Aleksander Kwaśniewski, na łamach "New York Times'a", przyznał się do popełnienia błędu w sprawie ustawy antynarkotykowej. To rzadki gest u polityków, szczególnie jeśli jest zupełnie szczery i nie służy jedynie naprawieniu nadszarpniętego wizerunku. Na polskim podwórku zarówno władzy, jak i opozycji zdarzało się przyznawać do błędów. W szczerość wyznań lepiej jednak nie wierzyć - zazwyczaj politykom skrucha się po prostu opłaca.
Kwaśniewski przystąpił do Światowej Komisji ds. Polityki Narkotykowej. Ogłosił to w "New York Times'ie". Zarazem przyznał, że popełnił błąd, składając podpis pod ustawą bezwzględnie karzącą za posiadanie narkotyków.
Wielkie wyznanie
"Zakładaliśmy, że prawo do zatrzymania i karania osób za posiadanie nawet minimalnej ilości narkotyków, nawet marihuany, zwiększy skuteczność walki z handlarzami. Zakładaliśmy, że perspektywa więzienia odstraszy ludzi od używania narkotyków i tym samym obniży popyt na nie. Myliśmy się w obu sprawach" - napisał Kwaśniewski w "NYT". Teraz były prezydent chce zmieniać podejście krajów Europy Wschodniej do narkotyków.
- Pewnie Palikot go do tego namówił - komentuje pół-żartem pół-serio dr Sergiusz Trzeciak, ekspert od wizerunku politycznego i wykładowca Collegium Civitas.
Deklaracja Kwaśniewskiego wzbudziła poruszenie w polskich mediach. Po pierwsze dlatego, że rzadko kiedy politycy przyznają rację palaczom marihuany, którzy nie chcą być karani za posiadanie jednego grama narkotyku. Po drugie, jeszcze rzadziej osoby publiczne przyznają się do popełnienia błędu - i to tak oficjalnie.
Wizerunek czy szczerość
W polskiej polityce mieliśmy już kilka przypadków, kiedy politycy kajali się i przyznawali do podejmowania niewłaściwych decyzji. Nie można jednak stwierdzić, czy robią to ze szczerych chęci przeproszenia, czy ze szczerych chęci ratowania skóry. - Zawsze trzeba do tego podchodzić indywidualnie. To zależy od polityka, okoliczności, część jest uczciwa, a część mniej. Przy czym wyborcy i tak wedle siebie oceniają prawdomówność danego polityka, więc na percepcję społeczeństwa nie ma on już wpływu - mówi dr Bartłomiej Biskup z Uniwersytetu Warszawskiego, politolog i specjalista od wizerunku politycznego. Da się to zauważyć chociażby w środowiskach skupionych wokół obrony TV Trwam. Dla nich politycy Platformy, niezależnie od tego, co mówią, zawsze są kłamcami.
Sergiusz Trzeciak w swojej ocenie idzie jeszcze dalej. - Politycy przyznają się do błędu wtedy, gdy im się to opłaca - kiedy czują, że inaczej mogą stracić. A gdy zaliczają ewidentną wpadkę, to po prostu muszą przeprosić - wyjaśnia wykładowca Collegium Civitas. Nasz rozmówca podkreśla jednak, że "trudno stwierdzić, co siedzi w głowie polityka", a związku z tym - wiarygodność. - Ale politycy powinni, a wyborcy tego od nich oczekują, znać percepcję społeczeństwa i wiedzieć jak na dane słowa zareagują ludzie - dodaje Trzeciak.
Jak to postrzegamy
Bartłomiej Biskup podkreśla, że wyborcy chcą widzieć kajających się polityków. - Generalnie przeprosiny zawsze są dobrze widziane w polityce i przez opinię publiczną. To świadczy o sile i dystansie polityka - stwierdza wykładowca UW.
Dr Trzeciak dodaje do tego fakt, że skruszonym jesteśmy w stanie więcej potem wybaczyć.
- Człowiek, który potrafi przyznać się do błędu jest bardziej ludzki. Myślimy wtedy: "a, zdarzyło mu się, trudno, jak każdemu, ale przynajmniej nie udaje, że nic się nie stało". Wyborcy lubią utożsamiać się z takimi osobami - tłumaczy ekspert ds. wizerunku z Collegium Civitas. Jako przykład Trzeciak podaje tutaj Aleksandra Kwaśniewskiego, który nigdy nie wahał się publicznie mówić o swoich wpadkach i błędach.
Prawica i "sztywniaki" na celowniku
Warto jednak zaznaczyć, że chociaż lubimy przepraszających, to nie każdemu może to pomóc. Politycy prawicy, nawet jeśli się kajają, i są oceniani surowiej. - Prezentują się jako niezłomni, o twardym kręgosłupie moralnym. Dlatego kiedy któryś z nich złamie te moralne zasady, to jest to łakomy kąsek dla mediów, ale i bardziej zawodzi wyborców, którzy liczą na jego uczciwość - mówi nam dr Sergiusz Trzeciak.
