Jedni twierdzili: „Wreszcie wygra Real”. Drudzy z kolei: „Jaki Real? Wiadomo, że zwycięży Barcelona”. Co ich łączyło? Wszyscy byli zgodni, że obie drużyny zmierzą się ze sobą w finale Ligi Mistrzów. A tu psikus, nikt z nich nie miał racji. Na boisko w Monachium wybiegną dziś piłkarze Bayernu i Chelsea. Starcie trochę zapomnianych gigantów przywraca nam wiarę w magię futbolu.
Po marcowym losowaniu Ligi Mistrzów, większość kibiców nie tyle zwracała uwagę na zestaw par ćwierćfinałowych, co szukała wzrokiem dwóch gigantów hiszpańskiego futbolu - z Katalonii i z Madrytu. Sprawdzano, kiedy to mogą się spotkać. Los postanowił, że obie ekipy mogły trafić na siebie dopiero w finale „Champions League”.
Dopiero i aż, gdyż na to spotkanie od dłuższego czasu większość piłkarskich fanów ostrzyła sobie zęby. Barca miała spokojnie ograć Milan. Tak też zrobiła. Real miał pozbawić złudzeń Cypryjczyków z Apoelu. Pozbawił. W półfinale ci pierwsi trafili na Chelsea, a drudzy na Bayern. I znów byli faworytami swoim dwumeczów. Do kolejnego El Clásico było coraz bliżej.
Piłka wciąż potrafi zaskakiwać
Nawet kataloński „wróg publiczny numer jeden” - trener Jose Mourinho, pytany o ocenę par 1/2 Ligi Mistrzów odpowiadał: „Dla mnie istnieje tu tylko jedno pytanie: Kto zagra w finale z Barceloną?”. Także Blaugrana nastawiała się na to, że w majowy wieczór w Bawarii przyjdzie jej się zmierzyć z „Królewskimi”.
Gdy zdecydowana większość kibiców szykowała się do hiszpańskiego finału, tylko co poniektórzy nieśmiało proponowali, by z góry nie pozbawiać pozostałych drużyn szans na zwycięstwo. Jednak wszyscy owładnięci w pewien sposób magią Gran Derbi i żądni kolejnych odcinków tego „serialu” nie chcieli w to uwierzyć. Banalne sformułowanie „przecież wszystko może się zdarzyć”, dawno nie było tak zapomniane.
Przebieg półfinałowych spotkań Ligi Mistrzów raz jeszcze udowodnił, iż choćbyś był najbardziej murowany z murowanych faworytów, to przed zakończeniem meczu nigdy nie czuj się pewny wygranej. Bo na tym właśnie polega piękno piłki, że jest nieprzewidywalna – jakby to banalnie nie brzmiało. Choć frazes ten powtarzano już tysiące razy, wciąż znajduje on swoje odzwierciedlenie w piłkarskiej i sportowej rzeczywistości. Tegoroczna Liga Mistrzów jest tego najlepszym przykładem.
- Myślę, że szczególnie w naszym kraju w ostatnich latach nastała pewna „mania Barcelony”. Kibice, dziennikarze, eksperci – wszyscy byli przekonani, że Barca zagra w finale. Czekali na hiszpański pojedynek. Ja osobiście cieszę się, że w decydującym meczu Ligi Mistrzów zobaczymy jednak drużyny, których tam się praktycznie nikt nie spodziewał. Taki sensacyjny finał to swoisty powiew świeżości w piłce. Tym bardziej, że katalońska i madrycka drużyna w ostatnim czasie grały przeciwko sobie aż nadto często. To także dowód na to, jak słowo „faworyt” czasami ma żadnego przełożenia na rzeczywistość - zauważa komentator sportowy Bożydar Iwanow.
Zaskakujący finał dwóch drużyn z problemami?
Kiedy ostatnio byliśmy aż tak zaskoczeni finiszem tych najbardziej elitarnych piłkarskich rozgrywek? Niektórzy twierdzą, że dzisiejszy pojedynek przypomina im ten, którego świadkami byli widzowie w Gelsenkirchen w 2004 roku. Wówczas zmierzyły się ze sobą Porto i Monako. Wtedy też skład finałowego spotkania był trudny do przewidzenia.
Zdaniem wielu, na pierwszy plan wybijają się słabość głównych aktorów dzisiejszego widowiska. Bayern niedawno został zmieciony przez Borussię Dortmund w finale Pucharu Niemiec. Borussię, która nie przebrnęła nawet fazy grupowej Ligi Mistrzów. Z kolei dla Chelsea wieczorny mecz w Monachium to nie tylko najważniejsze starcie tego sezonu, ale i niezwykle istotne dla następnego. Tylko bowiem wygrywając "Champions League", piłkarze "The Blues" wywalczą sobie prawo startu w następnej edycji tych rozgrywek. W Premiership nie zdołali bowiem zająć nawet 4. miejsca, które gwarantowałoby im eliminacje LM.
