Informacje o "złotym pociąg" z Wałbrzycha wypełnionym po brzegi kosztownościami i złotem wywołały zbiorową euforię - nie tylko w Polsce, bo przecież o wydarzeniu jest głośno także w światowych mediach. Po radości, przyszedł czas na studzenie emocji. Okazuje się, że być może przedwcześnie cieszyliśmy się z cennego znaleziska.
Jednym z dowodów na jego istnienie miało być zdjęcie zrobione georadarem. Tymczasem, jak tłumaczy Michał Mleczko ze Stowarzyszenia na Rzecz Ratowania Zabytków „Sakwa”, taka fotografia nie może stanowić niezbitego dowodu na istnienie pociągu.
– Georadar nie służy do namierzania przedmiotów i określania jak one wyglądają. To urządzenie do pokazywania anomalii w strukturze gleby. Może nam pokazać ewentualnie pustkę lub jakieś fundamenty. Natomiast pokazanie na wydruku z georadaru pociągu z wagonami, a nawet z wieżyczkami, jak możemy przeczytać w prasie, jest po prostu niemożliwe. Georadar nie służy do tego i ma inne funkcje – tłumaczy Michał Mleczko cytowany przez "Dziennik Gazetę Prawną".
Jak dowodzi specjalista, nie tylko to przemawia za tym, żeby o znalezisku mówić z większą dozą ostrożności. Zdaniem eksperta sprzęt, którym zarejestrowano obiekt, a za sprawą którego Polska wieść o historycznym pociągu poniosła się po Polsce i świecie, jest wątpliwej jakości, co również kładzie się cieniem na rewelacji ostatnich dni.
Niedawno zapał poszukiwaczy skarbów gasiła też minister kultury i dziedzictwa narodowego. Małgorzata Omilanowska stwierdziła, że nawet jeśli pociąg istnieje, to jego zawartość może rozczarować, a zamiast drogocennych przedmiotów w wagonie mogą być ukryte dokumenty. W tym samym tonie wypowiedział się wojewoda dolnośląski, który zauważył, że nie ma mocnych dowodów na istnienie "złotego pociągu" w Wałbrzychu.