– Nie jest dobrze – oceniali ekonomiści, gdy w połowie lipca giełda w Szanghaju poszybowała w dół. Panika, chaos. I komentarze w Europie: ”Prawdziwy kryzys ma miejsce w Chinach, nie w Grecji”, ”Chiński kryzys rozleje się na świat”, ”Będzie krach, jak w Ameryce w 1929 roku”. Eksperci przestrzegają, że skala chińskiej paniki może być gigantyczna. Jeśli spowolnienie gospodarki jeszcze bardziej nabierze tempa.
W lipcu na giełdzie grało około 100 milionów Chińczyków. Co tydzień przybywało około cztery miliony nowych graczy. Szał zaczął się w ubiegłym roku, gdy chińskie władze wprowadziły nowe regulacje.
– Ludzie uwierzyli w mit szybkiego bogacenia się. Stadnemu zachowaniu, które pchnęło ich w kierunku szaleństwa zakupów. Tak, jak w Polsce w 1994 roku. Dziesiątki tysiące Polaków kupowało wtedy akcje. Chiny są państwem na dorobku. Nie są państwem biednym, ale – mimo iż to druga gospodarka świata – nie są też krajem bardzo bogatym. Miliony ludzi chciało zarobić. Chiny są duże, dlatego skala zjawiska jest nieporównywalna do Europy – mówi naTemat prof. dr hab. Edward Haliżak, znawca Chin, dyrektor Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW.
Jeszcze w czerwcu akcje były najdroższe od wielu lat. A ręce z radości zacierały miliony młodych ludzi skuszonych przez władze do założenia swoich biznesów. I wpatrzonych w tych, którzy – jak twórcy chińskich portali internetowych– na giełdzie zarobili miliardy.
Ale gdy cała Europa debatowała nad Grecją, szturm Chińczyków na giełdę doprowadził do przewartościowania cen akcji. Doświadczeni inwestorzy zaczęli się wycofywać, ceny akcji zaczęły spadać. Dwie największe giełdy w kraju w ciągu trzech tygodni straciły trzy biliony dolarów. Ale znawcy Chin uspokajają.
”Upada chiński sen. Zahamuje światową gospodarkę?” – pisały media. Namacalne efekty już widać – mniej ludzi kupuje mieszkania, samochody i inne drogie przedmioty. ”Daily Telegraph” wręcz stwierdził, że cały Zachód patrzy na Grecję, a potencjalnie bardziej niebezpieczny kryzys rozwija się w zupełnie innej części świata i już mówi się o nim Chiny 1929. Dla zaznaczenia największego krachu giełdowego w historii.
– To komentarze, które nie uwzględniają chińskiej specyfiki. Grecja nie ma nic. Jest naga i zadłużona. Chiny mają ogromne nadwyżki finansowe. Dla obrony swojej stabilności mają rezerwy walutowe w wysokości 3,7 biliona dolarów. To niewyobrażalna kwota. Od 20 lat chińskie władze gromadziły środki na wypadek katastrofy. W tej chwili nie ma podstaw, by mówić o kryzysie w Chinach. Ale trzeba uważać. Niepokój pojawi się, gdy gospodarka spowolni do 3 procent. Dziś jej wzrost spadł z 11 procent do 7 – oponuje prof. Edward Haliżak.
W świat właśnie poszła plotka, że Chiny rozważają uruchomienie swoich rezerw. Pekin odpowiedział, że to nieprawda.
Żaden rozwój nie trwa wiecznie
– To, że z Chin wyparowały miliardy dolarów to tylko głębsza korekta. Na giełdzie w Szanghaju już tak się zdarzyło. Szanghajczycy przeżyli już bańkę spekulacyjną, więc nie jest to dla nich nic nowego. Oni wiedzą, że grozi im spowolnienie gospodarcze, wejście w pułapkę średniego dochodu, przegrzanie gospodarki. Mają świadomość, że żaden rozwój nie trwa wiecznie. Pytanie, jak teraz będą gasili pożary? Przez 30 lat reformy szły pełną parą. Startowali z bardzo niskiego poziomu, stąd odbicie było imponujące – przyznaje prof. Dominik Mierzejewski z Zakładu Azji Wschodniej WSMiP Uniwersytetu Łódzkiego.
