Radosław Sikorski uważa, że udało się zażegnać ryzyko "pełzającego zamachu stanu", które stworzyła afera podsłuchowa
Radosław Sikorski uważa, że udało się zażegnać ryzyko "pełzającego zamachu stanu", które stworzyła afera podsłuchowa Fot. "Newsweek"

– Z powodu nieeleganckich wyrażeń oczywiście jest mi głupio, ale niech pierwszy kamieniem rzuci ten, kto przy kolacji nie powiedział dowcipu czy nie dał się ponieść fantazji – mówi w wywiadzie dla "Newsweeka" Radosław Sikorski, były marszałek Sejmu i jeden z bohaterów tzw. afery podsłuchowej.

REKLAMA
Sikorski pożegnał się ze stanowiskiem marszałka Sejmu w związku z publikacją treści rozmów, jakie toczył m.in. z byłym ministrem finansów Jackiem Rostowskim. Teraz nie wiadomo nawet, czy dostanie miejsce na liście PO w wyborach parlamentarnych, a jego kariera polityczna znalazła się na poważnym zakręcie.
W wywiadzie, jakiego udzielił "Newsweekowi", Sikorski szeroko komentuje wydarzenia ostatnich miesięcy i mówi o swoich planach. – Żadnej decyzji jeszcze nie podjąłem. Najpierw muszę się rozpakować, odetchnąć, z dystansem przemyśleć kaskadę ostatnich wydarzeń. Po dziesięciu latach pełnienia służby publicznej zasłużyłem na dwa tygodnie urlopu – zastrzega.
Pytany o to, jak to się stało, że jeszcze niedawno wymieniany był w gronie kandydatów do najpoważniejszych międzynarodowych stanowisk, a dziś może nie być nawet posłem, stwierdza: – Groziło nam, że kampania wyborcza będzie grą nielegalnymi taśmami, podsłuchami, za pomocą których grupa typów spod ciemnej gwiazdy, wykorzystując media, przy bierności prokuratury i – zdaje się – z jakimś wkładem opozycji, próbowała przeprowadzić pełzający zamach stanu. I to udało się zażegnać stanowczymi decyzjami kierownictwa Platformy, które poparłem, rezygnując z funkcji marszałka.
Były marszałek aferę podsłuchową łączy z "prawicową opozycją". Co prawda nie wprost, ale jednak wskazuje, że intencją organizatorów podsłuchów mogło być wyniesienie do władzy PiS.
Radosław Sikorski

Ja nie chcę stawiać kropki nad i, ale gdy dowiadujemy się, że Marek Falenta spotykał się z byłymi szefami CBA z czasów Mariusza Kamińskiego i zarazem działaczami PiS, i że oni wiedzieli o tych taśmach wiele tygodni przed ich publikacją... To zaczyna sklejać się w obraz próby wpłynięcia na wybory parlamentarne za pomocą podsłuchów. I wywołuje pytanie, czy Polską powinni rządzić ludzie, którzy w polityce posługują się takimi metodami.

Co do jego udziału w aferze podsłuchowej, Sikorski tylko po części zgadza się z negatywną oceną swojego zachowania. Mówi, że "gdyby były tam jakieś przestępstwa", można byłoby twierdzić, że on i jego koledzy stracili moralną legitymację do sprawowania władzy. – A z czym mamy do czynienia? Nagrano setki godzin, wyjęto tylko najsmaczniejsze kawałki i co się okazało? Że przy kielichu zdarzają się brzydkie słowa czy ploteczki. Wow! Z powodu nieeleganckich wyrażeń oczywiście jest mi głupio, ale niech pierwszy kamieniem rzuci ten, kto przy kolacji nie powiedział dowcipu czy nie dał się ponieść fantazji – dodaje.
Przyznaje jednak, że kolacja, przy której prowadzono nagrane rozmowy, była za droga – wino stanowiło połowę rachunku. – Dlatego uznałem, że chwila słabości co do wina była błędem i zwróciłem pieniądze. – zaznacza.
Dla Sikorskiego wydarzenia związane z aferą podsłuchową stają się też pretekstem do krytyki mediów. – Polska to wspaniały kraj, ale w dyskursie publicznym daliśmy sobie wszyscy narzucić subkulturę tabloidową, w której zatracamy miarę rzeczy. Afera na trzy miliardy złotych, czyli SKOK­i, nikogo nie podnieca, a kolacja za kilkaset złotych jest uważana za wielki skandal – ocenia polityk.
Radosław Sikorski

Mówię to jako były dziennikarz. Żeby zdobyć materiał, spędzałem trzy miesiące w buszu albo w Afganistanie. A dzisiaj wszystko musi być w parę godzin, bez sprawdzenia, kto może chcieć nas zmanipulować. Nie rozumiem, jakiemu dobru społecznemu służyło ujawnienie tego, co z Jackiem Rostowskim mówiłem o naszych sojusznikach. Uważam, że mieliśmy prawo do takich dywagacji.

Cały wywiad z Sikorskim w najnowszym "Newsweeku"