Terespol, kolejowe przejście graniczne. Pierwszy unijny przystanek na drodze ucieczki wielu Czeczenów, Gruzinów, Ukraińców. Tu składają wnioski o status uchodźcy, zostawiają odciski palców, dostają jedzenie. A potem zabierają walizki i uciekają. Najczęściej na Zachód. Tylko niewiele ponad 30 procent z nich dociera do ośrodków dla cudzoziemców. Stamtąd jednak również uciekają. Nikt nie jest w stanie tego kontrolować. Straż Graniczna dwoi się i troi, ale ma związane ręce.
Wtorek, godziny przedpołudniowe. W Terespolu zatrzymano 96 osób niespełniających warunków wjazdu, głównie Czeczenów. Ponad 30 osób zdecydowało, że chce ubiegać się o status uchodźcy. Siedzą w specjalnych pokojach w tzw. strefie osób oczekujących na podjęcie decyzji. Całe rodziny. Mają czas do godziny 18.00 na załatwienie wszystkich formalności. Do dyspozycji kuchenka, mikrofalówka, zlew, pokój dla matki z dzieckiem.
W przejściach pełno toreb, plecaków, walizek. Po korytarzach biegają dzieci. Jedno śpi na kanapie, drugie bawi się myjąc zlew. Trzy dziewczynki z kolorowymi opaskami na włosach uważnie nam się przygladają. Zasada numer jeden, o której wszyscy będą nam przypominać na ”uchodźczym szlaku” – nie wolno ich fotografować. Chyba, że bez twarzy.
Zgodnie z przepisami w ciągu 48 godzin rodziny te powinny stawić się w jednym z dwóch w Polsce tzw. ośrodków recepcyjnych. Jeden z nich znajduje się zaledwie 30 kilometrów dalej, w Białej Podlaskiej. Nikt jednak ich tam nie dowozi. Nie ma żadnego wspólnego transportu, żadnej ochrony czy obstawy. Nikt nie kontroluje, czy tam dotrą i co dalej się z nimi dzieje. Wszyscy za to mają świadomość, że wielu składa wniosek tylko po to, by bez wizy udać się dalej, na Zachód.
– Nikt ich nie pilnuje. Mogą wyjść z budynku i udać się w siną dal. Zgodnie z ustawą my nic nie możemy zrobić oprócz przyjęcia wniosków. Informujemy ich jedynie, że powinni udać się do ośrodka, ale muszą tam dojechać na własną rękę – przyznaje podpułkownik Artur Barej, komendant Straży Granicznej w Terespolu.
Ruch na przejściu – pięknie odnowionym z funduszy unijnych – jest niewielki i myli się ten, kto myśli, że fala uchodźców, czy nielegalnych imigrantów, zalewa Polskę. – Od ubiegłego roku przygotowywaliśmy się na fale uchodźców. Wojewodowie wskazali nam miejsca, w których można by umieścić cudzoziemców. Hotele, akademiki, nawet poligony wojskowe. Były robione kalkulacje, które się nie sprawdziły. Jest spokojnie. Liczba przybyszów z Ukrainy spada, nie rośnie – mówi Ewa Piechota, rzecznik Urzędu ds. Cudzoziemców.
Również komendant straży granicznej w Terespolu pokazuje statystyki. Tendencja ewidentnie spadkowa, choć tu nigdy nie znają dnia ani godziny. Bywają momenty nasilenia, np. gdy ktoś puści plotkę, że Rosja zaprzestaje wydawania paszportów. Na przejściu w Terespolu do dziś pamiętają 28 kwietnia 2013 roku, kiedy wnioski postanowiło złożyć ponad 300 osób. Tamtego roku wnioski uchodźcze złożyło ponad 4,5 tys. cudzoziemców. W ubiegłym roku niecałe 1,3 tys.
Głównie Czeczeni i Gruzini
Przez przejście w Terespolu przyjeżdża bardzo niewielu Ukraińców. Najwięcej Czeczenów wraz z całymi rodzinami i Gruzinów. Praktycznie żadnych Białorusinów. Kilku Syryjczyków, głównie studentów medycyny, ale wyjeżdżających nie z Syrii, tylko z byłych republik ZSRR. Przypadki nielegalnego przekroczenia granicy na Bugu są wręcz incydentalne.
– W grudniu przez cztery godziny goniliśmy jednego człowieka. Był bardzo skoczny. Bez problemu przeskakiwał parkan wysoki na ponad 2 metry. W akcji brało udział około 40 osób, dwa pojazdy termowizyjne, psy. Udało się. Został przekazany Białorusi. W styczniu ktoś wpław przekroczył Bug. Patrol zwrócił na niego uwagę, bo był cały mokry – mówi komendant. Kamery termowizyjne cały czas są skierowane na Bug.
