Na lewicy powstanie partii Razem przyjęto z entuzjazmem i szumnymi zapowiedziami zrewolucjonizowania polskiej polityki. Istnieje jednak co najmniej kilka powodów, dla których "ugrupowanie dla prekariuszy" może upaść równie szybko, jak powstało. Najważniejszy? Niewiele trzeba, by Razem stała się więźniem dwóch wizerunkowych "łatek" – hipsterów spod znaku MacBooka i Starbucksa oraz zakamuflowanych komunistów.
"Jabłko" u prekariusza
"Mamy dość lewicy, która lewicą jest tylko z nazwy. W naszej partii są pielęgniarki, mechanicy, miejska inteligencja i 30-latkowie na śmieciówkach" – mówią liderzy partii Razem, która kilka dni po pierwszym kongresie liczy już ponad 2,5 tys. członków. Temat nowego ugrupowania coraz częściej pojawia się w mediach, a w sieci jest gorąco dyskutowany. Razem nie pojawiła się jeszcze w sondażach, ale nastroje są takie, jakby miała uratować polityczną lewicę przed ostatecznym upadkiem.
Fakt. Sukces jest możliwy, a już sama koncepcja jest warta docenienia. Oto młodzi ludzie biorą sprawy w swoje ręce, tworząc lewicową alternatywę z nowymi twarzami zamiast zgranych figur typu Miller i Palikot. Nie oznacza to jednak, że młodych działaczy nowej partii już można przymierzać do parlamentu. Przeciwnie, tak jak w przypadku inicjatywy Ryszarda Petru i Leszka Balcerowicza, bardzo wiele wskazuje na to, że na szczytnych ideach i planach partia Razem się skończy.
Bardzo dobrze i symbolicznie podkreślił to dzisiejszy wywiad socjologa dr. Jarosława Flisa dla "Gazety Wyborczej". Zilustrowano go zdjęciem, na którym widać członka partii Razem z otwartym na stole laptopem Apple'a. Komentujący tekst internauci szybko zwrócili na to uwagę. I zaczęły się kpiny: "Nasze hasło 'MacBook i iPhone podstawowym prawem ludu", "Prekariusz z MacBookiem". Z podobnych komentarzy przebija wniosek, że "komputer z jabłkiem" i hasła walki o prekariat raczej się gryzą, nie idą w parze. Trochę jak – zachowując proporcje – z reprezentującym ubogich Ryszardem Kaliszem, który jeździ Jaguarem.
Nikt nie twierdzi oczywiście, że "komputer z jabłkiem" jest atrybutem bogacza. Ale to zdjęcie i towarzyszące mu komentarze dobrze pokazują, o jaką tożsamościową i wizerunkową przeszkodę może rozbić się partia Razem.
Prekariat "warszawki"
Na poziomie deklaracji sprawa jest jasna. Razem to ugrupowanie reprezentujące masy – przede wszystkim, ale nie tylko, pracowników. Zwraca się do "pracownika kopalni soli w Inowrocławiu, dziewczyny pracującej za grosze w Reserved, programisty na śmieciówce" (cytat za "GW") – czyli do tych, których mogą uwieść postulaty płatnych staży, minimalnej płacy godzinowej czy likwidacji umów "śmieciowych".
Problemem jest to, że sposób, w jaki potencjalny wyborcza patrzy na nową partię, wcale nie musi deklaracjom odpowiadać. Wspomniany górnik prawdopodobnie nie dostrzeże w Razem wiarygodnej oferty i nie będzie się z partią identyfikował. Na pierwszy rzut oka Razem może wyglądać mu raczej na kolejne kanapowe, lewicowe ugrupowanie, które jest oderwane od problemów "zwykłych ludzi". Patrząc na zdjęcia takie jak powyższe zobaczy wielkomiejską młodzież, raczej dobrze sytuowaną, z którą nie ma nic wspólnego. Na poziomie skojarzeń: "warszawka", zatroskani o los ludu hipsterzy, którym bliżej na warszawski Plac Zbawiciela niż do kopalni czy fabryki.
