Coraz częściej tuż przed wakacjami przypominamy sobie nie tylko o konieczności szybkiego zrzucenia zbędnych kilogramów, by dobrze prezentować się na plaży, ale także o tym, że na urlopie w ciepłych krajach warto znać jakiś język obcy. Eksperci nie mają jednak złudzeń - nawet najintensywniejszy kurs nie sprawi, że w ostatniej chwili nauczymy się naprawdę mówić w innym języku.
Ekspresowa nauka języka obcego przed wakacjami cieszy się wielkim zainteresowaniem. Jedni chcą wykorzystać przerwę od szkoły, studiów lub urlop w pracy, by ten czas konstruktywnie spędzić właśnie ucząc się czegoś nowego, inni zaś mają nadzieję, że jeszcze przed wymarzonym wypoczynkiem uda im się go poświęcić na bardzo intensywny kurs, a nowo nabyte zdolności wykorzystają jeszcze na wakacjach. Dlatego na zasadzie last minute w polskich szkołach językowych w tym czasie najlepiej sprzedają się tzw. crash courses - zajęcia trwające nawet przez cały tydzień, po wiele godzin dziennie. W niektórych ośrodkach wygląda to nawet tak, że nowym językiem uczniowie posługują się również w czasie teoretycznie wolnym, czyli np. w przerwie na lunch. Część najbardziej nowatorskich ofert zakłada również wypady na miasto, podczas których siedząc w knajpce zapomina się o języku polskim.
"To nie tylko intensywna nauka, ale również przyjemne spędzenie czasu" - zachęca jedna z warszawskich szkół oferujących takie łączące przyjemne z pożytecznym kursy. Podkreślając, że w ten sposób kursanci będą prawdziwie "zanurzeni" w języku, którego chcą się nauczyć. Wielu praktyków ma jednak spore wątpliwości co do takich metod. Nie mając jednocześnie złudzeń, że nawet po najciekawszym kursie nie można oczekiwać, że zacznie się naprawdę mówić już po kilku tygodniach. - Totalne zanurzenie jest raczej trudne do wykonania w Polsce. Ale dobrze sprawdza się za granicą, szczególnie na niskich poziomach zaawansowania. Na takim kursie uczestnicy muszą sobie poradzić, w innej niż polska, rzeczywistości językowej - na bieżąco wykonują rożne zadania w realnym środowisku i muszą korzystać z uczonego się języka: muszą przy jego pomocy coś kupić, coś znaleźć lub coś załatwić - tłumaczy naTemat Anna Gałązkiewicz z Centrum Języków Obcych "Archibald" w Warszawie.
Podkreśla, że po 60-godzinnym kursie, który zaczyna się od podstaw nie można oczekiwać, że to wystarczy, by władać językiem obcym. - Po takim kursie, słuchacze mają podstawowy zasób słownictwa, który pozwala im na odnalezienie się w prostych sytuacjach: umieją już wtedy zapytać o drogę, zapytać o godzinę, poprosić w sklepie o wybrany produkt - ocenia nauczycielka. Podobnie mówi o nadziejach na ekspresowe opanowanie języka Piotr Taranczewski z Szkoły Języków Obcych LANGUAGE ACADEMY w Katowicach. - Najczęściej okazuje się to mrzonką. Choć wynika to z wielu czynników. Głównie z braku zaangażowania słuchaczy na takim kursie. Na początku tym osobom wydaje się bowiem, że w tak krótkim czasie są w stanie nauczyć się języka, a po tygodniu gdzieś ta energia znika i nauka robi się coraz trudniejsza - stwierdza.
To nie znaczy jednak, że intensywne kursy w ogóle nie są warte uwagi. Decydując się na zapisanie na jeden z nich należy tylko mierzyć siły na zamiary. - Wybierając kurs o częstotliwości pięć razy w tygodniu, po trzy godziny lekcyjne, można nauczyć się naprawdę dużo. To solidna dawka gramatyki, słownictwa i przede wszystkim konwersacji. Ze względu na duży nacisk na konwersacje, przed wakacjami największym powodzeniem cieszą się kursy gramatyczne i konwersacyjne. Na obu typach kursów 70% lekcji to mówienie i zarazem ćwiczenie nowo poznanych struktur i słownictwa - opowiada Anna Gałązkiewicz. - Jednak po 60-godzinnym intensywnym kursie miesięcznym, przyrost wiedzy będzie zdecydowanie mniejszy niż po takim samym kursie rozłożonym na semestr - podkreśla. Tłumacząc, że taki kurs świetnie sprawdza się jako sposób na zdobycie solidnych podstaw, żeby uczyć się np. samemu.
Przypominając również, że wiele w nauce języków zależy od motywacji. - Intensywne kursy sprawdzają się w przypadku osób indywidualnych, które uczą się języka, bo właśnie zaczynają nową pracę lub język jest im potrzebny do jej rozpoczęcia. Te osoby są bardzo silnie zmotywowane by się uczyć. Jednak i takim osobom staramy się rozkładać materiał lekcji na jak największą liczbę dni, po to by został solidnie utrwalony. Nie pracują wtedy tylko na lekcji ale także w domu, gdzie słuchają taśm i korzystają z materiałów w internecie - mówi Gałązkiewicz. - Zupełnie inaczej ma się przyrost wiedzy na kursach intensywnych w przypadku wyższych poziomów niż podstawowy. Tutaj kursy intensywne pozwalają słuchaczom na zdecydowanie szybsze postępy - dodaje.
Co jednak w praktyce działa najlepiej, gdy na naukę języka obcego mamy mało czasu, a dużo chęci? - Według mnie najlepszym sposobem, jeśli chodzi o kursy intensywne, są kursy wyjazdowe. Wtedy wygląda to tak, że nawet trzy tygodnie wystarczą, by rzeczywiście od poziomu zerowego przejść na poziom pozwalający jakoś się porozumiewać - ocenia Piotr Taranczewski. Jednocześnie również rozwiewając nadzieje, że na lekcji w kraju szybko można nauczyć się naprawdę mówić.
- Jeśli mowa o kursie intensywnym, na przykład cztery godziny w ciągu dnia przez pięć dni w tygodniu, to po dwóch tygodniach da się już coś z językiem zrobić. Jeżeli tylko słuchacz wkłada w naukę duże zaangażowanie i pracuje także w domu to naprawdę da się dużo zrobić. Choć nie można tu liczyć na jakieś głębsze dyskusje, a po prostu najważniejsze umiejętności potrzebne do samodzielnego funkcjonowania - mówi wprost. - Jeśli komuś naprawdę zależy na nauczeniu się, powinien wybrać zwykły kurs a nie kurs, który wabi nowinkami technicznymi, ciekawym miejscem zajęć, itp. dodatkami - podsumowuje tymczasem Anna Gałązkiewicz.
Jeżeli tylko słuchacz wkłada w naukę duże zaangażowanie i pracuje także w domu to naprawdę da się dużo zrobić. Choć nie można tu liczyć na jakieś głębsze dyskusje, a po prostu najważniejsze umiejętności potrzebne do samodzielnego funkcjonowania.