W budce przy torach kolejowych siedzą strażnicy, którzy non stop patrzą w monitory. Zmieniają się co cztery godziny. Zasięg kamer do czterech kilometrów w jedną stronę. Odpowiednio ustawione kontrolują też dachy pociągów. Strażnik nie chce powiedzieć, kiedy ostatni raz kogoś wychwycił. – W tym roku były tylko trzy przypadki nielegalnego przekroczenia granicy – mówi jedynie komendant. Najczęściej pociągami przyjeżdżają zwykli Białorusini. Na zakupy do Biedronki. Bo – jak zachwalają w Terespolu – w Polsce są tylko dwie całodobowe Biedronki – u nich, i w Medyce.
Więcej łóżek niż chętnych
Może mamy pecha, ale w dniu, w którym jesteśmy na Podlasiu, również ośrodki dla cudzoziemców niemal świecą pustkami. Pierwszy, recepcyjny, znajduje się w Białej Podlaskiej. Na 200 miejsc w ośrodku tylko ok. 90 osób, w tym 52 z Ukrainy i 36 z Federacji Rosyjskiej, głównie Czeczenów. W sytuacji kryzysowej ośrodek mógłby jednak pomieścić nawet dwa tysiące osób.
– Trudno przewidzieć, jaka będzie sytuacja. Ona zmienia się każdego dnia. Musimy być przygotowani na wszystko. Może być tak, że wszystkie miejsca będą zapełnione w ciągu tygodnia. Zawsze musi być rezerwa – mówi kierownik ośrodka Grzegorz Randzio. Dzień wcześniej wniosek o nadanie statusu uchodźcy złożyło w Terespolu 30 osób. Do ośrodka dotarło tylko sześć.
Jak jest w ośrodku
Pokoje bardzo sterylne i surowe. Kuchnia, pralnia – niczym w akademiku. Kolorowe za to świetlice dla dzieci. Biblioteka, telewizor, zapewnione wyżywienie na stołówce. Zaglądamy do sal. Cudzoziemcy leżą na łóżkach, śpią. Wielu siedzi na ławce przed budynkiem. Matki z dziećmi wracają ze sklepu. Tu znów ostrzeżenie – nie wolno fotografować bez ich zgody. A jeśli od tyłu to tak, by nie było widać odkrytych rąk, czy nóg. Niektórzy mają ślady tortur. Ktoś mógłby ich dzięki nim zidentyfikować. Na zdjęcia godzą się tylko nieliczni.
Denis z żoną i synem przyjechali trzy dni wcześniej z Ługańska. Ich dom znajduje się kilometr od linii ognia. Każdego wieczora słuchali kanonady wystrzałów. Jest fatalna sytuacja gospodarcza. Nie funkcjonuje przemysł. Ludzie dostają wypłaty za maj ubiegłego roku. – W Ługańsku czuliśmy się jak obywatele drugiej kategorii. Nie chcemy wracać. Chcemy zostać w Polsce i tu pracować. Ja jestem elektronikiem – mówi Denis.
Jura przyjechał z żoną. Jak mówi, był na Majdanie i ma problemy. W Odessie miał hurtownie i 60 sklepów. Wszystko stracił, nie może odzyskać. W Polsce chciałby zacząć wszystko od zera. Czy mu się uda? Na decyzję w sprawie statusu uchodźcy będzie musiał trochę poczekać. Tym bardziej, że większość Ukraińców otrzymuje odmowną. Polscy urzędnicy argumentują, że choć na Ukrainie jest wojna, to nie w całym kraju. Nie ma potrzeby uciekać do Polski. Najpierw można np. do Kijowa.
W ośrodku cudzoziemcy spędzają średnio 7-10 dni, ale bywa, że i trzy tygodnie. Pracownicy ośrodka przeprowadzają z nimi wywiad, weryfikują ich opowieści. Często słyszą o działaniach wojennych, torturach, gwałtach. Tu cudzoziemcy przechodzą również badania lekarskie, tzw. etap epidemiologiczny. Jeśli okaże się, że są zdrowi, mają do wyboru dwie opcje: albo pobyt w kolejnym ośrodku, albo wynajęcie mieszkania i pobór świadczeń poza ośrodkiem. Albo ucieczkę. Mieszkańcy Białej Podlaskiej niemal każdego dnia widzą, jak z walizkami opuszczają bramy ośrodka. Po cichu, wieczorem.
Czeczeńskie dzieci w polskiej szkole
Ci, którzy nadal chcą być pod opieką państwa polskiego jadą m.in. do ośrodka w Kolonii Horbów. I tam mieszkają rok, dwa lata – tyle czasu, ile trzeba czekać na decyzję o przyznaniu statusu uchodźcy.
W tym czasie wielu pracuje przy zbiorach owoców i warzyw, teraz głównie truskawek. Dorabiają, choć zgodnie z prawem nie wolno im tego robić w ciągu pierwszych sześciu miesięcy w Polsce. Ale wiedzą, że nikt im nic nie zrobi. Najwyżej zapłacą niewielką grzywnę. Na powodzenie procedury uchodźczej nie ma to żadnego wpływu. Nikt również ich z tego powodu nie deportuje.
Ich dzieci chodzą w tym czasie do oddalonej o kilkanaście kilometrów szkoły w Berezówce. Jej paradoks polega na tym, że dwa lata temu szkoła została zlikwidowana. Uratowały ją właśnie dzieci cudzoziemców.