Gdy Chiny odbiły się od dna, około 600 mln ludzi wyszło z biedy i zdecydowanie poprawiło swoje dochody. Choć do bogaczy jeszcze nie należą. Około 300 milionów to jednak nowa klasa średnia. Setki ludzi to miliarderzy. Pisaliśmy niedawno o jednym, który ponad 6 tys. pracowników zaprosił na wycieczkę do Francji. Wciąż około 300 mln – to ludzie biedni.
– Wielkie chińskie miasta nie ustępują zachodnim. Pekin, z olbrzymimi centrami handlowymi, restauracjami, klubami, prezentuje się, jak miasto europejskie. To samo Szanghaj. Ale już 100 km dalej człowiek ma wrażenie, że przenosi się do trzeciego świata – przyznaje prof. Haliżak.
Zakaz zakupu trzeciego mieszkania
Latami trwał gigantyczny boom mieszkaniowy. Aż do momentu, gdy ceny mieszkań poszybowały tak bardzo w górę, że władze postanowiły to ukrócić. I wprowadziły zakazy. Na przykład na kupno trzeciego mieszkania. A zakup drugiego obostrzono tak wielkimi kredytami, że skutecznie zniechęcają do zakupu. Nic dziwnego, że ceny mieszkań zaczęły spadać. A w Chinach można spotkać miasta-widma – „luksusowe osiedla dla bogaczy”, do których nikt nigdy się nie wprowadził.
Bogaci Chińczycy zaczęli za to inwestować za granicą. Na przykład w USA, co wydaje się ciekawe, gdyż Chiny to główny wierzyciel amerykańskich długów. ”Zamieszanie na chińskiej giełdzie może mieć wpływ na rynek mieszkaniowy w USA” – konkluduje CNBC News. Jak się okazuje, Chińczycy budują luksusowe rezydencje i w Kalifornii, i w Miami na Florydzie, a także w Teksasie, nie mówiąc o zakupie apartamentów na Manhattanie. To dziś kupcy nieruchomości numer jeden w Ameryce.
”Płyną chińskie pieniądze” – czytamy w amerykańskim serwisie. Cytowani przez niego eksperci dowodzą, że Chińczycy raczej myślą długoterminowo – chcą mieć bezpieczne schronienie na wypadek, gdyby w ich kraju doszło do jakiejś zawieruchy. Podobnie dzieje się w Australii, Wielkiej Brytanii i Kanadzie.
– Chiny doszły do takiego momentu, gdy inwestycje w nieruchomości w ich kraju powoli się kończą. Nie wiadomo po co, i dla kogo były budowane miasta-widma. Prz porównywalnych zarobkach, ceny mieszkań i tak są 3,4 razy wyższe niż w Polsce. Jak Chińczycy przyjeżdżają do Polski i słyszą, że można wybudować dom za 200, 300 tysięcy, to zawsze pytają ze zdziwieniem: ”Jak to? Przecież to niemożliwe. My płacimy miliony za mieszkania 100-metrowe!” – mówi.
Ogromna nadprodukcja stali
Przyczyn spowolnienia można szukać w naturalnym procesie ekonomicznym, ale też w szybkiej urbanizacji społeczeństwa. A także w inflacji. – W ciągu ostatnich 3,4 lat ceny wieprzowiny rosły o ponad 100 procent rocznie – przyznaje Dominik Mierzejewski.
Również w braku popytu i ogromnej nadprodukcji. Na przykład stali, cementu. Skończył się boom mieszkaniowy, ale materiałów budowlanych produkują tyle, że nie wiadomo, co z nimi robić. Dlatego szukają rynków za granicą. Ale hut nie zamkną, gdyż to oznaczałoby, że tysiące ludzi zostanie bez pracy.
Zero drogich prezentów
Pytanie, jak Chiny zamierzają ze spowolnieniem walczyć. I czy ta walka się uda. Jednym ze sposobów ma być...bezwzględna walka z korupcją. Takie antidotum, żeby pokazać, że władza likwiduje szara strefą, że sama się pilnuje, że porządki zaczyna od góry. Akcja została zapoczątkowana w 2012 roku i już widać jej efekty.
