Od kilku lat systematycznie idzie do góry. Dziś jest jedynym polskim sędzią, który będzie pracował na Euro 2012. Nie poprowadzi jeszcze meczów jako arbiter główny, będzie sędzią technicznym. Ale i tak to dla Polaka duże wyróżnienie. Z Marcinem Borskim porozmawiałem prawie godzinę w warszawskiej kawiarni "The Corner". Opowiedział mi o tym, na co teraz sędziowie zwracają szczególną uwagę, o specyfice swego zawodu, o Angliku Howardzie Webbie, wreszcie - o tragicznie zmarłym ojcu, przez co był o krok od zakończenia kariery. Odniósł się też do licznych kontrowersji pod swoim adresem.
- Praca na Euro 2012 to spełnienie pana marzeń? Czy może byłaby gdyby został pan sędzią głównym a nie arbitrem technicznym?
- Euro 2012 to sportowa impreza naszego życia. Dlatego nie ukrywam, że bardzo pragnąłem być sędzią głównym. Jakieś dwa lata temu miałem jeszcze na to teoretyczne szanse. Ale cóż, to nie wypaliło, trzeba się cieszyć z tego co jest, tym bardziej, że to pierwszy tak duży turniej w mojej karierze.
- Praca sędziego technicznego jest specyficzna. Będzie pan zarządzał przeprowadzaniem zmian, wspomagał w pewnych decyzjach sędziego głównego, ale przede wszystkim czuwał nad tym, co dzieje się przy ławkach rezerwowych. A tam na takim turnieju emocje będą ogromne. Mieliście jakieś specjalne szkolenia z zakresu psychologii?
- Nie, specjalnych szkoleń nie mieliśmy. Ale tu do tego, co pan mówi, dochodzi jeszcze jeden element. Te mistrzostwa będą rekordowe jeśli chodzi o liczbę osób na ławkach. Jedenastu rezerwowych, do tego sześciu członków sztabu - wiadomo, asystenci, lekarz, fizjoterapeuta - ale do tego dojdzie jeszcze pięciu oficjeli. Będzie po dwadzieścia kilka osób, a to już jest małe zgromadzenie. Zaczną więc obowiązywać reguły psychologii tłumu. Nie ukrywam, że ostatnio dużo o tym myślę, zastanawiam się nad pewną taktyką, którą będę musiał obrać w relacjach z tymi ludźmi.
- Na co federacja kładzie w tej chwili największy nacisk? Na co każe wam, sędziom, szczególnie w czasie spotkań uważać?
- Bardzo ważnym elementem będzie interpretacja wydarzeń. Wiadomo, my pochodzimy z różnych państw, prowadzimy mecze w ligach o różnej kulturze gry, a tutaj UEFA chce mieć jednakowy standard. Ciężko będzie przecież wytłumaczyć, że jednego dnia w Warszawie sędzia podejmuje jedną decyzję, a kolejnego, we Lwowie - odmienną. A jeżeli chodzi o konkretne elementy, to bardzo duży nacisk kładzie się teraz na ochronę zdrowia piłkarza. W tej chwili każde dynamiczne wejście wślizgiem, które może być niebezpieczne i spowodować kontuzję rywala, ma być karane upomnieniem lub nawet wykluczeniem z boiska.
- Niezależnie od tego, czy taki atakujący piłkarz trafi w piłkę czy nie.
- Otóż to. Nasz szef Pierluigi Collina na jednej z konferencji powiedział takie słowa: "Nie chcemy lekarzy na boisku, nie chcemy połamanych nóg". Teraz bardzo często jest tak, że zawodnik widzi robiącego groźny wślizg przeciwnika i w ostatniej chwili uskakuje w obawie o własne zdrowie. Sędziowie w takich sytuacjach mają teraz patrzeć nie na efekt finalny akcji, ale też na potencjalne zagrożenie.
- Euro 2012 będzie imprezą szczególną, bo po raz pierwszy na boisku będzie też po jednym arbitrze przy każdej z bramek. Pozwoli to lepiej wychwytywać to, co dzieje się w polu karnym?
