Ewa Kopacz wielokrotnie zapewniała, że nie zamierza licytować się na obietnice. W ferworze kampanijnych podróży pociągiem o deklaracji jednak zapomniała i w ostatnich dniach pokazuje, że do wydawania publicznych pieniędzy ma wyjątkowo lekką rękę. Najpierw zniesienie podatku dla młodych, teraz dopłaty do pensji minimalnej. Premier jeździ po Polsce i składa kolejne deklaracje. Mówi dużo i na tyle niekonkretnie, że z ich zrozumieniem problem mają sami politycy PO.
„Skrupulatne” liczenie
„Budżet musi być wiarygodny, a wszystkie wydatki bardzo skrupulatnie wyliczone” – oburzała się po konwencji Prawa i Sprawiedliwości w Katowicach Ewa Kopacz. Wszystko po to, aby kilka dni później zadeklarować odważnie, że państwo będzie dopłacać najmniej zarabiającym, aby mogli żyć godnie. Pomysł dla jednych szlachetny, dla innych skrajnie populistyczny, przede wszystkim jednak – zupełnie nieprecyzyjny.
„Godnie” czyli jak? Premier rzuca szumne hasło. Nie tłumaczy komu zamierza podnieść pensje, za co i o ile. Nie wiemy czy liczyć się będzie staż pracy czy rodzaj zatrudnienia. Nie wyjaśnia też, co rozumie przez kluczowe w jej zapowiedzi „godne życie”, które dla jednych może oznaczać po prostu niewpisywanie się w ustawową granicę ubóstwa. Dla innych zaś życie za minimum 6 tys. zł miesięcznie „na rękę”. Jak Kopacz chce o tym decydować? Czy zamierza wyznaczać specjalnych kontrolerów, którzy będą decydować o tym kto żyje odpowiednio „godnie”, a kto nie? Nie wiadomo.
Język, którym posługuje się pani premier (ta sama pani premier, która zarzucała Beacie Szydło brak skrupulatnych wyliczeń) jest zupełnie niekonkretny, a problem z jego doprecyzowaniem ma nie tylko ona sama, lecz także jej najbliższe otoczenie. Politycy PO o nowym pomyśle na dopłaty rozmawiają niechętnie i ogólnikowo. Rzecznik rządu mówi, że są to na razie „jedne z możliwych propozycji”, w podobnym tonie wypowiada się marszałek Kidawa-Błońska.
Po długiej liście rozważań na temat tego, o co chodziło pani premier, Joanna Mucha przyznała, że cała zapowiedź została „nadinterpretowana”, a szefowa PO jedynie wyznacza w tej sposób kierunek programu. Najbezpieczniejszą odpowiedzią na wszystko pozostaje teraz zatem czekanie na wrzesień, kiedy to partia rządząca oficjalnie zaprezentuje program.
Wycofywanie się z obietnic
Warto przypomnieć, że dopłaty to nie pierwsza obietnica, która chwilę po złożeniu i zebraniu niezbyt przychylnych komentarzy okazuje się jedynie „nadinterpretacją”. Podobnie było z zerowym podatkiem PIT dla osób do 30 roku życia. O propozycji jako pierwsza napisała „Gazeta Wyborcza”, pani premier przyznała na jednej konferencji, iż jest w tym „ziarenko prawdy”, by następnego dnia oświadczyć, iż o doniesieniach "Wyborczej" przeczytała ze zdziwieniem. – Nie we wszystko musimy wierzyć, co jest napisane – mówiła.
– Chciałabym usłyszeć od Jarosława Kaczyńskiego, komu zabierze, żeby zrealizować swoje obietnice – komentowała warszawską konwencję PiS Ewa Kopacz. W drugą stronę pytania zadać się nie opłaca, bowiem póki co pani premier nie zamierza zabierać nikomu. Rozdaje za to chętnie i tym samym udowadnia, że z liberalnym podejściem gospodarczym (z którym PO startowała na początku) ma już niewiele wspólnego.
„Wsiąść do pociągu...”
Nie od dziś wiadomo, że kampania wyborcza cieszy się swoimi prawami. Politycy pokazują, że mają wyjątkowo szczodre serce, a w kampanijne wycieczki biorą różne przedmioty, lecz z pewnością nie kalkulator. Mimo wszystko, w składaniu obietnic warto zachować pewien umiar. Zwłaszcza jeśli w codziennym zarządzaniu państwem pełni się kluczową funkcję.
