
Według osobistych szacunków Zbigniewa Jagiełły, prezesa PKO BP ponad 60 procent kapitału banków leży w rękach zagranicznych udziałowców. Ale to i tak głównie dzięki pozycji rynkowej jego PKO. Gdyby banki liczyć na sztuki jesteśmy w mniejszości we własnym kraju. Tak naprawdę w polskich rękach jest PKO, grupa banków Leszka Czarneckiego (Getin Noble oraz Idea), Plus Bank, Zygmunta Solorza- Żaka, Bank Pocztowy, Bank Gospodarstwa Krajowego i grupa banków spółdzielczych. Sześciu przeciw 32 instytucjom. Czy to ma jakieś znaczenie? Sam Jagiełło przekonuje, że tak.
Część banków ma swoje swoje centrale poza Polską. Oznacza to że to tam zapadają strategiczne decyzje, które na naszym ubogim w kapitał rynku mogą spowodować turbulencje. Przykład. Jeśli daleko poza Warszawą, na poziomie zagranicznej centrali banku, zapada decyzja, że przemysł chemiczny za 5 lat jest "bad" to do 30 krajów z centrali płynie rekomendacja o ograniczaniu kredytowania tej branży. A tymczasem my w Polsce możemy być pokrzywdzeni.
O tym, że straciliśmy coś istotnego ostatnio przekonał się Janusz Piechociński, minister gospodarki. Chciał pomóc polskim firmom wspierając sprzedaż produktów made in Poland na rynkach zagranicznych. Piechociński odkrył, że polscy przedsiębiorcy nie mają czegoś, co niemieccy, amerykańscy, chińscy przedsiębiorcy dają w pakiecie – finansowania. – Załóżmy, że w Kazachstanie producent wody mineralnej potrzebuje linii produkcyjnej butelkowania. Niemiec nie tylko pokaże swój produkt, lecz także zachęci do jego zakupu, oferując kredyt w niemieckim banku na preferencyjnych warunkach. Polacy tego nie mają, przegrywają na tym etapie albo muszą konkurować ceną – mówi Jerzy Panasiuk, przedstawiciel polskich firm budowlanych na wschodzie.
Napisz do autora: tomasz.molga@natemat.pl