Stalin był wyjątkowo nienawistny w stosunku do Polaków, ale też... zadziwiająco konsekwentny. Triumfował, gdy w sierpniu 1944 roku nad Warszawą unosiły się łuny pożarów. Gdy powstanie zbrojne wywołane przez polskie podziemie już upadało, w nocy z 13 na 14 września, wreszcie zdecydował się "pomóc". Miał już wtedy na sumieniu życie setek warszawiaków.
Dyktator grał "polską kartą" wyjątkowo długo. Najpierw zawarł z Hitlerem porozumienie, które przewidywało podział ziem polskich. Potem, realizując jego postanowienia, wbił Polakom przysłowiowy "nóż w plecy".
Sowiety nadlatują!
Otrzeźwienie przyszło dopiero w połowie 1941 roku, gdy faktem stała się wojna niemiecko-sowiecka. Informację tę przyjęto w okupowanej Polsce z nieskrywaną radością. Któż spodziewał się, nie znając jeszcze wyników ekshumacji z dołów katyńskich (o zbrodni NKWD poinformowali Niemcy dopiero trzy lata po zbrodni, w kwietniu 1943 roku), że Sowieci dalej będą nękać Polaków?
Pierwszy raz sowieckie bombowce opanowały niebo nad Warszawą już nazajutrz po ataku Hitlera na Związek Sowiecki - 23 czerwca 1941 roku. Oficjalnie atakowano oczywiście cele wojskowe, ale ucierpieli głównie cywile i nie związane z niemiecką machinę wojskową obiekty miejskie. Byli ranni i zabici.
Nasilenie sowieckich bombardowań przypadło na późne lato 1942 roku. W nocy z 20 na 21 sierpnia samoloty Armii Czerwonej spowodowały spore zniszczenia zabudowy miasta. Ofiary śmiertelne wśród niewinnych warszawiaków, którzy ginęli głównie w gruzach rujnowanych kamienic, liczono już w setkach. Rannych w tysiącach.
Cel: zastraszenie
To nie koniec. 1 września, gdy mieszkańcy okupowanej stolicy w milczeniu czcili ofiary wojny w trzecią rocznicę jej wybuchu, sami musieli walczyć o przetrwanie. Po raz kolejny z powietrza nadeszła sowiecka nawała. "Czerwoni piraci z przestworzy. Walili bomby, gdzie się dało, kościół, szpitale, baraki (...). Rzucają śmiertelne pociski z logiką przypadku” - napisał nazajutrz po nalocie "Nowy Kurier Warszawski".
Fakt faktem, gazetę wydawano za zgodą Niemców, ale w tym wypadku "gadzinówka" nie mijała się z prawdą. Wiele wskazywało na to, że działania Armii Czerwonej były przemyślaną próbą zastraszenia ludności Warszawy. Albo sowieccy lotnicy w ogóle nie umieli atakować wyznaczonych celów, albo... wykonywali rozkazy przełożonych.
Bombardowania jeszcze powtarzano. W międzyczasie Stalin podkreślał, że "liczy się tylko niepodległa Polska" i o taką trzeba walczyć. Warszawiacy nie raz czytali pełne propagandowych kłamstw ulotki, nawołujące do wywołania powstania. Kiedy to stało się faktem, "generalissimus" nie palił się do pomocy.
Raz się sk..., k... pozostaniesz
Konsekwentnie odmawiał alianckim pilotom prawa możliwości lądowania na terenie Związku Sowieckiego (odległość z alianckich baz we Włoszech była zbyt duża). Ale o rzeczywistych intencjach Stalina mało kto na Zachodzie wiedział, bo prasa - bojąc się o alians ze Stalinem - długo milczała na temat sytuacji w Warszawie. Albo też przedstawiała obraz powstania mocno tendencyjnie. I to właśnie ten zarzut podniósł w swoim tekście sam George Orwell, ostro ganiąc dziennikarzy-lewicowców.
– Zapamiętajcie, że za nieszczerość i tchórzostwo zawsze trzeba zapłacić. Nie wyobrażajcie sobie, że przez całe lata można uprawiać służalczą propagandę na rzecz radzieckiego lub też jakiegokolwiek innego reżimu, a potem powrócić nagle do intelektualnej przyzwoitości. