Politycy PO podjęli już tyle głupich, podyktowanych wyborami decyzji, że prezesi gotowi są rzucić papierami, byle tylko nie firmować ich własnym nazwiskiem.
Zarząd Polskiej Grupy Energetycznej jest do wymiany, ponieważ upiera się, by zainwestować 400 mln zł w Nową Kompanię Węglową. Do buntowników przystąpił zarząd Tauronu – oznajmił, że kopalnię Brzeszcze (najgorsza kopalnia Kompanii Węglowej) może kupić za symboliczną złotówkę, pod warunkiem, że wcześniej zostanie przeprowadzona głęboka restrukturyzacja: zwolnienia ponad 800 górników, a kolejne 700 etatów ma być przekazane do firm outsourcingowych.
A przecież premier Ewa Kopacz podczas styczniowych strajków obiecała ich żonom, że uratuje te miejsca pracy. Przed samymi wyborami o takiej porażce nie może być mowy. Dlatego minister Skarbu Państwa Andrzej Czerwiński wymienił niedawno członków rady nadzorczej PGE i zapewne wkrótce zdymisjonuje prezesa spółki.
Minister widzi, prezes ślepy
Gorąca publiczna dyskusja odbyła się pomiędzy ministrem skarbu, a zarządem Energi. Niepokorny okazał się prezes Andrzej Tersa, opierający się udziałowi w finansowaniu Nowej Kompani Węglowej: – Nie widzimy biznesowego uzasadnienia dla zaangażowania w ten projekt – oświadczył. Wbrew rządowym planom nie chce także inwestować w budowę nowego bloku w elektrowni w Ostrołęce. W lipcu minister skarbu Andrzej Czerwiński powiedział, że "widzi duże szanse na powrót Energi do projektu budowy w Ostrołęce".
– Minister wyraził tylko swoje nadzieje. Nie ma dziś powodów, żeby wracać do tej inwestycji – brzmiała riposta Jolanty Szydłowskiej, wiceprezes Energi. Czerwiński na to: – Jestem w stałym kontakcie z prezesem Energi i widzę zainteresowanie spółki, by realizować projekt w Ostrołęce. Wspólnie też dostrzegamy zalety budowy koncernu paliwowo-energetycznego – przekonywał Czerwiński.
W spółkach Skarbu Państwa wybuchł już otwarty bunt przeciwko ręcznemu sterowaniu polityków. – A co zrobicie jak minister skarbu państwa każe wam pomagać górnikom? – pytam jednego z członków zarządów.
– Nie ma w kodeksie spółek handlowych takiego pojęcia jak "minister Skarbu Państwa każe" coś zrobić. Nie mam zamiaru firmować posunięć, które za chwilę doprowadzą do spadku notowań firmy – odpowiada menedżer.
Czym się kończy ratowanie bankrutów
Prezesi obawiają się scenariusza, który jesienią 2014 roku zrealizowano w Jastrzębskiej Spółce Węglowej. Tam pod naciskiem Ministerstwa Skarbu Państwa przeforsowano kontrowersyjną transakcję. JSW zaciągając kredyt i wyzbywając się gotówki, za prawie 1,5 mld zł kupiła od Kompanii Węglowej kopalnię Knurów-Szczygłowice.
W branży mówiono, że kwota była zbyt wysoka, a transakcja miała być ukrytą formą pomocy publicznej dla bankruta. Chodziło o to, by w Kompanii Węglowej nie zabrakło pieniędzy na wypłaty pensji na początku tego roku. Jak wiadomo, zabrakło, a koszty dla JSW były straszne. Akcje spółki są teraz wyceniane na niecałe 13 zł niespełna 10 proc. ich wartości z czasów debiutu w 2011 roku. Oto jak politycy potrafią sprowadzić na dno firmę wycenianą niedawno na ponad 10 mld złotych.
Mimo to rząd łudzi się, że wrzucając państwowe kopalnie do jednego worka z zyskownymi elektrowniami jako tako da się zamaskować straty. To tak, jakby podczas niedzielnego rodzinnego obiadu przy stole posadzono martwą babcię. Mimo upudrowania nieboszczki domownicy nie poczują się raźniej, jak kiedyś, gdy opowiadała dowcipy o starych Polakach. Ręczne sterowanie w energetyce już odbija się spadkiem kursów akcji. Inwestorzy nie chcą, by zdrowe spółki ratowały bankrutów.
Idzie PiS
Prezesi się buntują, bo zdają sobie sprawę, że w perspektywie nowego zwycięzcy wyborów parlamentarnych nie mają już wiele do stracenia. Z drugiej strony, osobiście odpowiadają za działania na szkodę swoich spółek. Dziennik Parkiet podkreśla, że od przyszłego roku wchodzi w życie nowa dyrektywa, zgodnie z którą kary pieniężne dla członków zarządu będą znacznie wyższe, a odpowiedzialność rozciągnie się na członków rady nadzorczej. Przypomnijmy też, że z obawy o oskarżenia o działania na szkodę spółki z PGE odszedł Krzysztof Kilian. Sprzeciwił się premierowi Tuskowi, gdy okazało się, że projekt rozbudowy elektrowni w Opolu nie spina się biznesowo.
Buntownicy mają też sprzymierzeńca. To prywatne fundusze inwestycyjne, które są akcjonariuszami dużych spółek. W Tauronie i Enea jest OFE Nationale Nederlanden, a w PGE, Orlenie i PKO akcjonariuszem jest OFE Aviva. Denerwuje ich, gdy politycznymi decyzjami o obowiązkowym pomaganiu górnictwu doprowadza się do spadku wartości spółek. Zagrożone są wypłaty dywidend. Tracą więc klienci OFE, czyli my, przyszli emeryci. Dlatego Marcin Żółtek z Avivy zapowiedział, że fundusze mogą zacząć głosować przeciwko udzieleniu absolutorium zarządom, gdy te będą spolegliwe wobec politycznych oczekiwań.
O tym, że rząd tańczy w idiotycznym rytmie kampanii wyborczej pokazuje sprawa Polskich Linii Lotniczych LOT. Jeszcze dwa lata temu priorytetem było uratowanie firmy z zapaści i sprzedaż inwestorowi. – Pokazać zyski i sprzedać choćby jutro - przedstawiał swój plan Sebastian Mikosz na spotkaniu z dziennikarzami w 2013 roku. Po przyjęciu pomocy publicznej, realizacji drakońskiego planu oszczędnościowego za 2014 rok Lot wykazał zyski. Pojawił się inwestor, fundusz Indygo Partners, znany z inwestycji w linie Wizz Airlines oraz amerykańskiego przewoźnika Spirit Airlines. Był gotów utrzymać markę i rozbudować siatkę połączeń angażując nawet kilkaset milionów złotych. Do porozumienia nie doszło, a nieoficjalnie komentowano, że rząd nie chce, aby w kampanii pojawił się temat wyprzedaży „narodowych sreber”. Prezes Lot Sebastian Mikosz złożył dymisję.