- Na pewno. Tym bardziej, że tymi sędziami nie będzie byle kto. Z Anglii przylecą Martin Atkinson i Mark Clattenburg, jedni z najlepszych fachowców, regularnie prowadzący mecze w najlepszej lidze świata. A co do samych sędziów bramkowych to ich obecność ma eliminować te wszystkie zapasy, ciągnięcie za koszulki i przepychanki w polu karnym. Tego, mam nadzieję, będzie już dużo mniej. Ale my zauważyliśmy, że w polu karnym faulują nie tylko obrońcy. Także napastnicy albo ich koledzy z drużyny, którzy, żeby pomóc, robią taki "wyblok".
- Trochę jak w NBA.
- No mniej więcej. W każdym razie coraz częściej piłkarz stara się w ten sposób zablokować obrońców drużyny przeciwnej, wbiec w tor ich biegu, uniemożliwić im dojście do piłki. To jest oczywiście faul i takie sytuacje będziemy starali się zauważać. Tym bardziej, że ze stałych fragmentów gry we współczesnej piłce nożnej pada wiele bramek.
- Była taka sytuacja ze stałym fragmentem gry na Euro 2008, pod koniec meczu Polska - Austria. Kojarzy pan?
- (śmiech) Jasne, że tak.
- Howard Webb słusznie podyktował wtedy rzut karny?
- On jako jeden z pierwszych podjął tak ważną decyzję za takie przewinienie. Można powiedzieć, że jest prekursorem. Ale ktoś z nas musiał być tym pierwszym.
- Pan by w tamtej sytuacji podjął taką samą decyzję?
- (Borski się zastanawia) Przede wszystkim nie mógłbym prowadzić tak ważnego meczu dla reprezentacji Polski.
- Dobrze, załóżmy, że Austria taki mecz rozgrywałaby z Niemcami. Że nie ma pan żadnego konfliktu interesów.
- Gdyby nie grali Polacy to tak. Ja takie karne dyktuję. Ale ta decyzja nie była łatwa, bo liczył się kontekst. Ja bardzo często słyszę: "Panie sędzio, no tak, był faul ale takich karnych się nie dyktuje". No i niech mi pan powie co to oznacza? Że takich karnych się nie dyktuje?
Koniec meczu Austria - Polska i wściekły na sędziego Leo Beenhakker:
- Ktoś może powiedzieć, jak wtedy Zbigniew Boniek, że gdyby każda taka sytuacja skutkowałaby karnym, to jedenastek w jednym meczu byłoby kilkanaście.
- A ja powiem jeszcze inaczej. Gdyby każdy z sędziów był restrykcyjny, to nie mielibyśmy takich sytuacji. To działa tak, są sędziowie, który w swojej lidze tego nie gwiżdżą i zawodnik może mieć na ważnej imprezie wrażenie, że wolno mu więcej, że może rywala ciągnąć i popychać jak u siebie w lidze, ponieważ spodziewa się, że sędzia nie zareaguje. A na koniec i tak winny jest sędzia. Mało kto go pochwali za dobrą decyzję, a większość skrytykuje, że nie czuje "ducha gry".
- Wydaje mi się, że przepisy gry w piłkę nożną są dość drastyczne.
- Tak, zgadzam się. Tutaj za faul w szesnastce jest karny. A karny to prawie gol. A gol to bardzo często radość jednych i rozpacz drugich. Wielkie pieniądze. To nie jest koszykówka, gdzie faulujesz rywala i on potem staje do osobistych, mogąc z nich zdobyć dwa punkty. A Howard można powiedzieć, że w tamtej sytuacji wyczerpał całą procedurę. Przepychanki były już wcześniej. Wtedy podszedł, ostrzegł piłkarzy. Po chwili znów poszło dośrodkowanie i zrobił, co zrobił. Podyktował karnego. Generalnie ja uważam, że konsekwencja jest kluczowa w naszym zawodzie. Sędzia nie może być jak zbyt wyrozumiała matka, która ostrzega po raz kolejny swoje dziecko, by mu na końcu wybaczyć, z miłości. Sędzia, który by tak postępował, natychmiast straciłby autorytet.
- Dobrze, zostawmy, to. Ale za to polscy kibice z chęcią dowiedzą się, jakim człowiekiem prywatnie jest Howard Webb.
- On przede wszystkim nie czuje się gwiazdą. Osiągnął już prawie wszystko, sędziował finał mundialu, finał Ligi Mistrzów a mimo tego pozostał zwykłym człowiekiem. Nie wywyższa się, często pierwszy nawiązuje kontakt z innymi sędziami, lubi z nimi wymienić poglądy. No i na pewno jest człowiekiem obdarzonym dużym poczuciem humoru.
- W filmie "Zabić sędziego" jest taka scena, jak Webb, już po całej austriacko-polskiej aferze wchodzi na stadion by poprowadzić kolejny mecz i rzuca do kogoś z organizatorów coś w stylu: "Mam nadzieję, że nikt tu nie podrzuci wąglika".
- No widzi pan. Angielski czarny humor i autoironia, choć w tamtym momencie na pewno nie było mu do śmiechu. Pamiętajmy, że w Anglii jego dom był pod stałą ochroną policji.
- Mówi pan ochronie piłkarzy i faulach w polu karnym. A ja nie wierzę, że w czasie waszych szkoleń przed Euro nie było mowy o symulowaniu.
- To jest właśnie trzeci kluczowy element. Ja uważam, że symulowanie zabija futbol. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że zawodnik, padając jak rażony piorunem, ma wiele do zyskania, a mniej ryzykuje. Może dostać rzut karny, a ten może zadecydować o wyniku meczu. I wtedy jest bohaterem. Może również sprowokować sędziego do pokazania rywalowi czerwonej lub żółtej kartki za rzekomy faul. Ze swojej strony ryzykuje jedynie żółtą kartką, bo arbitrom nie zawsze jest łatwo ocenić, czy upadek piłkarza to symulacja czy też efekt starcia lub zwykłej utraty równowagi. Ale jest jeszcze inny rodzaj symulacji...
- Żeby grać na czas…
- To też jest trudna sprawa. Piłkarz upada, trzyma się za rękę, nogę, klatkę piersiową. Tu jest ten problem, że my jesteśmy sędziami a nie lekarzami. Nie mamy rentgena w oczach. Możemy pochopnie ukarać poszkodowanego, dlatego w takich przypadkach zanim wyciągnie się kartkę lepiej najpierw użyć reprymendy słownej.
- W TVN powiedział pan, że w dzisiejszych czasach sędzia musi być przygotowany fizycznie tak jak piłkarze. A jak pan pracuje nad kondycją przed tak wielką imprezą?
- W tej chwili mam dwóch trenerów, jednego z Polski, drugiego z ramienia UEFA. W tej chwili moi polscy koledzy są już po sezonie, mają roztrenowanie. A ja muszę teraz intensyfikować wysiłek. Generalnie, jak w weekend jest mecz, odbywam cztery treningi w tygodniu. Najpierw lekki, potem następnego dnia cięższy, na wysokim tętnie. Potem dzień przerwy i trening wytrzymałości szybkościowej, czyli biegamy przedłużone sprinty. Czwarty trening jest mniej męczący, taki klasyczny pod mecz, parę przebieżek i sprintów – nazywamy to wybudzaniem szybkości. Gdy nie meczu, mamy jeszcze jedne zajęcia. Mogę na przykład iść na siłownię, by wytrenować konkretne grupy mięśni.
- Ile przebiega sędzia w czasie spotkania?
- Około 12 kilometrów.
- Sporo.
- Gdyby porównać nas z piłkarzami, to biegamy mniej od pomocników, ale więcej od obrońców, napastników i rzecz jasna bramkarzy.
- Zgadza się pan ze stwierdzeniem, że zawód sędziego jest jednym z najtrudniejszych w ogóle? Macie sekundę na podjęcie decyzji, nie możecie jej zweryfikować, ona ma często olbrzymie znaczenie. Do tego dochodzi presja, ze strony piłkarzy oraz kibiców.
- Zgodzę się z tym, że jest to trudne i dosyć niewdzięczne zadanie. Niewdzięczne, bo o dobrym arbitrze nic się nie mówi, mówi się tylko o tym, który się pomylił lub podjął kontrowersyjną decyzję. Ale nie, nie powiedziałbym, że mało jest cięższych zawodów. Piłka to z jednej strony biznes, a z drugiej rozrywka. Kiedyś ktoś mądry powiedział, że piłka nożna to najmniej poważna z poważnych spraw i zarazem najpoważniejsza z tych mniej poważnych. Zgadzam się z tym i dlatego uważam, że jest trochę cięższych zawodów niż sędzia. Nie da się porównać naszej pracy z taką jaką mają np. lekarze, piloci samolotów albo przywódcy państw. Oni mają naprawdę do rozwiązania poważne, fundamentalne problemy, związane z życiem ludzkim, z przyszłością, z tym co w naszym życiu najważniejsze. A piłka nożna? Jasne, że ważne jest, kto będzie mistrzem, ale to przecież tylko sport, rozrywka i trzeba mieć do tego dystans.