Tegoroczne boje w europejskich rozgrywkach nauczyły nas szczególnie tego, by zbyt łatwo i chętnie nie posługiwać się słowem „faworyt”. A już na pewno nie w kontekście decydujących batalii. Także i dziś trudno wskazać tego, kto powinien zwyciężyć w Monachium. Bo gdy jedni krzykną: ”Bayern!”, drudzy szybko im odpowiedzą: „Presja”. Czyli potencjalny „sprzymierzeniec” Chelsea.
- Szalenie trudno jest wskazać faworyta na tym poziomie rozgrywek. Tym bardziej, iż mamy w pamięci niedawne półfinały, którym nie obce były zdarzenia nieprawdopodobne. Właściwie przecież, jak często zdarzają się mecze tak trudne do wytłumaczenia, jak ten, który zagrały Barcelona z Chelsea na Camp Nou? Minie kilkadziesiąt kolejnych spotkań, aż „Dumie Kataloni” znów przydarzy się taka niemoc w ataku, a gracze „The Blues” zagrają z taka konsekwencją i niezłomnością w każdej linii – zauważa Iwanow.
Bayern przed historyczną szansą. Jednak czy wytrzymają presję?
Piłkarze Juppa Heynckesa stoją przed ostatnią szansą na uratowanie sezonu. Pozostała tylko Europa. Bo jak wracają do domu, do Niemiec, to co widzą na każdym kroku? Plecy Borussii. A to w Bundeslidze, a to w Pucharze Niemiec. Nawet w bezpośrednich spotkaniach Dortmundczycy nie pozostawiają złudzeń rywalom.
Ból, jaki sprawia im ekipa Jurgena Kloppa, paradoksalnie napędza gwiazdorów Bayernu w europejskich pucharach. Z jeszcze większą zawziętością, niespotykaną determinacją podchodzą spotkań na arenie międzynarodowej. Z Realem grali tak, że aż ręce same składały się do oklasków. Z wielką ekipą „Królewskich”, która mknęła po tytuł w Hiszpanii, zagrali niezwykle odważnie i pięknie. I nie trzeba być Barceloną, by tego dokonać.
Jednak na Santiago Bernabeu zawodnicy Heynckesa mieli o tyle łatwiej, iż prawie nikt na nich nie stawiał. Dziś zaś będzie odwrotnie. Przynajmniej wśród zgromadzonych na trybunach. Całe Monachium, cała Bawaria, większość Niemiec żyje tą wieczorną konfrontacją w Lidze Mistrzów. Bayern musi wygrać. Nie po to były też wszystkie żmudne przygotowania, to całe odliczanie, "pompowanie" atmosfery w mediach.
- Myślę, że większa presja w przypadku Bayernu może odegrać jakąś rolę w tym meczu. Tym bardziej, że w pamięci mogą mieć jeszcze niedawną porażkę pucharową z Borussią. Z drugiej jednak strony Bawarczycy w półfinale zaprezentowali się z lepszej strony, niż ich rywale z Londynu. Wielkie indywidualności gospodarzy mogą przechylić szalę na ich korzyść - twierdzi Iwanow.
Ponad 2000 akredytowanych dziennikarzy, oczekiwanych około 200 milionów widzów przed telewizorami, a transmisje na żywo dotrą do prawie 200 krajów. Taki będzie finał tegorocznej "Champions League". - Na każdym kroku widzimy hasła, które mówią o wielkich oczekiwaniach. Gazety, radio, telewizja - nikt o niczym innym nie mówi, jedynie o tym pojedynku – przyznaje napastnik Bayernu Mario Gomez.
- W Monachium niczego nie pragnie się bardziej niż Pucharu Europy. Na każdym kroku można usłyszeć "Mia San Dahoam", co oznacza, że jesteśmy w domu. Bez znaczenia jest to, że bilety zostały równo podzielone. Mecz zaczął się już dużo wcześniej i atmosfera udzieliła się równiez zawodnikom, którzy jeszcze nie znają smaku wygranej w tych rozgrywkach - zauważa Jacek Zachariasz z serwisu Bayern.munchen.pl
Także na ulicach bawarskiego miasta wyczuwa się przedmeczowy nastrój. Na jednym z budynków miejskich został wyświetlony efektowny pokaz animacji.
Własny stadion czasem bywa nieocenionym wsparciem, czasem zaś jest przekleństwem. Jak będzie w przypadku Bayernu? W prawie 20-letniej historii Ligi Mistrzów jeszcze nigdy nie triumfowała drużyna, na której boisku rozgrywany był finał. Niemiecka ekipa może więc dokonać tego, jako pierwsza.