Tymczasem pani premier składa kolejne obietnice w odpowiedzi na sytuację, w której akurat się znajduje. W Zakładach Lotniczych mówi o dalszej modernizacji armii, w Centrum Szkolenia Policji zapowiada kolejne miliardy na budowę dróg i autostrad (obiecywanych zresztą już nieraz), a po wizycie w Śląsku czy Łodzi zostawia nadzieję, że niebawem będą to krainy przysłowiowym mlekiem i miodem płynące.
Aby uzyskać nową obietnicę od pani premier, wystarczy wsiąść do niebylejakiego pociągu albo – jak w przypadku dopłat – zaśpiewać piosenkę na wyborczym spotkaniu. Od czego cała dyskusja w sprawie dopłat się zaczęła. Jeden z mieszkańców Łodzi postanowił śpiewająco przedstawić premier Kopacz, że na tzw. „śmieciówce” zarabia niewiele, a połowę jego pensji zabiera państwo.
Na inne bolączki szefowa PO również rozwiązanie ma natychmiastowe. Tu turnusy rehabilitacyjne (Cezary Tomczyk na antenie TVN24 zadeklarował, że będą wykonane na życzenie pani Krysi z pociągu do Łodzi), tam fotoradary... Jest życzenie – jest obietnica.
Licytacja na obietnice
Dobrze, że Platforma wyciągnęła wnioski z nieudanej kampanii prezydenckiej, nadrabia kiepską w ostatnich latach komunikację i w końcu rozmawia z ludźmi. W kampanijnym amoku warto jednak pamiętać, że budżet państwa nie jest workiem bez dnia, a sama jej szefowa – zwłaszcza jako premier rządu powinna brać odpowiedzialność za to co mówi i ważyć swoje słowa.
Zwłaszcza, że kampania wyborcza to czas szczególny nie tylko dla tych którzy obietnice składają, lecz również i tych, którzy zmian oczekują. Nauczyciele, pielęgniarki czy rolnicy już dziś ustawiają się w długie kolejki z prośbą o kolejne ulgi i dopłaty. Im bliżej wyborów, protestów z pewnością ubywać nie będzie. Jeśli pani premier będzie reagować na nie podobnie, jak na apel młodego mężczyzny w Łodzi – dla polskiej gospodarki z pewnością nie skończy się to dobrze.
Pani premier złamała już jedną przedwyborczą deklarację. Dwa tygodnie temu przyznała bowiem, że nie będzie się licytować na obietnice. Kiedy cała Europa z uwagą śledziła losy Grecji w strefie euro, premier Ewa Kopacz stale powtarzała jedno hasło: „To wina populistycznych obietnic”. Jednocześnie przestrzegała przed udzielaniem poparcia dla tych, którzy podobne składają w Polsce. Dziś zachowuje się tak, jakby chciała wykorzystać spowodowaną urlopem nieobecność Beaty Szydło i składa obietnice – i za siebie, i za nią.
Napisz do autora: karolina.wisniewska@natemat.pl
Reklama.
Piotr Szulczewski, analityk, bankier.pl
Wystarczające byłoby podwyższenie płacy minimalnej do „adekwatnej wartości" o której wspomniano w wypowiedziach. W efekcie takich zmian w prawie pracodawcy nie będą skłonni dawać podwyżek. Zmiana umowy choćby o 1 zł zaowocuje bowiem utratą tej formy dotowania własnych pracowników. Czytaj więcej
Joanna Mucha
To jest zapowiedź, która - wydaje mi się - została trochę nadinterpretowana. Platforma zamierza bowiem "zaproponować bardziej stabilne warunki pracy", ale sposoby są na razie wyliczane.
Ewa Kopacz
Obietnice, które składał prezydent elekt właściwie nie mogły być przelicytowane przez nikogo z odpowiedzialnych ekonomistów. Dzisiaj w tej kampanii (...) nie chcę się licytować z PiS-em i z panią Beatą Szydło, która została wskazana jako przyszły premier rządu (...) na obietnice bez pokrycia.