Ośrodek dla cudzoziemców w Białej Podlaskiej
Ośrodek dla cudzoziemców w Białej Podlaskiej Fot. Katarzyna Zuchowicz

Terespol, kolejowe przejście graniczne. Pierwszy unijny przystanek na drodze ucieczki wielu Czeczenów, Gruzinów, Ukraińców. Tu składają wnioski o status uchodźcy, zostawiają odciski palców, dostają jedzenie. A potem zabierają walizki i uciekają. Najczęściej na Zachód. Tylko niewiele ponad 30 procent z nich dociera do ośrodków dla cudzoziemców. Stamtąd jednak również uciekają. Nikt nie jest w stanie tego kontrolować. Straż Graniczna dwoi się i troi, ale ma związane ręce.

REKLAMA
Wtorek, godziny przedpołudniowe. W Terespolu zatrzymano 96 osób niespełniających warunków wjazdu, głównie Czeczenów. Ponad 30 osób zdecydowało, że chce ubiegać się o status uchodźcy. Siedzą w specjalnych pokojach w tzw. strefie osób oczekujących na podjęcie decyzji. Całe rodziny. Mają czas do godziny 18.00 na załatwienie wszystkich formalności. Do dyspozycji kuchenka, mikrofalówka, zlew, pokój dla matki z dzieckiem.
W przejściach pełno toreb, plecaków, walizek. Po korytarzach biegają dzieci. Jedno śpi na kanapie, drugie bawi się myjąc zlew. Trzy dziewczynki z kolorowymi opaskami na włosach uważnie nam się przygladają. Zasada numer jeden, o której wszyscy będą nam przypominać na ”uchodźczym szlaku” – nie wolno ich fotografować. Chyba, że bez twarzy.
logo
Terespol – wnioski o przyznanie statusu uchodźcy wypełniają całe rodziny Fot. Katarzyna Zuchowicz
Zgodnie z przepisami w ciągu 48 godzin rodziny te powinny stawić się w jednym z dwóch w Polsce tzw. ośrodków recepcyjnych. Jeden z nich znajduje się zaledwie 30 kilometrów dalej, w Białej Podlaskiej. Nikt jednak ich tam nie dowozi. Nie ma żadnego wspólnego transportu, żadnej ochrony czy obstawy. Nikt nie kontroluje, czy tam dotrą i co dalej się z nimi dzieje. Wszyscy za to mają świadomość, że wielu składa wniosek tylko po to, by bez wizy udać się dalej, na Zachód.
– Nikt ich nie pilnuje. Mogą wyjść z budynku i udać się w siną dal. Zgodnie z ustawą my nic nie możemy zrobić oprócz przyjęcia wniosków. Informujemy ich jedynie, że powinni udać się do ośrodka, ale muszą tam dojechać na własną rękę – przyznaje podpułkownik Artur Barej, komendant Straży Granicznej w Terespolu.
logo
Przejście graniczne w Terespolu Fot. Katarzyna Zuchowicz
Ruch na przejściu – pięknie odnowionym z funduszy unijnych – jest niewielki i myli się ten, kto myśli, że fala uchodźców, czy nielegalnych imigrantów, zalewa Polskę. – Od ubiegłego roku przygotowywaliśmy się na fale uchodźców. Wojewodowie wskazali nam miejsca, w których można by umieścić cudzoziemców. Hotele, akademiki, nawet poligony wojskowe. Były robione kalkulacje, które się nie sprawdziły. Jest spokojnie. Liczba przybyszów z Ukrainy spada, nie rośnie – mówi Ewa Piechota, rzecznik Urzędu ds. Cudzoziemców.
logo
Wypełnianie wniosku w Terespolu. Potem droga wolna... Fot. Katarzyna Zuchowicz
Również komendant straży granicznej w Terespolu pokazuje statystyki. Tendencja ewidentnie spadkowa, choć tu nigdy nie znają dnia ani godziny. Bywają momenty nasilenia, np. gdy ktoś puści plotkę, że Rosja zaprzestaje wydawania paszportów. Na przejściu w Terespolu do dziś pamiętają 28 kwietnia 2013 roku, kiedy wnioski postanowiło złożyć ponad 300 osób. Tamtego roku wnioski uchodźcze złożyło ponad 4,5 tys. cudzoziemców. W ubiegłym roku niecałe 1,3 tys.