Goście chcą spełnić swój wymarzony cel
Podczas gry gospodarze świadomi będą historycznej szansy, zawodnicy Chelsea zdają sobie sprawę z upływającego czasu. I nie chodzi tu o godziny, które dzielą nas od wieczornych emocji. Mowa o pewnym pokoleniu piłkarzy, którzy mają naprawdę ostatnią szansę na zrealizowania swojego wielkiego marzenia – wygrania „Champions League”. Dla Franka Lamparda,Johna Terry'ego czy Didiera Drogby kalendarz jest nieubłagany, a wskazówek zegara nie da się zatrzymać. Już na Łużnikach w 2008 roku mieli świadomość bezpowrotnie uciekającej szansy, gdy przegrywali po konkursie "jedenastek" z Manchesterem United.
Otrzymali jednak kolejną okazję do wygrania Ligi Mistrzów. By pomóc swemu szczęściu, piłkarze Chelsea na ostatnich treningach sporo czasu poświęcali na ćwiczenie rzutów karnych. Wszystko po to, by przypadkiem nie powtórzyła się historia ze spotkania United, gdy w ten sposób polegli. Tym bardziej, że w niedawny meczu Real - Bayern goście ostatecznie zwyciężyli właśnie po konkursie jedenastek.
- Fakt, iż Chelsea nie gra u siebie, może przemawiać na jej korzyść. Ponadto pamiętajmy, że dla większość jej zawodników Puchar Ligi Mistrzów pozostaje wciąż niespełnionym snem. Jeśli nie dziś, to kiedy ma się ziścić? Jestem pewien, że niezwykła konsolidacja w szatni może ponieść ich do ostatecznego zwycięstwa - twierdzi Marcin Rosłoń, komentator Ligi Angielskiego w Canal Plus.
W obu zespołach osłabienia kadrowe
Pod względem trofeów tegoroczny sezon dla Chelsea nie jest do końca stracony. Zdobyli przecież niedawno Puchar Anglii. Ale kiepską pozycję w lidze są w stanie zrekompensować fanom tylko dzisiejszą wygraną. To także warunek, który sprawi, że na stanowisku Anglików może pozostać Roberto di Matteo. Choć zdołał on dokonać „cudu” i wyeliminować Barcelonę, rozliczany będzie przez Romana Abramowicza tylko z ostatecznych rezultatów.
- Osiągnięcie finału LM przez Chelsea, pomimo słabej gry w lidze, jest spowodowane osobą Roberto Di Matteo, który świetnie motywuje graczy w meczach o konkretną stawkę. Ze względu na brak kilku zawieszonych graczy, Chelsea będzie musiała dokonać roszad w składzie. Spodziewam się, że Włoch wystawi do składu Torresa razem z Drogbą - twierdzi Mariusz Jędroszczyk z serwisu ChelseaLondyn.pl
Tak Bayern jak i Chelsea, są zespołami „po przejściach”. Ich niestabilna forma mogła przyprawiać klubowych kibiców nieraz o palpitację serca. Do dzisiejszego finału obie ekipy dodatkowo przystąpią w osłabionych składach z powodu nadmiaru żółtych kartek. Wśród gospodarzy zabraknie na pewno Davida Alaby, Luiza Gustavo oraz Holgera Badstubera. Z kolei wśród gości nie wystąpią Branislav Ivanović, Raul Meireles, Ramires i John Terry.
- Brak Terry'ego, Meirelesa czy Ramiresa bardzo ograniczył możliwości czy to defensywne, czy ofensywne Chelsea. Ostatnie dwa nazwiska odegrały bardzo ważne role w spotkaniu z Barceloną na Camp Nou. Wówczas Brazylijczyk strzelił piękną bramkę, a Portugalczyk, co tu dużo mówić, ucinał akcje Messiego i spółki. Zaskakujące jest obsadzenie przez włoskiego trenera "The Blues" na lewej stronie pomocy Ryana Bertranda. Fernando Torres może poczuć się niepotrzebny, ponieważ to kolejny ważny mecz, w którym nie wychodzi w pierwszym składzie - podkreśla Sebastian Małolepszy z serwisu ChelseaLive.pl
- Do meczu Bayernu z Realem moim zdecydowanym faworytem tego wówczas ewentualnego jeszcze finału była Chelsea. Dziś jednak tak pewny sukcesu "The Blues" nie jest jestem. Bayern zrobił na mnie wielkie wrażenie w Madrycie i czuję, pod skórą, że to jednaki oni mogą zatriumfować. Choć serce wciąż mi mówi, ze to ekipa z Londynu sięgnie wreszcie po upragniony puchar - podkreśla z kolei Rosłoń.