- Dla niektórych najwyraźniej nie tylko. Byłem niedawno z kolegą z redakcji na meczu Polonia-Ruch. Mecz się skończył, sędzia, bodaj Paweł Gil, schodzi z boiska. Prawie cały stadion skanduje "Sędzia ch..". Do parkanów podchodzą zdenerwowani kibice, wygrażają Gilowi. A on w tym meczu nie popełnił żadnego poważniejszego błędu. Jak wy sobie radzicie w takich sytuacjach? Słyszycie w ogóle bluzgi kibiców?
- Może to zabrzmi nieco dziwnie, ale z czasem to wszystko zaczyna powszednieć. Najbardziej przykre jest to dla sędziów początkujących. Oni się z tym stykają na samym początku kariery, jeszcze na meczach dzieci, kiedy to nawet rodzice zawodników potrafią się tak zachowywać. Zdarzają się akty agresji. A my w ekstraklasie? Na tym szczeblu mamy ochronę, panuje porządek. Jesteśmy tak skoncentrowani, że nie dociera do nas to, co pada z trybun.
- Był jednak pewien mecz, który pan prowadził, a na nim ochrony zabrakło. Spotkanie GKS-u Katowice z Odrą Wodzisław pewnie pan zapamięta do końca życia.
- Tam ochrona była, tylko że klub bankrutował i była ona złożona z woluntariuszy tj. kibiców GKS-u, czy raczej pseudokibiców. Proszę sobie wyobrazić, że wtedy w tunelu pobici przez ochronę zostali piłkarze Odry Wodzisław. Ja na szczęście nie ucierpiałem, ale takiego szczęścia nie miał mój asystent. Został przez jednego z tych ludzi uderzony jeszcze na płycie boiska i stracił przytomność. Potem musieliśmy jechać do szpitala, robić tomografię komputerową. Nie jest to zdarzenie, do którego chciałbym wracać pamięcią.
Tu zobaczysz co działo się na stadionie w Katowicach:
- Miał pan jakiś moment, gdy chciał to wszystko rzucić w cholerę?
- Raz w życiu miałem taki okres. W tragicznych okolicznościach umarł mi ojciec i to, co się stało, odbijało się na mojej postawie jako sędziego. Popełniałem błędy, zanotowałem dwa fatalne występy z rzędu, byłem zdołowany. Zaczynałem zastanawiać się, co robić dalej. Mogłoby się to skończyć różnie, gdyby nie praca z psychologiem sportowym. Dzięki temu wyszedłem na prostą i dziś jestem tu, gdzie jestem.
- Sędziowie mają pewnie różne metody na skoncentrowanie się przed spotkaniem.
- Mam kolegę, który nagle zaczyna bardzo dużo mówić, musi się wygadać. Inny się wycisza, zamyka gdzieś w sobie, narzuca na głowę ręcznik i tak jakiś czas siedzi.
- A pan?
- Ja przybywam na stadion i zaczynam swoją rutynę. Zawsze słucham przed meczem tej samej muzyki, zawsze wiążę buty w określony sposób, zawsze przeprowadzam też niemal identyczną rozgrzewkę, w którą czasami wkładam elementy jogi.
- Wygrał pan ostatnio pewien plebiscyt. Tyle że mało chlubny. Piłkarze uznali pana najmniej lubianym sędzią ekstraklasy.
- Wiem, dowiedziałem się o tym, gdy wracałem z jednego ze spotkań. Cóż, każdy z nas chce być lubiany. Ale ja raczej patrzę na inne rankingi. Jak choćby ranking UEFA, w którym jestem najwyżej z Polaków. Albo ranking Kolegium Sędziów. Ale wracając do pana pytania, ja jestem sędzią o najdłuższym stażu w lidze. Tak więc przeciętnemu piłkarzowi prowadziłem najwięcej meczów i prawdopodobieństwo, że kojarzy mnie z jakąś błędną czy kontrowersyjną decyzją jest po prostu największe.
