To było wielkie wydarzenie w mieście, od kilkunastu lat rządzonym przez namiestnika z rosyjskiego nadania. Władca największego ówcześnie imperium przybył do Warszawy, gdzie - klęcząc i przysięgając na konstytucję - obiecał bronić interesów państewka nad Wisłą. Polacy mieli swojego nowego króla.
Wydarzenie z udziałem Mikołaja I Romanowa było bezprecedensowe, nigdy wcześniej car nie koronował się na polskiego króla. Od czasu słynnego hołdu Szujskich z 1611 roku, Warszawa nie była świadkiem tak spektakularnej ceremonii z udziałem rosyjskiego władcy.
Wizyta potężnego gościa
Wtedy, 24 maja 1829 roku, tłum mieszkańców oczekiwał na niezwykłego gościa. Mikołaj I, car Rosji, władca - jak ówcześnie mawiano - "połowy Europy", uczynił wobec Polaków sporo mówiący gest. Pierwotnie planował przyjąć koronę w Petersburgu; tam właśnie - nad Newą - znajdował się jego carski dwór. Ale w końcu zmienił zdanie.
Mieszkańcy zaboru rosyjskiego wiązali z władcą z dynastii Romanowów wiele nadziei, co też mieli ku temu poważne powody. Od 1815 roku cieszyli się sporą autonomią, własną ustawą zasadniczą, sejmem, armią, monetą. Warszawa - stolica utworzonego po kongresie wiedeńskim Królestwa Polskiego - stale się rozwijała, mogła już m.in. poszczycić się uniwersytetem z prawdziwego zdarzenia. Ale mało kto spodziewał się, że miasto będzie jeszcze świadkiem królewskiej koronacji. Wszak od ostatniej - Stanisława Augusta Poniatowskiego - minęło 65 lat.
"Gorączka trawiła Warszawę"
Wieść o planowanym przybyciu cara przekazano warszawiakom już w kwietniu 1829 roku. – Gorączka trawiła Warszawę i kraj cały. Myśl, że cesarz rosyjski ma się koronować królem Polski wszystkie umysły owładnęła jedynie – zapisała w pamiętniku świadek uroczystych wydarzeń sprzed prawie 200 lat, arystokratka Natalia z Bispingów Kicka.
Obserwowała też triumfalny wjazd orszaku cara do Warszawy, który odbył się tydzień przed koronacją. Mikołaj I w polskim mundurze generała, jadąc konno w otoczeniu członków rodziny i najbliższych współpracowników, przy aplauzie tłumów i asyście tysięcy rosyjskich żołnierzy, dojechał na Plac Zamkowy. Przez kolejne dni miasto tętniło życiem, organizowano zabawy niczym w karnawale, a wojsko dumnie defilowało na cześć przyszłego króla.
Wszyscy oczekiwali nadejścia niedzieli. W ten uroczysty dzień, 24 maja, Warszawa przeżywała nie lada oblężenie. Mieszczanie na dachach kamienic, salwy armatnie, atmosfera jak w czasie narodowego święta. W końcu dostojni goście, ubrani w drogocenne szaty, przeszli do Zamku Królewskiego. Tam, w Sali Senatorskiej, odbyła się podniosła ceremonia.
Vivat rex!
– Po skończonej przysiędze cesarz stał, a cesarzowa i wszyscy przytomni uklękli i klęczeli w czasie modlitwy dziękczynnej mówionej głośno przez prymasa, po ukończeniu której Woronicz wstając, głośno po trzykroć zawołał: »Vivat rex in aeterna [sic!]« [...]. Serca polskie mocno biły w tej chwili, lecz mimowolna nieufność zamykała wszystkie usta – relacjonowała Kicka.
Car zaprzysiągł konstytucję, samodzielnie nałożył na głowę koronę przywiezioną z Rosji, po czym stał się polskim królem. Wybór obwieściły kościelne dzwony, Warszawa świętowała nie tylko tego jednego, pamiętnego dnia.
Była nadzieja na zmiany - nowy król zapowiedział zwołanie obrad Sejmu na przyszły rok. Nie spodziewał się jednak, że polscy poddani podniosą na niego rękę. Niektórzy chcieli nawet przeszkodzić koronacji cara na króla Polski. Planom tzw. spisku koronacyjnego wiele miejsca w "Kordianie" poświęcił Juliusz Słowacki:
Gdy car wkładał koronę u stopni ołtarza,
Trzeba go było jasnym państwa mieczem zgładzić
I pogrzebać w kościele i kościół wykadzić
Jak od dżumy tureckiej i drzwi zamurować,
I rzec: o Boże, racz się nad grzesznym zmiłować!...
Po koronacji nastroje się radykalizowały, aż jesienią 1830 roku doszło do akcji zbrojnej. Noc listopadowa nie zapowiadała dla cara niczego dobrego. Wkrótce przyszło mu się także pożegnać z polską koroną.
"Nie ma Mikołaja!"
Antyrosyjskie powstanie trwało już prawie dwa miesiące, gdy poseł Roman Sołtyk wystąpił z wnioskiem o detronizację Mikołaja I. Po kilku dniach, 25 stycznia, w czasie sejmu obradującego w Warszawie, car nie był już polskim królem. – Jestem królem polskim i chcę nim pozostać, ale nie mogę na nic takiego zezwolić, co by miało pozór koncesji i gdy się tego ode mnie domagają w chwili buntu i z bronią w ręku – pisał Mikołaj I w liście, odczytanym w czasie obrad sejmowych. – Nie ma Mikołaja! – krzyczeli posłowie.
– Naród (...) polski, na Sejm zebrany, oświadcza: iż jest niepodległym ludem i że ma prawo temu koronę polską oddać, którego godnym jej uzna, po którym z pewnością będzie się mógł spodziewać, iż mu zaprzysiężonej wiary i zaprzysiężonych swobód święcie i bez uszczerbku dochowa – brzmiał przyjęty akt detronizacji króla.
"Zgubiliście Polskę!"
Podpisał go, choć niechętnie, książę Adam Jerzy Czartoryski. – Zgubiliście Polskę! – odrzekł jednak arystokrata, wiedząc, że uchwała sejmowa skazuje Polaków na otwartą wojnę z Rosjanami. Później, już po klęsce walk, osiadł na emigracji, bo rozgniewany Mikołaj I chciał go skrócić o głowę.
Bilans powstania był dla Polaków tragiczny: królestwu cofnięto konstytucję, zastępując ją statutem organicznym. Polacy nigdy już nie cieszyli się w epoce rozbiorów tak sporą niezależnością, jak w latach 1815-1830.
Gdy w latach 50. XIX wieku pojawiły się nadzieje na większą swobodę, car nie dał Polakom złudzeń. – Żadnych marzeń panowie, żadnych marzeń – odrzekł Aleksander II w czasie jednej z wizyt nad Wisłą. Ziemie, które odwiedził, Rosjanie traktowali już tylko jako jedną z wielu podbitych prowincji wielkiego imperium.