Głównie Czeczeni i Gruzini
Przez przejście w Terespolu przyjeżdża bardzo niewielu Ukraińców. Najwięcej Czeczenów wraz z całymi rodzinami i Gruzinów. Praktycznie żadnych Białorusinów. Kilku Syryjczyków, głównie studentów medycyny, ale wyjeżdżających nie z Syrii, tylko z byłych republik ZSRR. Przypadki nielegalnego przekroczenia granicy na Bugu są wręcz incydentalne.
– W grudniu przez cztery godziny goniliśmy jednego człowieka. Był bardzo skoczny. Bez problemu przeskakiwał parkan wysoki na ponad 2 metry. W akcji brało udział około 40 osób, dwa pojazdy termowizyjne, psy. Udało się. Został przekazany Białorusi. W styczniu ktoś wpław przekroczył Bug. Patrol zwrócił na niego uwagę, bo był cały mokry – mówi komendant. Kamery termowizyjne cały czas są skierowane na Bug.
logo
Kontrola zielonej granicy. Fot. Katarzyna Zuchowicz
W budce przy torach kolejowych siedzą strażnicy, którzy non stop patrzą w monitory. Zmieniają się co cztery godziny. Zasięg kamer do czterech kilometrów w jedną stronę. Odpowiednio ustawione kontrolują też dachy pociągów. Strażnik nie chce powiedzieć, kiedy ostatni raz kogoś wychwycił. – W tym roku były tylko trzy przypadki nielegalnego przekroczenia granicy – mówi jedynie komendant. Najczęściej pociągami przyjeżdżają zwykli Białorusini. Na zakupy do Biedronki. Bo – jak zachwalają w Terespolu – w Polsce są tylko dwie całodobowe Biedronki – u nich, i w Medyce.
Więcej łóżek niż chętnych
Może mamy pecha, ale w dniu, w którym jesteśmy na Podlasiu, również ośrodki dla cudzoziemców niemal świecą pustkami. Pierwszy, recepcyjny, znajduje się w Białej Podlaskiej. Na 200 miejsc w ośrodku tylko ok. 90 osób, w tym 52 z Ukrainy i 36 z Federacji Rosyjskiej, głównie Czeczenów. W sytuacji kryzysowej ośrodek mógłby jednak pomieścić nawet dwa tysiące osób.
logo
Ośrodek otwarty odgrodzony blaszanym murem od ośrodka strzeżonego Fot. Katarzyna Zuchowicz
– Trudno przewidzieć, jaka będzie sytuacja. Ona zmienia się każdego dnia. Musimy być przygotowani na wszystko. Może być tak, że wszystkie miejsca będą zapełnione w ciągu tygodnia. Zawsze musi być rezerwa – mówi kierownik ośrodka Grzegorz Randzio. Dzień wcześniej wniosek o nadanie statusu uchodźcy złożyło w Terespolu 30 osób. Do ośrodka dotarło tylko sześć.
Jak jest w ośrodku
Pokoje bardzo sterylne i surowe. Kuchnia, pralnia – niczym w akademiku. Kolorowe za to świetlice dla dzieci. Biblioteka, telewizor, zapewnione wyżywienie na stołówce. Zaglądamy do sal. Cudzoziemcy leżą na łóżkach, śpią. Wielu siedzi na ławce przed budynkiem. Matki z dziećmi wracają ze sklepu. Tu znów ostrzeżenie – nie wolno fotografować bez ich zgody. A jeśli od tyłu to tak, by nie było widać odkrytych rąk, czy nóg. Niektórzy mają ślady tortur. Ktoś mógłby ich dzięki nim zidentyfikować. Na zdjęcia godzą się tylko nieliczni.
logo
Denis z Ługańska, z rodziną. Od trzech dni w Polsce Fot. Katarzyna Zuchowicz
Denis z żoną i synem przyjechali trzy dni wcześniej z Ługańska. Ich dom znajduje się kilometr od linii ognia. Każdego wieczora słuchali kanonady wystrzałów. Jest fatalna sytuacja gospodarcza. Nie funkcjonuje przemysł. Ludzie dostają wypłaty za maj ubiegłego roku. – W Ługańsku czuliśmy się jak obywatele drugiej kategorii. Nie chcemy wracać. Chcemy zostać w Polsce i tu pracować. Ja jestem elektronikiem – mówi Denis.