Na 50 kilku uczniów w szkole jest ich 19. Gdy przyjeżdżamy z grupą dziennikarzy, szkoła organizuje zawody sportowe. Hassan chodzi do czwartej klasy, jest tu drugi rok i nie chce wyjeżdżać. Mówi, że gdyby miał wrócić do Czeczenii to razem z polskimi kolegami: Kacprem, Damianem, Pawłem, Patrycją i Natalką. Że chce zostać strażakiem. Że nie podoba mu się w ośrodku, bo z bandą dzieciaków biegają po korytarzach i ciągle komuś to się nie podoba. Świetnie rozumie po polsku. Podobnie jak Keda, Aisza, Rabija – uczennice piątej i szóstej klasy. One zresztą też nie chcą z Polski wyjeżdżać.
Dyrektorka szkoły Katarzyna Sobolewska mówi, że właściwie nie zna dnia ani godziny, bo są dzieci, które zostają w szkole rok, dwa, ale są też takie, które pojawiają się tylko przez miesiąc. Co się z nimi dzieje? Rodzice często uciekają dalej...
Ostateczność - ośrodek zamknięty
Uciekinierzy są doskonale zorientowani w procedurach. I wiedzą, jak z nich korzystać, by długo z Polski – albo z całej Unii – w ogóle nie wyjeżdżać. Jeśli wyjadą na Zachód i tam zostaną zatrzymani, zgodnie z tzw. procedurą dublińską, są cofani do kraju, w którym złożyli wniosek. Czyli do Polski. Tu mogą poddać się procedurze dobrowolnego powrotu do kraju lub...ponownie złożyć wniosek o przyznanie statusu uchodźcy. I tak w nieskończoność. Tacy, którzy notorycznie nadużywają przepisów, trafiają do ośrodka zamkniętego. Ale tam również mogą złożyć wniosek. I nigdy z Polski nie wyjechać. Ośrodek zresztą traktowany jest jak ostateczność.
– Najpierw stosowane są środki alternatywne: zabezpieczenie dokumentów, zobowiązanie cudzoziemca do stawiania się określonego dnia w określonej instytucji, zabezpieczenie pieniężne – mówi komendant, podpułkownik Wojciech Rogowski.
Kraty w oknach i bilard
Ośrodek zamknięty w Białej Podlaskiej może pomieścić 100 osób. Gdy rozmawiamy, przebywają w nim 22 osoby, w tym czworo dzieci (dwoje ok. roku). Z zewnątrz cały teren przypomina pilnie strzeżony zakład karny. Blaszane parkany z drutem kolczastym, kraty w oknach (zgodnie z nowym rozporządzeniem mają być zdjęte do 2017 roku), kraty na korytarzach. W środku niewielkie salki widzeń za szybą.
Dzięki funduszom unijnych cudzoziemcy mogą za to korzystać z komputerów z dostępem do internetu, sali gimnastycznej, bilarda, kolorowych świetlic, biblioteki z wielojęzycznymi gazetami i książkami, boiska sportowego i siłowni na powietrzu.
Dzieci mają indywidualny tok nauczania. Zdarzyło się raz, że dla jednego 12-latka przybyła trzyosobowa komisja na test szóstoklasisty. Jest pomoc psychologa, opieka medyczna, a także imprezy, np. z okazji Andrzejek czy Święta Pieczonego Ziemniaka.
Zatrzymanym nie wolno tylko opuszczać terenu ośrodka. – Proszę nie mylić pojęć. To nie jest ośrodek dla osób z zarzutami karnymi. Tu przebywają wyłącznie osoby, które nadużyły procedur administracyjnych podczas przekraczania granicy – mówi komendant.
Wrócił, bo zostawił żonę
Spirala sama się nakręca, gdyż pozytywnych decyzji o przyznaniu statusu uchodźcy przyznawanych jest w Polsce bardzo mało. 47-letni Kakhaberi z Gruzji jest tu już drugi raz. Raz został wydalony z Polski, ale tu została jego żona i urodzony w Polsce syn. Wrócił i czeka znowu. Pracował w Departamencie Bezpieczeństwa Konstytucyjnego, w dawnym KGB. – Gdy w 2012 roku zmieniła się władza i Saakaszwili przegrał wybory, cała kadra została usunięta, wielu wsadzono do więzienia. Mój były szef poprosił o azyl w Czechach – mówi. Dziś nie zamierza wracać do Gruzji. – Chyba, że zabiorą mnie w kajdankach – mówi.
Grzegorz Machno, szef ośrodka w Horbowie właśnie dostał dwie decyzje odmowne i musi przekazać informacje rodzinom. Co robią w takiej sytuacji? Niektórzy godzą się na dobrowolny powrót, co nie znaczy, że nie wrócą do Polski ponownie. Są tacy, którzy wracają niemal następnym pociągiem. Inni uciekają, bo wiedzą, że w przypadku decyzji odmownej może przyjechać po nich straż graniczna. – Z małymi dziećmi uciekają po cichu, w nocy. Nic nie można zrobić, by ich zatrzymać – mówi Grzegorz Machno.