Aby więc myśleć o trzeciej kadencji, partia Ewy Kopacz musi zdobyć jeszcze więcej mandatów, niż w 2007 czy w 2011 r. I zrobi wszystko, by tak było. Wszystko.
Trzeba wyraźnie pokazywać zagrożenie. Prezydent zaczął to robić, ale dopiero pod koniec kampanii. Zaczął wyraźnie pokazywać, że walczymy o wolność, że bronimy demokracji w Polsce przed PiS-owską recydywą. Czytaj więcej