Jura przyjechał z żoną. Jak mówi, był na Majdanie i ma problemy. W Odessie miał hurtownie i 60 sklepów. Wszystko stracił, nie może odzyskać. W Polsce chciałby zacząć wszystko od zera. Czy mu się uda? Na decyzję w sprawie statusu uchodźcy będzie musiał trochę poczekać. Tym bardziej, że większość Ukraińców otrzymuje odmowną. Polscy urzędnicy argumentują, że choć na Ukrainie jest wojna, to nie w całym kraju. Nie ma potrzeby uciekać do Polski. Najpierw można np. do Kijowa.
logo
Jeden z pokoi w ośrodku recepcyjnym Fot. Katarzyna Zuchowicz
W ośrodku cudzoziemcy spędzają średnio 7-10 dni, ale bywa, że i trzy tygodnie. Pracownicy ośrodka przeprowadzają z nimi wywiad, weryfikują ich opowieści. Często słyszą o działaniach wojennych, torturach, gwałtach. Tu cudzoziemcy przechodzą również badania lekarskie, tzw. etap epidemiologiczny. Jeśli okaże się, że są zdrowi, mają do wyboru dwie opcje: albo pobyt w kolejnym ośrodku, albo wynajęcie mieszkania i pobór świadczeń poza ośrodkiem. Albo ucieczkę. Mieszkańcy Białej Podlaskiej niemal każdego dnia widzą, jak z walizkami opuszczają bramy ośrodka. Po cichu, wieczorem.
Czeczeńskie dzieci w polskiej szkole
Ci, którzy nadal chcą być pod opieką państwa polskiego jadą m.in. do ośrodka w Kolonii Horbów. I tam mieszkają rok, dwa lata – tyle czasu, ile trzeba czekać na decyzję o przyznaniu statusu uchodźcy.
W tym czasie wielu pracuje przy zbiorach owoców i warzyw, teraz głównie truskawek. Dorabiają, choć zgodnie z prawem nie wolno im tego robić w ciągu pierwszych sześciu miesięcy w Polsce. Ale wiedzą, że nikt im nic nie zrobi. Najwyżej zapłacą niewielką grzywnę. Na powodzenie procedury uchodźczej nie ma to żadnego wpływu. Nikt również ich z tego powodu nie deportuje.
logo
Hassan (po prawej) z kolegą Fot. Katarzyna Zuchowicz
Ich dzieci chodzą w tym czasie do oddalonej o kilkanaście kilometrów szkoły w Berezówce. Jej paradoks polega na tym, że dwa lata temu szkoła została zlikwidowana. Uratowały ją właśnie dzieci cudzoziemców.
Na 50 kilku uczniów w szkole jest ich 19. Gdy przyjeżdżamy z grupą dziennikarzy, szkoła organizuje zawody sportowe. Hassan chodzi do czwartej klasy, jest tu drugi rok i nie chce wyjeżdżać. Mówi, że gdyby miał wrócić do Czeczenii to razem z polskimi kolegami: Kacprem, Damianem, Pawłem, Patrycją i Natalką. Że chce zostać strażakiem. Że nie podoba mu się w ośrodku, bo z bandą dzieciaków biegają po korytarzach i ciągle komuś to się nie podoba. Świetnie rozumie po polsku. Podobnie jak Keda, Aisza, Rabija – uczennice piątej i szóstej klasy. One zresztą też nie chcą z Polski wyjeżdżać.
logo
Czeczenka Keda z kolegami Fot. Katarzyna Zuchowicz
Dyrektorka szkoły Katarzyna Sobolewska mówi, że właściwie nie zna dnia ani godziny, bo są dzieci, które zostają w szkole rok, dwa, ale są też takie, które pojawiają się tylko przez miesiąc. Co się z nimi dzieje? Rodzice często uciekają dalej...