- W "Przeglądzie Sportowym" czytałem ostatnio, że pan ze wszystkich sędziów ligi pokazał najwięcej czerwonych kartek i podyktował najwięcej karnych. Nie daje pan piłkarzom pograć.
- To wynika pewnie z tego, że staram się przenieść na nasze rozgrywki realia europejskie. Wielu moich polskich kolegów jest dużo bardziej tolerancyjnych wobec piłkarzy i dzięki temu są też pewnie bardziej lubiani. To jest tak jak z wykładowcami na uczelni. Ten, który najwięcej wymaga, jest bardzo często niezbyt lubiany. Studenci wolą takiego, który pozwala im się na trochę obijać. Poza tym tu jest jeszcze jedna ważna kwestia. Polskie drużyny, może poza Legią i Wisłą oraz kiedyś Lechem, nie grają kombinacyjnie, technicznie, raczej preferują taką piłkę fizyczną, oparta na walce i wybieganiu. Załóżmy, że rywalem czołowej drużyny jest zespół słabszy technicznie a mecz prowadzi sędzia, który nie daje kartek i pozwala na dużo. Logiczne jest, że w tej sytuacji szanse takich „walczaków” automatycznie rosną. Zastanówmy się zatem jaką piłkę chcemy mieć? Jaki futbol promować?
- Rozmawiałem przed tą rozmową z kilkoma piłkarzami, pytałem o pana. Twierdzili, że jest pan nieco arogancki i bardzo się na boisku wywyższa.
- Taka ocena wiąże się pewnie z moim stylem, z tym, że na boisku staram się utrzymać porządek. Poza tym, niech pan zauważy, że ja z reguły prowadzę bardzo trudne mecze z udziałem czołowych drużyn lub też bezpośrednio decydujące o układzie tabeli, kiedy emocje często biorą górę na rozsądkiem. Sądzę, że zbytnia liberalność spowodowałaby, że piłkarze, zamiast skupić się na grze, koncentrowaliby się na konfrontacjach, a ja chciałbym, żeby te mecze kończyły się bez kontuzji i bez ekscesów, które źle wpływają na odbiór piłki nożnej.
- Polscy sędziowie są w stosunkach z piłkarzami zbyt przyjacielscy?
- Niektórzy nie wyczuwają granicy, nie wiedzą, gdzie powinno kończyć się fraternizowanie z piłkarzami a gdzie zaczynać relacje bardziej oficjalne. To się bierze stąd, że część sędziów młodego pokolenia, kiedyś w niższych ligach, w juniorach z tymi ludźmi grała. Ja mam 39 lat i takie traktowanie piłkarzy, nie dość, że byłoby sztuczne, to jeszcze byłoby wbrew moim wyobrażeniom o roli sędziego.
- A jak jest z mówieniem na "ty" do piłkarzy?
- Ja jestem konsekwentny i do każdego na boisku, czy to jest początkujący nastolatek, czy 35-letni weteran, czy też pan trener Lenczyk, którego bardzo szanuję, zwracam się per "pan". Choć oczywiście zdarza się, że mówię do piłkarza na "ty". To się dzieje wtedy, gdy on sam zaczyna to robić. Bo tę granicę najczęściej jako pierwszy przekracza piłkarz, artykułując w takiej właśnie formie swoje pretensje.
- Załóżmy, że jakiś zawodnik podbiega do pana i krzyczy: "Sędzio, ty ślepy jesteś?!". Da mu pan kartkę?
- Wszystko zależy od okoliczności. Pamiętajmy, że zawodnicy są ludźmi jak wszyscy i w związku z tym często rządzą nimi emocje. My, sędziowie generalnie staramy się być tolerancyjni. Jeżeli jakiś piłkarz chwilę wcześniej został sfaulowany, jeżeli zmarnował świetną sytuację, bierzemy pod uwagę, że ma prawo odreagować. A co do tego okrzyku, to ważna jest też gestykulacja, mowa ciała jaka mu towarzyszy. To, co piłkarz robi z rękami, jak to odbiorą kibice i ludzie przed telewizorami. Jeżeli nie ma dla niego okoliczności łagodzących, taki zawodnik na pewno dostanie ode mnie kartkę.
- Pan niedawno prowadził mecz ŁKS-u z KGHM Zagłębiem Lubin i podjął w nim kontrowersyjne decyzje. Po spotkaniu trener łodzian Piotr Świerczewski grzmiał, że to skandal, bo przecież Marcin Borski kiedyś pracował w KGHM.