W czasie podróży służbowych pracownicy mają na przykład bezwzględny zakaz korzystania z hoteli pięciogwiazdkowych. A także witania urzędników ”na czerwonym dywanie”. Jest również limit na wręczanie służbowych podarków. Żadnych zegarków, ani drogich gadżetów.
– Jedynie ołówki, jakieś plakaty, znaczki, drobiazgi. Odczuwają to już sieci luksusowych sklepów typu Louis Vuitton, które notują spadki. Podobnie istnienie drogich hoteli traci rację bytu – mówi prof. Edward Haliżak. Dodaje, że jeśli z powodu korupcji jakiś urzędnik trafi do więzienia – a w ciągu ostatnich lat było ich całkiem sporo – to koledzy z pracy, wraz z całymi rodzinami, mają obowiązek go odwiedzić. W celach wychowawczych i ku przestrodze.
Przyspieszenie, czyli innowacje
Pekin stawia też na innowacje. Budowę superszybkich kolei, infrastrukturę, badania. Na ten cel wydaje rocznie około 300 mld dolarów, co stawia go w czołówce światowej. W kraju działa Bank Inwestycji Infrastrukturalnych.
– Pytanie, na ile pieniądze pompowane w innowacje będą w stanie popchnąć chiński rozwój gospodarczy? Na ile będą stymulowały wzrost gospodarczy w Chinach? Dziś tego nie wie nikt – przyznaje prof. Dominik Mierzejewski. Dodaje, że słyszał kiedyś wykład szefa jednej z jednej azjatyckich firm wysokich technologii, który mówił o swoim marzeniu – by wsiąść w taki pociąg-kapsułę, który w ciągu kilku minut zawiezie go do Paryża. – Czasem wpadają na pomysły nie z tej ziemi, ale wierzą, że mają one wpływ na rozwój gospodarki, że pchną ją na nowe tory – mówi.
Chińczycy bardzo liczą też na młodych ludzi, którzy wyjeżdżają na studia do USA czy Europy. Wielu potem wraca. Skuszona dobrymi perspektywami w nowo budowanych ośrodkach badawczych. Wszystkie dotyczą innowacyjności.
Jaki wpływ na Europę, Polskę?
– Totalny kryzys w Chinach spowodowałby zmniejszenie importu Chin. Ci, którzy eksportują swoje towary do Chin odnieśliby straty. Również Polska, ponieważ eksportuje miedź. Katastrofa czy totalny kryzys w Chinach przyczyniłby się też do uruchomienia fali migracji do całego świata. Mogłyby to być niewyobrażalne ilości Chińczyków. Ale tak nie będzie. Chinom nie grozi krach gospodarczy. Chinom grozi zwolnienie tempa wzrostu gospodarczego. Trzeba na nie uważnie patrzeć, ale nie panikować – mówi prof. Haliżak.
Prof. Mierzejewski pracuje w Łodzi i, jak mówi, jego miasto już jest nastawione na współpracę z Chinami. Tyle, że zachodnimi.
– Chiny będą się rozwijały, choć będzie spowolnienie. Ale nie na zachodzie, gdzie przewidywalny wzrost wyniesie 12-16 procent. Tam gospodarka będzie się bardzo szybko rozwijała, bo się nie rozwijała, gdy rozwijał się wschód – mówi. Dlatego i on, i Uniwersytet Łódzki, a także władze Łodzi i województwa, namawiają do działalności w Chinach zachodnich. Miasto Łódź i województwo już otworzyło tam swoje biuro, a w czasie ostatniego Forum Regionalnego miasto Chengdu otworzyło własne biuro w Łodzi.
Zagraniczni eksperci od lat przewidują kryzys w Chinach i zahamowanie szybkiego wzrostu gospodarczego, ale władze i tamtejsza gospodarka okazują się zdumiewająco odporne na te prognozy. Prędzej czy później tąpnięcie w Chinach nastąpi. Być może spadki na szanghajskiej giełdzie są pierwszym tego znakiem. Chiny są coraz ważniejsze dla gospodarki świata i kryzys w tym kraju dotknąłby także Polskę. Może przesadą byłoby powiedzenie, że katar w Chinach spowoduje grypę światowej gospodarki, ale z pewnością gdy Chiny zapadną na ciężką grypę, reszta świata odczuje bóle w kościach.Czytaj więcej