
Andrzej Blikle pisze na swoim blogu o "źle performujących sejlsforach". Sfokusowałem się na tym temacie i zrobiłem w necie mały research. "Sejlsforzy" pracują zazwyczaj w korporacjach, gdzie nie zatrudnia ich dział kadr, ale human resources. Okazuje się, że ten językowy galimatias nie jest niczym nietypowym. Polacy z języków obcych zapożyczają coraz więcej. W polskim biznesie liczba angielskich określeń często przewyższa już polską. - To znaczne ułatwienie pracy. Szukanie polskich odpowiedników jest po prostu stratą czasu - mówi Janusz Jankowiak, ekonomista z Polskiej Rady Biznesu.
- Wynika to z tego, że dalej istnieje smutne przeświadczenie, że język polski nie nadąża i jest zbyt prowincjonalny - mówi profesor Jerzy Bralczyk.
Sejlsfory źle performują CZYTAJ WIĘCEJ
Stosując takie anglicyzmy w korporacjach tworzy się poczucie uczestnictwa w komunikacji globalnej, że można porozumieć się z innymi gałęziami tej samej firmy na całym świecie.
W biznesie wynika to w dużej mierze z tego, że powstaje coraz więcej spółek-córek. Międzynarodowe korporacje - często anglojęzyczne - przenoszą swoje sprawdzone wzorce na inne rynki. Stąd te wszystkie zagraniczne odpowiedniki, które naturalnie można by "przechrzcić" na polski, ale z punktu widzenia polityki firmy to średnio atrakcyjne rozwiązanie. Gigantom zależy zwłaszcza na spójnej strukturze. - Stosując takie anglicyzmy w korporacjach tworzy się poczucie uczestnictwa w komunikacji globalnej, że można porozumieć się z innymi gałęziami tej samej firmy na całym świecie - potwierdza Jerzy Bralczyk.
To pewien praktyczny skrót w pracy i nie ma to nic wspólnego z lekceważeniem kultury języka polskiego. Posługujemy się zapożyczeniami wśród ludzi, którzy je rozumieją, a nie wśród tych, którzy nie mają o nich pojęcia.
Niektóre firmy posuwają się jeszcze dalej i prawie całkowicie rezygnują z polskiej terminologii. Jedna z największych sieci kinowych już na samym początku zaznacza, że do pracy nie szuka bileterów tylko… usherów. A właściwie to "uszerów". Według firmy klienci biletów nie kupują w kasach, tylko boksach. Pop corn? Pewnie, ale nie w barze, a w "concession". Jedna z pracownic żali się na forum dotyczacym języka, że angielskie odpowiedniki przyjęły się w środowisku pracowników tak bardzo, że odmienia się je nawet według polskich zasad np. "jestem dziś na usheringu".
Zapożyczamy jednak jeszcze z wielu innych - niekoniecznie biznesowych - powodów. - Robimy to dlatego, że angielskie określenia są wygodne i po prostu bardzo dobrze pasują do swoich desygnatów - mówi profesor Bralczyk. Szukanie polskich określeń czasami wymagałoby niepotrzebnej inwencji. Nie bez znaczenia jest też ludzki snobizm. Polacy po kilku miesiącach wracają zza granicy i co drugie słowo wtrącają już po angielsku.
Nie jesteśmy jednak tak "biedni", żeby ciągle pożyczać. Profesor Bralczyk zaznacza, że warto pamiętać o tym iż wcześniej nie tylko my, ale i inne kraje np. Wielka Brytania czy Francja zapożyczały z łaciny. - Teraz wszyscy jesteśmy spadkobiercami tej kultury. Słowa, które przychodzą do nas z języka angielskiego, nawet korporacja, to również zapożyczenie z łaciny - mówi.


