
W sobotę polscy piłkarze zachwycili świat piłki nożnej. W niedzielę zespół muzyczny LemON pokazał nową jakość artystyczną, dotychczas w naszym kraju nie widzianą. Czy możemy w końcu mówić o młodej Polsce, ambitnej, utalentowanej, uzdolnionej i pozbawionej kompleksów kraju postkomunistycznego?
REKLAMA
Ten weekend był dla mnie wyjątkowy. Nie spodziewając się niczego specjalnego, oglądałem kolejno dwa przełomowe dla mnie wydarzenia. Co najważniejsze, nigdy nawet w najśmielszych fantazjach nie starałem się takich ewentualności brać pod uwagę. Ich prawdopodobieństwo oceniałem zawsze bardzo nisko, obok takich fantasmagorii jak latające spodki i wzajemny szacunek w polskiej klasie politycznej. A jednak.
Piłkarski majstersztyk
Sobota, mecz Borussii Dortmund z Bayernem Monachium. Trzech polskich piłkarzy gra pierwsze skrzypce w zespole, który gra pierwsze skrzypce w jednej z najlepszych lig na świecie. Zespole, który zdobył najwyższą liczbę punktów w historii Bundesligi w jednym sezonie. Do tego Polak strzelił hat-tricka, a przy każdym z goli miał udział któryś z "naszych". Przy tym trio z Polski stanowi trzon zespołu, który ogrywa jeden z najbardziej utytułowanych zespołów Europy. Ogrywa klub, który za tydzień zagra w finale Ligi Mistrzów i najprawdopodobniej go wygra.
Skrót z meczu
Prawdziwą przyjemnością było same widowisko. W tym, że nie jest to mój subiektywny odbiór, utwierdził mnie kolega z redakcji, szef działu sportowego, podsumowując sobotnie wydarzenia krótko "Borussia według mnie to dzisiaj jeden z czterech najlepszych zespołów na świecie, obok Bayernu Monachium, Realu Madryt i Barcelony. A jeśli chodzi o wzajemne zgranie, to zaryzykowałbym stwierdzenie, że jest najlepszym na świecie".
Muzyczna finezja
Dzień po meczu, zupełnie przypadkiem trafiłem na finał programu muzycznego na jednym z komercyjnych kanałów. Będąc "w gościach" (sam telewizora nie posiadam), od razu oceniłem to jako wątpliwą rozrywkę. Nagle usłyszałem jednego z wykonawców i szczęka opadła mi do same ziemi. Siedziałem rozdziawiony i niemniej kuriozalnie czułem się w środku. Jakiś zespół wykonuje piosenkę po polsku, w refrenie śpiewa o jakiejś Krystynie, a to wszystko obudowane jest kosmicznym wręcz poziomem muzycznym. Do tego momentu nie wierzyłem, że w naszym "ojczystym", można robić takie rzeczy. Uff… Byłem zachwycony, zszokowany, oniemiały i wytrącony z równowagi zarazem.
Znów zacząłem szukać jakiejś nutki subiektywizmu. Może to przekłamanie mojej percepcji? Może nie potrafię rzetelnie ocenić walorów artystycznych, a mój gust muzyczny po prostu ostatnio podupadło. Ale oglądany fenomen byłem w stanie porównać wyłącznie do innej środkowoeuropejskiej doskonałości sprzed lat - węgierskiej Omegi. Pokrzepiły mnie pierwsze komentarze, które przeczytałem na branżowych stronach. LemON z genialnym frontmanem, Igorem Herbutem porównywany był do Queen, Pink Floyd czy moich ulubionych King Crimson.
Już opanowany i na chłodno zacząłem się na prawdę poważnie zastanawiać nad tym natłokiem wrażeń. Czy nowe pokolenie, które oglądam w sporcie, na scenie, w mediach stanowi jakąś nową jakość? Oglądam przecież ludzi utalentowanych, uzdolnionych i ambitnych. Czy obok "Koko euro spoko" rośnie w Polsce kultura bez kompleksów?
Polska szkoła muzyczna mówi swoim językiem
O ocenę polskiego rynku muzycznego i weryfikację moich odczuć poprosiłem Kacpra Bartosiaka, dziennikarza serwisu Porcys, jednego z najbardziej opiniotwórczych portali w polskiej sieci:
- Tak, też mam takie wrażenie. Polska szkoła muzyczna mówi swoim językiem, ma swoją niepowtarzalną tożsamość, i przypadków potwierdzających tą regułę jest coraz więcej. Nie mamy żadnych kompleksów względem kultury zachodniej. Chociażby Afro Kolektyw stał się zespołem mainstreamowym, chociaż tworzą muzykę zupełnie indywidualną i nie do końca popową. Podobnie jest z młodą artystką Izą Lach. Sama komponuje, sama pisze teksty, sama aranżuje swoje kawałki, i dzisiaj jest najbardziej obiecującym twórcą w kraju - mówi w rozmowie z nami.
