– Z powodu nieeleganckich wyrażeń oczywiście jest mi głupio, ale niech pierwszy kamieniem rzuci ten, kto przy kolacji nie powiedział dowcipu czy nie dał się ponieść fantazji – mówi w wywiadzie dla "Newsweeka" Radosław Sikorski, były marszałek Sejmu i jeden z bohaterów tzw. afery podsłuchowej.
Sikorski pożegnał się ze stanowiskiem marszałka Sejmu w związku z publikacją treści rozmów, jakie toczył m.in. z byłym ministrem finansów Jackiem Rostowskim. Teraz nie wiadomo nawet, czy dostanie miejsce na liście PO w wyborach parlamentarnych, a jego kariera polityczna znalazła się na poważnym zakręcie.
W wywiadzie, jakiego udzielił "Newsweekowi", Sikorski szeroko komentuje wydarzenia ostatnich miesięcy i mówi o swoich planach. – Żadnej decyzji jeszcze nie podjąłem. Najpierw muszę się rozpakować, odetchnąć, z dystansem przemyśleć kaskadę ostatnich wydarzeń. Po dziesięciu latach pełnienia służby publicznej zasłużyłem na dwa tygodnie urlopu – zastrzega.
Pytany o to, jak to się stało, że jeszcze niedawno wymieniany był w gronie kandydatów do najpoważniejszych międzynarodowych stanowisk, a dziś może nie być nawet posłem, stwierdza: – Groziło nam, że kampania wyborcza będzie grą nielegalnymi taśmami, podsłuchami, za pomocą których grupa typów spod ciemnej gwiazdy, wykorzystując media, przy bierności prokuratury i – zdaje się – z jakimś wkładem opozycji, próbowała przeprowadzić pełzający zamach stanu. I to udało się zażegnać stanowczymi decyzjami kierownictwa Platformy, które poparłem, rezygnując z funkcji marszałka.
Były marszałek aferę podsłuchową łączy z "prawicową opozycją". Co prawda nie wprost, ale jednak wskazuje, że intencją organizatorów podsłuchów mogło być wyniesienie do władzy PiS.
Co do jego udziału w aferze podsłuchowej, Sikorski tylko po części zgadza się z negatywną oceną swojego zachowania. Mówi, że "gdyby były tam jakieś przestępstwa", można byłoby twierdzić, że on i jego koledzy stracili moralną legitymację do sprawowania władzy. – A z czym mamy do czynienia? Nagrano setki godzin, wyjęto tylko najsmaczniejsze kawałki i co się okazało? Że przy kielichu zdarzają się brzydkie słowa czy ploteczki. Wow! Z powodu nieeleganckich wyrażeń oczywiście jest mi głupio, ale niech pierwszy kamieniem rzuci ten, kto przy kolacji nie powiedział dowcipu czy nie dał się ponieść fantazji – dodaje.
Przyznaje jednak, że kolacja, przy której prowadzono nagrane rozmowy, była za droga – wino stanowiło połowę rachunku. – Dlatego uznałem, że chwila słabości co do wina była błędem i zwróciłem pieniądze. – zaznacza.
Dla Sikorskiego wydarzenia związane z aferą podsłuchową stają się też pretekstem do krytyki mediów. – Polska to wspaniały kraj, ale w dyskursie publicznym daliśmy sobie wszyscy narzucić subkulturę tabloidową, w której zatracamy miarę rzeczy. Afera na trzy miliardy złotych, czyli SKOKi, nikogo nie podnieca, a kolacja za kilkaset złotych jest uważana za wielki skandal – ocenia polityk.
Ja nie chcę stawiać kropki nad i, ale gdy dowiadujemy się, że Marek Falenta spotykał się z byłymi szefami CBA z czasów Mariusza Kamińskiego i zarazem działaczami PiS, i że oni wiedzieli o tych taśmach wiele tygodni przed ich publikacją... To zaczyna sklejać się w obraz próby wpłynięcia na wybory parlamentarne za pomocą podsłuchów. I wywołuje pytanie, czy Polską powinni rządzić ludzie, którzy w polityce posługują się takimi metodami.
Radosław Sikorski
Mówię to jako były dziennikarz. Żeby zdobyć materiał, spędzałem trzy miesiące w buszu albo w Afganistanie. A dzisiaj wszystko musi być w parę godzin, bez sprawdzenia, kto może chcieć nas zmanipulować. Nie rozumiem, jakiemu dobru społecznemu służyło ujawnienie tego, co z Jackiem Rostowskim mówiłem o naszych sojusznikach. Uważam, że mieliśmy prawo do takich dywagacji.