Oburzające? Przecież to nic nowego. Na podobne zagrożenie nadziały się chociażby ruchy miejskie (w Warszawie Joanna Erbel) i partie typu Zieloni. Edwin Bendyk pisał swego czasu w "Polityce" o "demokracji hipsterskiej". Chodziło o modę wśród młodych ludzi z dużych miast na zainteresowanie sprawami lokalnych społeczności. W przypadku partii Razem ten termin też może zafunkcjonować. Bo część społeczeństwa właśnie tak postrzega troskę młodej, miejskiej lewicy o "masy pracujące" – bardziej jako modę niż coś, czemu można przypisać wiarygodność.
Kolejna wątpliwość. Czy Razem to na pewno nowa jakość? Ostatnio wybrano dziewięcioosobowy zarząd partii, w którym dominującą siłą są młodzi aktywiści z Zielonych – ugrupowania, które miało na sztandarach podobny program, a które nie wyszło poza polityczną "kanapę". Jasne, są też dotychczas mało znane nazwiska, wcześniej niezaangażowane w politykę, ale to tematu nie zamyka. Choć formatowana inaczej, bo na masowy ruch prekariuszy, Razem może podzielić los Zielonych. Będzie podobnie postrzegana – i przez program, i przez ludzi.
Wybrani przedstawiciele władz partii Razem
Marcelina Zawisza – społeczniczka, aktywistka miejska, z Zielonych.
Maciej Konieczny – kulturoznawca, działacz socjalistyczny, alterglobalista, działał w Młodych Socjalistach i Zielonych.
Mateusz Mirys – działał w Młodych Socjalistach, w wyborach do Parlamentu Europejskiego startował z list Zielonych.
Katarzyna Paprota – z redakcji Codziennika Feministycznego.
Adrian Zandberg – Młodzi Socjaliści, wcześniej Unia Pracy.
"Fioletowy komunizm"
"Chcemy odpowiadać na ten sam gniew, na który odpowiada Paweł Kukiz, ale w sposób taki, który realnie rozwiązuje problemy" – deklarował w studiu TOK FM jeden z liderów Razem. Postulaty programowe nowego ugrupowania mogą zrodzić drugi problem z wizerunkiem. Jak na polskie warunki są dość radykalne. Obok tych pracowniczych są to m.in. opodatkowanie najbogatszych (70 proc.) i wielkich korporacji, obniżenie podatku dla najuboższych, zrównanie CIT i PIT czy zakaz wyprowadzania pieniędzy do rajów podatkowych
Faktem jest, że młodzi Polacy są dosyć roszczeniowi. Ale czy są gospodarczymi socjalistami? Raczej wątpliwe. Znowu można powołać się tutaj na los Zielonych czy partii typu Unia Pracy, które z podobnymi propozycjami nie wybiły się nawet na kilka procent poparcia. Jeśli zaś liderzy Razem odwołują się do wyborców Kukiza, to powinni pamiętać, że spora część z nich cały obóz lewicy, który gospodarczo jest na lewo od SLD, uznaje za "zakamuflowanych komunistów".
I tak właśnie działacze Razem szufladkowani są dziś w sieci. Pisze się, że to albo przemalowani na fioletowo (kolor partii) Zieloni, albo że "użycie fioletu zamiast czerwieni nikogo nie zwiedzie". Są też komentarze, że w programie powinny się pojawić postulaty takie jak nacjonalizacja majątku, odebranie ziemi chłopom i oddanie ich pod gospodarkę państwu. Czyli PRL bis. Więc o ile hasło "buntu prekariuszy" brzmi atrakcyjnie, o tyle nie jest pewne, czy współcześni prekariusze zechcą być buntownikami aż do tego stopnia.
Mimo wszystko partii Razem nie można skreślać. Dziś jest na to za wcześnie. Wiadomo tyle, że ugrupowanie buduje struktury w imponującym tempie, a w przeciwieństwie do dużych partii zorganizowano je wokół programu, a nie lidera. To spore zalety. Czy wystarczy, by przekonać ludzi? Przekonamy się na jesień, jeśli bunt dotrwa. Wtedy albo sukces, albo kanapa.