
Jeździ rowerem po Koszalinie, śpiewa, tańczy, tweetuje i często gości w programach telewizyjnych. Amerykańskich ambasadorów w Polsce było 27, lecz większość z nas kojarzy jednego – Stephena Mulla, który opuszcza Polskę. Sympatyczny i zarażający pozytywną energią, ale jednocześnie pracowity i dobrze zorientowany w sprawach polskich. Jest barwną i ciepłą postacią, ale kiedy trzeba – twardym dyplomatą.
We wtorek nad ranem Stephen Mull poinformował o zmianie na stanowisku ambasadora. „Prezydent Obama mianował mojego następcę” – napisał na Twitterze. Dlaczego? - To decyzja Białego Domu – mówił we wtorek rano minister Grzegorz Schetyna. W przypadku dyplomatów kariera zawsze zależy od stosunków z placówką. Chwilę po tej informacji internauci zaczęli przesyłać podziękowania i przypominać zabawne nagrania z udziałem ambasadora. - To pierwszy tak znany ambasador USA w Polsce, wzbudzał ogromną sympatię niemal wszystkich – komentował na antenie TVN24 amerykanista Zbigniew Lewicki.
W przestrzeni mediów społecznościowych czuł się jak ryba w wodzie, choć – jak zdradził na jednym ze spotkań z polskimi studentami – nie zawsze tak było. – Gdy Hilary Clinton powiedziała mi, że muszę być aktywny na portalach społecznościowych, zastanawiałem się jak można tłumaczyć skomplikowane dyplomatyczne kwestie w 140 znakach – wspominał. Kiedy jednak przełamał pierwsze obawy i założył konto, okazało się, że tweetowanie jest „przyjemne i skuteczne”.
Aktywny był nie tylko na Twitterze czy Facebooku. Równie chętnie udostępniał nagrania na YouTube, za pomocą którego zresztą przywitał się z Polakami zaraz po objęciu swojego stanowiska. Każdego roku w Boże Narodzenie czekamy z kolei na życzenia przygotowane przez ambasadę amerykańską, w którym dyplomaci – ze Stephenem Mullem na czele – łamią stereotypy oficjalnych urzędników – tańczą i śpiewają kolędy. – Wizerunkowa otoczka samego Stephena Mulla, jak i całej ambasady była doskonała – przyznaje w rozmowie z naTemat amerykanista dr Bohdan Szklarski.
Kiedy wszyscy „rozpływają się” nad ciepłym wizerunkiem nowoczesnego urzędnika, warto zauważyć jednak, że w relacjach międzynarodowych dał się poznać także od innej strony. To twardy dyplomata, który potrafi stawiać na swoim i powiedzieć wyraźnie „nie” wtedy, kiedy trzeba. - Jest sympatyczny i ciepły, ale kiedy mówi o sprawach ważnych, relacjach polsko-amerykańskich i interesach Stanów Zjednoczonych, jest konkretny i rzeczowy – potwierdza dr Szklarski.
Kiedy czytamy opinię na jego temat, widzimy jednak, że nie wszyscy. Mimo ogromnej rzeszy fanów Mulla nie brakowało opinii mniej pochlebnych. Borykał się często ze stereotypem „amerykańskiej maskotki”, która w Polsce broniła wyłącznie własnych interesów, jednocześnie nie dając nic w zamian. Z tego typu opiniami całkowicie nie zgadza się dr Bohdan Szklarski, amerykanista z Collegium Civitas.
Zawsze wspierał i pomagał, nie tylko dobrym słowem. Reagował natychmiast i w wielu takich sprawach (…) Zawsze mogliśmy na niego liczyć. I to jest akurat taki modelowy przykład dobrej współpracy i takiej potrzebnej, działającej w obie strony. Czytaj więcej
Polacy często nie zdają sobie sprawy, na czym polega rola ambasadora. Wymagają, że załatwi wizy i zniesie wszelkie ograniczenia, a to nie są bezpośrednio jego kompetencje. Ma konkretne prawo, do którego musi się stosować, a w Ameryce także swoim przełożonych.
Polskich korzeni nie ma, lecz za sprawne posługiwanie się językiem polskim zawsze był chwalony w różnych kręgach. – Polski to język bardzo wyrazisty – podkreślał, choć początki jego nauki nie były proste. Przed pierwszym wyjazdem uczył się intensywne przez pięć miesięcy. – Było strasznie. Bolały mnie usta i wszystkie zęby – wspominał w wywiadzie dla Gazeta.pl. Dziś, mimo wyraźnego amerykańskiego akcentu i kilku drobnych błędów gramatycznych jest sobie w stanie poradzić nawet ze słynnym „chrząszcz brzmi w trzcinie”.
Ostatnie trzy lata Stephena Mulla w Warszawie to nie pierwsza jego dyplomatyczna funkcja, jaką tu pełnił. Ambasadorem w Polsce był już dwukrotnie – w połowie lat 80., a następnie w połowie lat 90. „Kiedy Hilary Clinton pytała go, jaka jest jego wymarzona placówka, bez zawahania odpowiadał – Warszawa – opowiadał w TVN24 amerykanista prof. Zbigniew Lewicki.
Napisz do autora: karolina.wisniewska@natemat.pl
