Kolejnymi odsłonami afery podsłuchowej próbuje się doprowadzić do upadku rząd Platformy Obywatelskiej. Afera ta w powszechnym przekonaniu wycelowana jest stricte w rządzące Polską od ośmiu lat ugrupowanie. Potwierdzać mają to informacje o tym, że wymyślił ją Marek Falenta, by zemścić się na PO za zepsute interesy, a później odświeżył Zbigniew Stonoga nienawidzący rządu za problemy z prawem i fiskusem. W tle tego wszystkiego pojawia się jednak kilka innych faktów sugerujących, iż podsłuchy jeszcze długo mogą służyć do rozgrywania w polskiej polityce. Także po tym, gdy władzę przejmie wreszcie PiS.
Podsłuchy to jedyna broń, której nie oparła się uchodząca przez lata za niezniszczalną Platforma Obywatelska. Choć kilka wcześniejszych afer znacznie mocniej mgło rzucać cień na rządzące od 2007 roku ugrupowanie. Nawet zapomniana już na dobre afera hazardowa nie przyniosła PO aż takich problemów, co ujawnienie akt ze śledztwa ws. podsłuchowych nagrań, z których nie dowiadujemy się nic specjalnie nowego. Tymczasem to te rewelacje sukcesywnie obalają rząd Platformy.
Bo zdaje się, że żadna z wcześniejszych afer nie była od początku tak przemyślana i konsekwentnie wykorzystywana do gry o Polskę. A to zmusza do zastanowienia się, czy aby na pewno te "polskie nagrania" skończą się jedynie na edycji poświęconej Platformie. Pewne fakty z minionego roku wskazują na to, iż wbrew wszelkim pozorom określenie "afera taśmowa w PO", które przyjęliśmy w mediach może okazać się stanowczo zbyt wąskie....
1. Zaskakujące zdystansowanie PiS
- Wyciek akt do internetu spowodował, że ustaliliśmy katalog nazwisk, które pojawiły się w tych nagraniach - poinformowała we wtorek premier Ewa Kopacz. W ten sposób szefowa rządu tłumaczyła decyzje o zdymisjonowaniu ministrów, których dotąd nie kojarzono jako bohaterów afery podsłuchowej. W Platformie za utworzenie tego katalogu wzięto się stanowczo zbyt późno. Pytanie, czy lepszej profilaktyki pod tym względem nie zastosowano już zaraz po pierwszej odsłonie afery w Prawie i Sprawiedliwości...?
Co prawda żaden z prominentnych polityków ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego nie był bohaterem opublikowanych dotąd nagrań, ani nawet nie znalazł się na atrakcyjnej dla zleceniodawcy podsłuchów VIP-owskiej liście osławionej restauracji "Sowa & Przyjaciele". Tym, co każe jednak przypuszczać, że i część polityków PiS żyje od roku w niepokoju jest zaskakująca powściągliwość tego ugrupowania w piętnowaniu afery.
Przy znacznie mniej medialnych problemach Platformy Jarosław Kaczyński, Mariusz Błaszczak, Beata Szydło, czy Antoni Macierewicz uparcie i co chwila domagali się dymisji całego rządu i starali się doprowadzić do obalenia gabinetów Donalda Tuska w sejmowym głosowaniu nad votum nieufności. Dziś PiS kończy na kilku nieco kąśliwych wobec rządu briefingach i wystąpieniach w programach publicystycznych.
Być może spowodowane jest to faktem, że ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego nie ma ochoty przemęczać się tuż po zwycięskich wyborach prezydenckich i na kilka miesięcy przed coraz bardziej realnym sukcesem w walce o miejsca w Sejmie i Senacie. Zastanawiające jest jednak, że ta bierność i zdystansowanie do afery podsłuchowej cechuje PiS od samych jej początków. Przed rokiem nic nie wskazywało, że PiS będzie mógł biernie przyglądać się upadkowi PO, a jednak i wówczas największa partia opozycyjna jakby za szybko straciła wiarę w potencjał wynikający z podsłuchanych rozmów polityków PO. Szczególnie przez pryzmat czasu wygląda to tak, jakby PiS milczał w obawie o kompromitację własnych członków.
