
Pojawiają się w sieci i każdorazowo budzą niemałe zainteresowanie internautów. I tak na zmianę – zdjęcia otyłych pań, menstruacyjnej krwi na pidżamach, twarzy bez makijażu i rozstępów. Zwykle kobietom robią je inne kobiety, a wszystko publikują potem w sieci pod hasłem „pokaż swoje prawdziwe ja, zaakceptuj siebie”. Czy ta, momentami naprawdę mało estetyczna, walka o własną i społeczną akceptację naprawdę ma szansę komuś pomóc?
REKLAMA
„Zobacz jaka jestem”
Trudno powiedzieć, kiedy to się zaczęło. Rozprzestrzeniło się jednak na taką skalę, że dziś trudno znaleźć przestrzeń, w której jakaś kobieta nie pokazywałaby pewnych swoich fizycznych mankamentów.
Trudno powiedzieć, kiedy to się zaczęło. Rozprzestrzeniło się jednak na taką skalę, że dziś trudno znaleźć przestrzeń, w której jakaś kobieta nie pokazywałaby pewnych swoich fizycznych mankamentów.
Były liczne fotografie (także kobiet po mastektomii) publikowane w mediach społecznościowych w ramach akcji społecznych lub całkowicie prywatnie. W porządku, powiecie, to element walki o akceptację. Ale czy w ten sam sposób można uzasadniać publikowanie w sieci zdjęć otyłej nastolatki, której zdjęcie w bikini usunął ze swoich serwisów Instagram (serwis twierdził, że było nieestetyczne) albo wielką awanturę o krew menstruacyjną na pidżamie?
Dla niewtajemniczonych przypomnę, jak o tej ostatniej sprawie pisała jakiś czas temu w naTemat Agata Komosa: – Dziewczyna leży tyłem do fotografa, jest ubrana w spodnie dresowe i podkoszulek. Na jej pupie widać czerwoną plamę, takie samo zabrudzenie widnieje także na białym prześcieradle. Ma okres. Artystka Rupi Kaur wrzuciła na Instagram swoje zdjęcie w łóżku. Serwis postanowił je usunąć.
Dziś kwestię na nowo odświeża amerykańska piosenkarka Kimberly Henderson. Dziewczyna szerzej znana z nagrania coveru utworu „How Will I Know”, który w oryginale wykonywała zmarła przed kilkoma laty Whitney Houston, umieściła na swoim profilu na Facebooku zdjęcie na, którym pokazuje... brzuch. Fotografię podpisała „Wiele osób mówi mi jak wspaniałą figurę mam po urodzeniu czwórki dzieci. Sama walczę o to, by zaakceptować to, jak w rzeczywistości wyglądam, dlatego zdecydowałam się pokazać to zdjęcie, a na nim mój nie poprawiany w Photoshopie brzuch”.
Wygląd brzucha faktycznie dowodzi, że dziewczyna jest matką. Mimo to, a może właśnie dlatego, post „zalajkowało” blisko 125 tys. osób. O zdjęciu i jego autorce pisał m.in. „The Mirror” czy „The Huffington Post”. I znów – tysiące polubień, tysiące fanów i posty, w których inne panie (z dzieckiem na ręku lub solo) pozują z nagim, „po ciążowym” brzuchem i piszą o Henderson „jesteś silną kobietą”.
Podobnie zachowywano się wobec Samm Newmann. 19–letnia wówczas studentka Uniwersytetu w Ohio umieściła na swoim koncie na Instagramie zdjęcie w samej bieliźnie. Nie byłoby w tym zapewne nic kontrowersyjnego, gdyby nie to, że Newmann należała do osób mocno otyłych.
W odpowiedzi na taką publikację Instagram zablokował jej konto. Później, gdy Newmann oznajmiła, że zdjęcie miało być elementem jej terapii ułatwiającej samoakceptację, serwis za swoje zachowanie przeprosił a internauci okrzyknęli dziewczynę „silną kobietą”.
Czego chcecie udowodnić?
Ja sama jestem przeciwko takim inicjatywom, naprawdę. Nie bawi mnie patrzenie na czyjeś blizny, rozstępy, tłuszczową tkankę czy krew menstruacyjną. Akceptuję wszystko, ale nie potrzebuję widzieć w powyższych materiach więcej niż to konieczne. Unikam tego jak mogę. Nie o mnie tu jednak chodzi, a o rzesze kobiet walczących ze zbyt niskim poczuciem własnej wartości. Pytam więc je o zdanie.
Ja sama jestem przeciwko takim inicjatywom, naprawdę. Nie bawi mnie patrzenie na czyjeś blizny, rozstępy, tłuszczową tkankę czy krew menstruacyjną. Akceptuję wszystko, ale nie potrzebuję widzieć w powyższych materiach więcej niż to konieczne. Unikam tego jak mogę. Nie o mnie tu jednak chodzi, a o rzesze kobiet walczących ze zbyt niskim poczuciem własnej wartości. Pytam więc je o zdanie.
– Sama nigdy nie zdecydowałabym się na to, żeby pokazać zdjęcie swojego ciała po ciąży – mówi 36–letnia Asia, mama dwójki dzieci. – Ale w perspektywie swoich doświadczeń mogę ocenić, że takie fotografie mają szansę zdziałać coś dobrego.
