
– Z powodu nieeleganckich wyrażeń oczywiście jest mi głupio, ale niech pierwszy kamieniem rzuci ten, kto przy kolacji nie powiedział dowcipu czy nie dał się ponieść fantazji – mówi w wywiadzie dla "Newsweeka" Radosław Sikorski, były marszałek Sejmu i jeden z bohaterów tzw. afery podsłuchowej.
Ja nie chcę stawiać kropki nad i, ale gdy dowiadujemy się, że Marek Falenta spotykał się z byłymi szefami CBA z czasów Mariusza Kamińskiego i zarazem działaczami PiS, i że oni wiedzieli o tych taśmach wiele tygodni przed ich publikacją... To zaczyna sklejać się w obraz próby wpłynięcia na wybory parlamentarne za pomocą podsłuchów. I wywołuje pytanie, czy Polską powinni rządzić ludzie, którzy w polityce posługują się takimi metodami.
Mówię to jako były dziennikarz. Żeby zdobyć materiał, spędzałem trzy miesiące w buszu albo w Afganistanie. A dzisiaj wszystko musi być w parę godzin, bez sprawdzenia, kto może chcieć nas zmanipulować. Nie rozumiem, jakiemu dobru społecznemu służyło ujawnienie tego, co z Jackiem Rostowskim mówiłem o naszych sojusznikach. Uważam, że mieliśmy prawo do takich dywagacji.