- Dla mnie ta sprawa to jakiś kompletny absurd. Tamtą pracę skończyłem w 2004, od tego czasu prowadziłem kilkanaście spotkań Zagłębia i nikt nie zgłaszał pretensji. Idąc tropem rozumowania pana Świerczewskiego ja mogę powiedzieć, że przecież on kilka lat temu był piłkarzem Zagłębia Lubin i nie rozumiem, jak on teraz może prowadzić swój zespół przeciwko tej drużynie.
- Wydaje mi się, że jest jedna rzecz, która łączy pana i redaktora naczelnego naszego serwisu Tomasza Machałę.
- Nie rozumiem. Jaka?
- Jego mama jest posłanką PO. Gdy napisze coś przychylnego o rządzie Tuska lub uderzającego w opozycję, natychmiast pojawiają się głosy, że nie może być obiektywny. Słyszy też, że to mama pomogła mu zrobić karierę. Z kolei nieprzychylne panu osoby od lat powtarzają, że Marcin Borski nie byłby tu gdzie jest dzisiaj, gdyby nie pewna zaufana pracownica PZPN. Też Borska, tyle że Lidia.
- Wie pan, tak całkowicie szczerze mówiąc to ja uważam, że fakt pracy mojej mamy w związku trochę mi w moim życiu pomógł, być może ktoś dzięki temu dał mi szybciej szansę zaistnieć. Tyle, że mama jest pracownikiem a nie działaczem, decydentem. Poza tym ja jestem od dłuższego czasu doceniany zagranicą, wyznaczany na ważne mecze międzynarodowe. Myśli pan, że wpływy pani Lidii Borskiej sięgają aż tak daleko?
- Jakie ma pan marzenie jako sędzia?
- Każdy przedstawiciel mojego zawodu pragnie kiedyś w przyszłości poprowadzić finał mistrzostw świata. I ja nie jestem wyjątkiem. Tyle, że jest to prawie niemożliwe. Taki mecz jest raz na cztery lata a wie pan ilu w samej Europie jest sędziów międzynarodowych?
- Dwustu pięćdziesięciu?
- Prawie trzystu. Ale nie składam broni. Zresztą na razie moim najbliższym celem jest poprowadzić mecz fazy grupowej Ligi Mistrzów.
Nasz szef Pierluigi Collina na jednej z konferencji powiedział takie słowa: "Nie chcemy lekarzy na boisku, nie chcemy połamanych nóg". Teraz bardzo często jest tak, że zawodnik widzi robiącego groźny wślizg przeciwnika i w ostatniej chwili uskakuje w obawie o własne zdrowie. Sędziowie w takich sytuacjach mają teraz patrzeć nie na efekt finalny akcji, ale też na potencjalne zagrożenie.
Borski:
Ja uważam, że symulowanie zabija futbol. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że zawodnik, padając jak rażony piorunem, ma wiele do zyskania, a mniej ryzykuje. Może dostać rzut karny, a ten może zadecydować o wyniku meczu. I wtedy jest bohaterem. Może również sprowokować sędziego do pokazania rywalowi czerwonej lub żółtej kartki za rzekomy faul
Borski:
Kiedyś ktoś mądry powiedział, że piłka nożna to najmniej poważna z poważnych spraw i zarazem najpoważniejsza z tych mniej poważnych. Zgadzam się z tym i dlatego uważam, że jest trochę cięższych zawodów niż sędzia. Nie da się porównać naszej pracy z taką jaką mają np. lekarze, piloci samolotów albo przywódcy państw. Oni mają naprawdę do rozwiązania poważne, fundamentalne problemy, związane z życiem ludzkim, z przyszłością, z tym co w naszym życiu najważniejsze. A piłka nożna? Jasne, że ważne jest, kto będzie mistrzem, ale to przecież tylko sport, rozrywka i trzeba mieć do tego dystans.
Borski:
Wielu moich polskich kolegów jest dużo bardziej tolerancyjnych wobec piłkarzy i dzięki temu są też pewnie bardziej lubiani. To jest tak jak z wykładowcami na uczelni. Ten, który najwięcej wymaga, jest bardzo często niezbyt lubiany. Studenci wolą takiego, który pozwala im się na trochę obijać