Chodzi przede wszystkim o wykształcenie w bezdzietnych paniach świadomości tego, z czym przyjdzie im się (wedle wszelkiego prawdopodobieństwa) zmierzyć po urodzeniu dziecka. O tym, że po ciąży zostają rozstępy i – częstokroć – rozciągnięta skóra na brzuchu, niewiele się przecież mówi. Właściwie spora część ludzkości nie ma nawet pojęcia o tym, że po urodzeniu dziecka jeszcze przez kilkanaście dni kobieta wygląda, jakby nadal była w ciąży.
– Pamiętam jak wróciłam z pierwszym dzieckiem, z córeczką ze szpitala – mówi dalej Asia. – Po kilku dniach, może było to tydzień po porodzie, odwiedziła mnie koleżanka. Jak tylko otworzyłam jej drzwi, powiedziała „O Boże, dlaczego nadal masz taki duży brzuch?”. Inna, już kilka miesięcy później, nie mogła się nadziwić, dlaczego skóra na brzuchu nie jest już tak doskonale napięta jak kiedyś.
– Ja to wszystko rozumiem, ale nie mogę na to patrzeć – pisze mi z kolei w jednym z maili czytelniczka podpisana jako Basia. – Co innego, gdyby to była jakaś jedna konkretna kampania, ale ludzie kochani, dlaczego codziennie na którymś z portali muszę oglądać czyjś cellulit, bruzdy, te p******** rozstępy? Czemu to ma służyć poza tym, że odziera się te nieszczęsne kobiety z pewnej dozy tajemniczości, która bądź co bądź przysparzała im uroku i pewnie, co za tym idzie, także wielu wielbicieli. (…) Nie wiem co wzniosłego jest w celowym oszpecaniu się.
Bo z drugiej strony – czy wszyscy ludzie świata muszą koniecznie wiedzieć z jakimi „urokami” wiąże się okres połogu? Każda z pań, która przerobiła to na sobie, temat zna i z pewnością chętnie wprowadzi w niego inne bliskie swemu sercu ciężarne. I tak wszyscy, którzy tego potrzebują będą wtajemniczeni, a reszta świata pozostanie w błogiej nieświadomości. Czy w ramach walki z otyłością nie lepiej zająć się dietą i sportem niż publikować swoje zdjęcia w mediach?
Mało estetyczna walka o samoakceptację?
Samoakceptacja albo społeczna akceptacja, ten wątek przewija się właściwie przy każdej takiej fotografii. O tym samym mówiły i panie walczące o przywrócenie fotografii z krwią menstruacyjną w roli głównej na Instagram, i te, które włączyły się do trwającej od niedawna na Facebooku akcji oznaczonej hasztagiem #PowerOfMakeUp.
Samoakceptacja albo społeczna akceptacja, ten wątek przewija się właściwie przy każdej takiej fotografii. O tym samym mówiły i panie walczące o przywrócenie fotografii z krwią menstruacyjną w roli głównej na Instagram, i te, które włączyły się do trwającej od niedawna na Facebooku akcji oznaczonej hasztagiem #PowerOfMakeUp.
Tę zapoczątkowała blogerka znana jako Nikkie Tutorials. To ona jako pierwsza opublikowała w sieci swoje zdjęcie, na którym widać jej w połowie umalowaną a w połowie nieumalowaną twarz.
Tyle że tu celem jest coś, co znajduje się niejako na drugim biegunie – walka o akceptację... kobiecego makijażu. Sama Nikkie, cytowana m.in. przez tygodnik „Time”, przekonywała, że do rozpoczęcia akcji skłoniło ją powszechne przekonanie, że makijaż służy kobietom wyłącznie do przykrycia własnych niedoskonałości lub do zaimponowania innym swoim „sztucznym” pięknem.
– To świetna akcja, bo daje szansę na wyzwolenie kobiet spod jarzma stereotypów – komentuje z kolei zaprzyjaźniona feministka. – Kobieta ma prawo zarówno chodzić bez makijażu, jak i w pełnym makeupie. Jej wyborem pozostaje to jak będzie umalowana, ubrana, uczesana.
– Jestem przeciwniczką ruchów typu wyzwolenie kobiet. Nigdy nie byłam osobą zniewoloną, by poczuć się wyzwoloną — stwierdziła kiedyś Agnieszka Chylińska. I ja się z nią zgadzam. Nie muszę pokazywać swoich zdjęć bez makijażu, żeby poczuć się lepiej. Problem z akceptacją „pociążowego” brzucha rozwiązałam niejako na siłowni, a menstruację po prostu przeżywam. I, szczerze, wydaje mi się, że panie dużo lepiej wychodziłyby na tym, gdyby po prostu zachowywały się naturalnie. Nie muszą się kryć ze swoimi niedoskonałościami, ale nie muszą też ich pokazywać całemu światu. Nie muszą godzić się na zniewolenie, ale nie muszą też walczyć ze zniewoleniem tam, gdzie go de facto nie ma.
napisz do autorki: malgorzata.golota@natemat.pl