Ostateczność - ośrodek zamknięty
Uciekinierzy są doskonale zorientowani w procedurach. I wiedzą, jak z nich korzystać, by długo z Polski – albo z całej Unii – w ogóle nie wyjeżdżać. Jeśli wyjadą na Zachód i tam zostaną zatrzymani, zgodnie z tzw. procedurą dublińską, są cofani do kraju, w którym złożyli wniosek. Czyli do Polski. Tu mogą poddać się procedurze dobrowolnego powrotu do kraju lub...ponownie złożyć wniosek o przyznanie statusu uchodźcy. I tak w nieskończoność. Tacy, którzy notorycznie nadużywają przepisów, trafiają do ośrodka zamkniętego. Ale tam również mogą złożyć wniosek. I nigdy z Polski nie wyjechać. Ośrodek zresztą traktowany jest jak ostateczność.
logo
Ośrodek strzeżony dla tych, którzy nielegalnie przekroczą granicę lub notorycznie nadużywają procedur uchodźczych Fot. Katarzyna Zuchowicz
– Najpierw stosowane są środki alternatywne: zabezpieczenie dokumentów, zobowiązanie cudzoziemca do stawiania się określonego dnia w określonej instytucji, zabezpieczenie pieniężne – mówi komendant, podpułkownik Wojciech Rogowski.
Kraty w oknach i bilard
Ośrodek zamknięty w Białej Podlaskiej może pomieścić 100 osób. Gdy rozmawiamy, przebywają w nim 22 osoby, w tym czworo dzieci (dwoje ok. roku). Z zewnątrz cały teren przypomina pilnie strzeżony zakład karny. Blaszane parkany z drutem kolczastym, kraty w oknach (zgodnie z nowym rozporządzeniem mają być zdjęte do 2017 roku), kraty na korytarzach. W środku niewielkie salki widzeń za szybą.
logo
Otoczenie ośrodka zamkniętego Fot. Katarzyna Zuchowicz
Dzięki funduszom unijnych cudzoziemcy mogą za to korzystać z komputerów z dostępem do internetu, sali gimnastycznej, bilarda, kolorowych świetlic, biblioteki z wielojęzycznymi gazetami i książkami, boiska sportowego i siłowni na powietrzu.
logo
Czytelnia w ośrodku strzeżonym Fot. Katarzyna Zuchowicz
Dzieci mają indywidualny tok nauczania. Zdarzyło się raz, że dla jednego 12-latka przybyła trzyosobowa komisja na test szóstoklasisty. Jest pomoc psychologa, opieka medyczna, a także imprezy, np. z okazji Andrzejek czy Święta Pieczonego Ziemniaka.
logo
Ośrodek zamknięty, sala bilardowa Fot. Katarzyna Zuchowicz
Zatrzymanym nie wolno tylko opuszczać terenu ośrodka. – Proszę nie mylić pojęć. To nie jest ośrodek dla osób z zarzutami karnymi. Tu przebywają wyłącznie osoby, które nadużyły procedur administracyjnych podczas przekraczania granicy – mówi komendant.
Wrócił, bo zostawił żonę
Spirala sama się nakręca, gdyż pozytywnych decyzji o przyznaniu statusu uchodźcy przyznawanych jest w Polsce bardzo mało. 47-letni Kakhaberi z Gruzji jest tu już drugi raz. Raz został wydalony z Polski, ale tu została jego żona i urodzony w Polsce syn. Wrócił i czeka znowu. Pracował w Departamencie Bezpieczeństwa Konstytucyjnego, w dawnym KGB. – Gdy w 2012 roku zmieniła się władza i Saakaszwili przegrał wybory, cała kadra została usunięta, wielu wsadzono do więzienia. Mój były szef poprosił o azyl w Czechach – mówi. Dziś nie zamierza wracać do Gruzji. – Chyba, że zabiorą mnie w kajdankach – mówi.
logo
Most kolejowy na Bugu. I zielona granica z Białorusią Fot. Katarzyna Zuchowicz
Grzegorz Machno, szef ośrodka w Horbowie właśnie dostał dwie decyzje odmowne i musi przekazać informacje rodzinom. Co robią w takiej sytuacji? Niektórzy godzą się na dobrowolny powrót, co nie znaczy, że nie wrócą do Polski ponownie. Są tacy, którzy wracają niemal następnym pociągiem. Inni uciekają, bo wiedzą, że w przypadku decyzji odmownej może przyjechać po nich straż graniczna. – Z małymi dziećmi uciekają po cichu, w nocy. Nic nie można zrobić, by ich zatrzymać – mówi Grzegorz Machno.

napisz do autora:katarzyna.zuchowicz@natemat.pl