- Tak, też mam takie wrażenie. Polska szkoła muzyczna mówi swoim językiem, ma swoją niepowtarzalną tożsamość, i przypadków potwierdzających tą regułę jest coraz więcej. Nie mamy żadnych kompleksów względem kultury zachodniej. Chociażby Afro Kolektyw stał się zespołem mainstreamowym, chociaż tworzą muzykę zupełnie indywidualną i nie do końca popową. Podobnie jest z młodą artystką Izą Lach. Sama komponuje, sama pisze teksty, sama aranżuje swoje kawałki, i dzisiaj jest najbardziej obiecującym twórcą w kraju - mówi w rozmowie z nami.
Pochlebnie wypowiada się też o Polskim rynku muzycznym - Można by zarzucić im jakieś kopiowanie zachodu, inspirowanie się tamtą twórczością. Ale to co robią, to zupełnie inne rzeczy. Hołdują polskim tradycjom i czerpią z naszej historii. Polska szkoła muzyczna mówi swoim językiem. Ma swoją, niepowtarzalną tożsamość - mówi - Na pewno jest też tak, że polska muzyka, polska sztuka nabierają indywidualizmu, niezależności, stają się coraz bardziej dojrzałe. To rzeczywiście może być symptom jakichś zmian - dodaje.
Rynek muzyczny niewolnikiem niedojrzałych mediów
Problemem według mojego rozmówcy są jednak media. - Rynek muzyczny to system naczyń połączonych, bo nie wystarczy sam talent i sam marketing. Potrzebna jest jeszcze przychylność i dojrzałość mediów. A dzisiaj te wolą promować kawałki pokroju "Koko euro spoko". O poziomie konkursu, w którym ten kawałek brał udział, świadczy nie tyle sam zwycięzca, co utwory mu towarzyszące. A te były jeszcze gorsze. Żeby nie być gołosłownym, na miejscu oglądać mogliśmy Feel, po raz kolejny grający to samo tylko z innym tytułem, oraz Wilki z tak beznadziejnym kawałkiem, że "eurospoko" przy tym to arcydzieło. Ktoś, kto nie interesuje się polskim rynkiem muzycznym obejrzy coś takiego, i będzie myślał, że tak wygląda muzyka na polskiej scenie. To co kuleje w polskim rynku, to że jest bardzo hermetyczny, i talenty nie są w stanie się nawet pokazać. A takich trzeba pamiętać, że jest wiele - mówi Kacper Bartosiak. Koniunktura jak widać, na klasowych twórców jest. Nie ma jednak instytucji, która mogłaby ją odpowiednio wypromować. - Polscy twórcy to są świadome postacie, które wiedzą co grać i wiedzą jak grać. Obraz w mediach wypacza prawdziwy obraz muzyki w Polsce. Żeby istnieć w naszym kraju, trzeba istnieć u Wojewódzkiego - konkluduje.
Ekstraklasa tłamsi talenty
Moja cała nadzieja w piłce. O opinię poprosiłem Mateusza Borka, dziennikarza, który polską piłką zajmuje się od lat. Ten jednak szybko sprowadził mnie na ziemie - W przypadku piłkarzy Borussii na pewno mówimy o trzech zdolnych jednostkach, które wyjechały młodo za granicę i się odnalazły w tych realiach. Nie zdążyli wpaść w tę przeciętność, marazm i polski minimalizm. W takim okresie jak człowiek jest młody i ma trochę zdrowia, pojechali do profesjonalnego klubu i ukształtowali się w pełni pod okiem dobrych trenerów. Wystarczy popatrzeć jak Robert Lewandowski grał chociażby dwa lata temu, a jak gra dzisiaj. Dzisiejsza pozycja trzech reprezentantów Polski nie jest związana z polską myślą szkoleniową, tylko z codzienną pracą zachodnich trenerów, w tym przypadku Jurgena Kloppa - mówi proszony Borek.
Dopytuję więc, czy można mówić o polskim młodym pokoleniu, pokoleniu bez kompleksów, bez skrupułów, jakiejś świeżości w podejściu, odważnie stawiającemu sobie cele, i bez skrupułów do nich dążącemu. - Nie szarżowałbym tak. Proszę zauważyć, że polscy piłkarze grają tak dobrze tylko kiedy w odpowiednim momencie wyjadą na zachód. Szczęsny wyjechał do Arsenalu i dopiero tam nauczył się bronić. Można doszukiwać się na siłę jakichś przejawów takiego symptomu. Fajnie gra Wolski, Kamiński, trzy dobre mecze zagrał Żyro. Stanowczo jednak trzeba powiedzieć, że nasza polska Ekstraklasa w żadnym stopniu nie weryfikuje talentu, predyspozycji polskich piłkarzy - rozwiewa wszelkie wątpliwości dziennikarz.
Aż chce się zakrzyknąć "Z nami jest wszystko w porządku. To system jest zły!" Czy niezależni, ambitni, bez kompleksów dadzą sobie radę? A co Wy o tym wszystkim myślicie?