Zaobserwować taki proces można było przy okazji afery wokół Kazimierza Marcinkiewicza - kiedy wyszło na jaw, że ma młodą dziewczynę, dla której zostawił żonę i dzieci. Przez kilka miesięcy tabloidy i opinia publiczna bezlitośnie linczowały byłego premiera i żadne przeprosiny mu nie pomogły. Do dzisiaj swojej nadszarpniętej reputacji Marcinkiewicz nie odzyskał.
Wyborcy są mniej łaskawi również wobec polityków, których uważa się za niesympatycznych, surowych, pryncypialnych i pozbawionych poczucia humoru - uważa dr Trzeciak. Takich ludzi uważamy za poważnych i powagi od nich oczekujemy, a jeśli popełnią błąd - podchodzimy do tego surowiej niż do sympatycznych i łagodnych, bo nie spełnili naszych oczekiwań. Na dodatek, podkreśla Trzeciak, dla mediów o wiele większą gratką jest jeśli taki "sztywny" polityk zaliczy wpadkę, niż kiedy zrobi to ktoś z dystansem do siebie i humorem - sympatycznych trudniej wyśmiać. Tak stało się w przypadku Marka Suskiego, który o czarnoskórym pośle Johnie Godsonie powiedział "murzynek". Sprawa szybko rozeszła się po kościach, wyborcy o niej zapomnieli.
ACTA i animozje personalne
Najwięcej skruchy nasi politycy wykazali przy okazji sprawy ACTA. Zarówno rząd, który wycofał się z ratyfikacji i przepraszał społeczeństwo za brak odpowiednich konsultacji, jak i opozycja. Solidarna Polska i PiS przepraszały chociażby za głosowanie w europarlamencie za ACTA. Szczególnie skruszony wydawał się Jacek Kurski z SP. Zdaniem Bartłomieja Biskupa, to błędy, za które po prostu trzeba przeprosić. - Politycy wtedy się nie przyjrzeli, nie zgłębili problemu albo głosowali mechanicznie - tłumaczy naszą władzę dr Biskup. - A potem, żeby powstrzymać spadające słupki, przyznali się do pomyłki, żeby ratować skórę - dodaje wykładowca UW.
ACTA była jednak wyjątkowym wypadkiem, bo rzadko zdarzało się, żeby decyzja polityczna wzbudziła taki protest społeczny. Najczęściej zaś nasze władze za swoje błędy uznają… innych ludzi. Gdy wyszła na jaw afera rolna i przecieki z CBA, o które został oskarżony Janusz Kaczmarek - były minister spraw wewnętrznych i administracji - Jarosław Kaczyński od razu się od niego odciął. - Błędem było powołanie tego człowieka na stanowisko ministra - mówił wówczas prezes PiS dziennikarzom.
Podobną taktykę przyjął Adam Hofman, kiedy Michał Kamiński w swojej książce "Koniec PiS-u" oskarżył go o spiskowanie przeciwko Kaczyńskiemu przed wyborami prezydenckimi w 2010 roku. - Nie ukrywam, że kandydatura Joanny Kluzik-Rostkowskiej to był mój pomysł. Moim pomysłem i moim działaniem było także to, że Kluzik-Rostowska została szefową sztabu. Wtedy wydawało się to optymalne. Dzisiaj można się bić w pierś, ale cóż, to polityka, czasem popełnia się błędy - kajał się Hofman na antenie RMF FM.
- W przypadkach, kiedy ktoś odcina się personalnie od swoich byłych współpracowników, to trzeba bardziej uważać w ocenie takiego aktu. Zazwyczaj więcej w tym kalkulacji politycznej - ocenia dr Biskup. Ekspert z UW podkreśla jednak, że takie przyznanie się do błędu personalnego może być niekorzystne, bo wyborcy odbierają to jako nieznajomość swoich współpracowników i nieodpowiedzialne angażowanie do pracy.
Powstaje jednak pytanie - czy Polacy wierzą jeszcze politykom? To również zależy od wyznawanych poglądów i opcji politycznych. Twardy elektorat PiS i Radia Maryja ślepo wierzy ludziom, na których głosuje, a ich wszystkich przeciwników uznaje za kłamstwo. Zaś bardziej umiarkowana część wyborców - Platformy czy SLD - jest bardziej skłonna do krytycznego oceniania polityków. Wątpliwe jednak, by ten krytycyzm mógł pójść jeszcze dalej - politycy bowiem, na własne życzenie, notorycznie tracą szacunek obywateli. Co dobitnie widać po ostatniej awanturze w Sejmie.