Słuchając medialnych relacji i wypowiedzi polityków można odnieść wrażenie, jakby cała Polska stała za Ukraińcami w ich konflikcie z Rosją i popierała nasze zaangażowanie w tej sprawie. Nic bardziej mylnego. Prawie połowa Polaków uważa, że angażujemy się za bardzo. Tyle samo nie popiera nawet politycznego wsparcia dla naszego sąsiada. Hasło "wszyscy za Ukrainą" to więc po prostu mit.
Wojna wyborcza
Motywem przewodnim ostatnich dni w polskiej polityce jest dyskusja o konflikcie na Ukrainie. Wszystko dlatego, że prezydent Andrzej Duda zgłosił postulat zmiany formuły rozmów w tej kwestii na forum międzynarodowym. Mieliby brać w nich udział m.in. przedstawiciele Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych.
Wokół tej propozycji rozpętała się burza, a część komentatorów zarzuca Dudzie, że wykorzystuje kwestię zaangażowania w negocjacje pokojowe w kampanii wyborczej. Bo, jak przyjęło się uważać, odgrywanie roli arbitra i wsparcie dla sąsiada to coś, co zyskuje poklask w społeczeństwie.
Twierdzą tak nie tylko politycy opozycji. Szef MSZ Grzegorz Schetyna po wypowiedziach prezydenta oburzał się na "wpisywanie polityki zagranicznej w kampanię wyborczą". Tyle że on sam kilka miesięcy temu mówił, że to, co dzieje się za naszą wschodnią granicą, musi być omawiane i rozwiązywane przy współudziale Polski. Potwierdził tym samym, że konieczność zaangażowania w ukraiński konflikt to niemal polityczny dogmat w naszym kraju.
Politycy swoje, obywatele swoje
Problem w tym, że społeczna rzeczywistość nijak ma się do wyobrażeń, jakie na jej temat formułowane są w przestrzeni publicznej. "Przyjęło się", że Polacy, którzy sceptycznie nastawieni są do wszelkich form pomocy Ukraińcom, stanowią margines. Że ci, którzy straszą rządami Banderowców w Kijowie, a bardziej nawet niż Rosji boją się ukraińskiego nacjonalizmu, to radykałowie, np. spod znaku Ruchu Narodowego.
Takie wnioski to jednak grube uproszczenie, jeśli nie czysty fałsz. Potwierdzają to badania opinii społecznej przeprowadzane już po wybuchu wojny na Ukrainie. Wskazują one na zupełnie inne proporcje "sympatyków" i "sceptyków" w kontekście sprawy ukraińskiej.
22 proc. - ledwie tylu Polaków w lutym tego roku popierało sprzedaż broni Ukrainie. 65 proc. odpowiedziało w sondażu, że to zły pomysł.
46 proc. - tylu Polaków we wrześniu ubiegłego roku mówiło, że "za bardzo angażujemy się na Ukrainie".
45 proc. - tylu ankietowanych w badaniu Homo Homini (połowa ubiegłego roku) uznało, że nie powinniśmy wspierać Ukrainy nawet politycznie. Mniej więcej tyle samo jest zwolenników tego rodzaju wsparcia.
Tylko na podstawie takich wyników można stwierdzić, że coś "nie gra" w forsowanym przekonaniu o powszechnej woli zaangażowania w sprawy wschodniego sąsiada. Oczywiście, na co wskazują inne badania, Polacy interesują się wydarzeniami na Ukrainie, w większości popierają też jej prozachodnie dążenia i sympatyzują z opozycją. Nie zmienia to faktu, że połowa społeczeństwa mówi jasno: "niech to wszystko dzieje się bez naszego udziału'.
Ukraińców nie lubimy
Powodów takiego stanu rzeczy jest co najmniej kilka. Dominującym jest rzecz jasna strach przed konfrontacją z Rosją. Zaangażowanie - nawet polityczne - jest postrzegane jako kuszenie losu i ściąganie na Polskę zagrożenia wojną, która czai się tuż za granicą.
Na tym jednak nie koniec. Przynajmniej częściowo za niechęć do "mieszania się" w sprawy sąsiada odpowiada niechęć do Ukraińców. Wymowne były wyniki raportu CBOS z 2012 roku dotyczącego stosunku Polaków do sąsiadów. Okazało się wtedy, że Ukraińcy (obok Rosjan) są najmniej lubiani -- niechęć do nich odczuwa 32 proc. z nas. Teraz = najpewniej w związku z wojną - antypatia nieco się osłabiła, ale wciąż można mówić, że prawie co trzeci Polak jest niechętny Ukraińcom.
Skąd taka postawa? Winne są stereotypy, m.in. te historyczne, związane choćby z UPA i rzezią wołyńską. Poza tym CBOS zwrócił uwagę, że chodzi też o generalne postrzeganie "Wschodu" - jako regionu biednego i bardziej zacofanego. Jakiś czas temu od znajomego ukrainisty usłyszałem też, że w kontekście Ukrainy funkcjonuje "stereotyp Meksyku Europu". Zamyka się on w opisie: bieda, prostytutki, sprzątaczki i mafia.
Według niego jest nawet coś takiego jak "stereotyp Meksyku Europy", który zamyka się w opisie: bieda, prostytutki, sprzątaczki i mafia.