2. Dlaczego dystrybutor nagrań czekałby tak długo?
W tej kwestii odpowiedź jest wyjątkowo prosta. Tego typu kompromitujące materiały robią się użytecznym narzędziem dopiero wówczas, gdy kompromitować mogą aktualną władzę. Nawet jeśli przyjąć kuriozalnie niewiarygodną wersję, iż za wszystkim tym stoją wkurzeni za zepsute im przez państwo interesy biznesmeni i szereg zbiegów okoliczności, można przypuszczać, że nieco nagrań zachowano na wypadek zmiany władzy.
Prawdopodobny scenariusz to także ten, iż właśnie doczekaliśmy się przesunięcia frontu prowadzonej przez Kreml tzw. wojny hybrydowej nad Wisłę. "Zielone ludziki" nie miałyby tu szans, ale niekonwencjonalne działania przy wykorzystaniu biznesmena robiącego interesy na rosyjskim węglu i byłego działacza sympatyzującej z Kremlem "Samoobrony" w postaci Zbigniewa Stonogi mogą już wypaść Rosjanom całkiem skutecznie.
"Można się zabawić w postawienie tezy, że Polska jako gracz w sprawie Ukrainy już chyba nie zagra. A jeszcze niedawno, po aneksji Krymu, pisałem, że wkrótce zaczną się dziać w polityce dziwne rzeczy. Przecież terminy wyborów w Polsce znane są od dawna. Są na świecie tacy, którzy potrafią grać w szachy. Dobrze grać" - napisał w czwartek na swoim facebookowym profilu były oficer wywiadu Vincent V. Severski.
Sugeruje to także fakt, iż Zbigniew Stonoga w ujawnionych przez siebie aktach pominął na przykład te dokumenty, które wskazywały, iż kelnerzy bezpośrednio odpowiedzialni za podłożenie podsłuchów byli przesłuchiwani przez oficerów Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego zajmujących się kontrwywiadem. Z ujawnionych dopiero przez Radio ZET zeznań kelnera Łukasz N. wynika, że funkcjonariusze wypytywali go o ludzi mających związek z rosyjską agenturą w Europie Środkowej.
3. PiS nie jadał u "Sowy"...?
W kontekście prawdopodobnego zamieszenia także polityków PiS w aferę podsłuchową optymistyczny dla wyborców tego ugrupowania może być fakt, iż na ujawnionych wśród "akt Stonogi" list VIP-ów restauracji "Sowa & Przyjaciele" nie znajduje się właściwie żaden człowiek z otoczenia Jarosława Kaczyńskiego. Pytanie, czy aby na pewno podsłuchiwanie ograniczono jedynie do ludzi z VIP-owskich list? Sympatycy PiS pewni, że ich polityczni idole nie są zagrożeni ujawnieniem nagrań ze swoim udziałem przypominają też, iż Robert Sowa był kojarzony jako przyjaciel głównie obecnej ekipy rządzącej, czym odpychał od swojego lokalu VIP-ów z opozycji.
Tyle tylko, że "Sowa & Przyjaciele" to nie była jedyna warszawska restauracja zamieniona w nielegalne studio nagraniowe. Przypomnijmy, iż już przed rokiem ustalono, że wpływowych gości podsłuchiwano także w lokalach "Amber Room" w Pałacu Sobańskich, oraz "Osterii" na Koszykowej. Czyli w szeregu najbardziej prestiżowych i modnych restauracji w stolicy, które znane były z oferowania odpowiedniej troski o VIP-ów. Wątpliwe, by w żadnej z nich ze swoimi partnerami ze świata polityki i biznesu nie spotykali się także ludzie PiS. Musieliby mieć więc wyjątkowe szczęście, że ich nie potraktowano podobnie, jak polityków PO. Jeśli tego szczęścia im jednak zabrakło, zapewne szybko przekonamy się o tym po zwycięskich dla PiS wyborach. Gdy znowu tajemnicze źródło podrzuci nowe nagrania do jednej z redakcji lub wrzuci coś na "chińskie serwery".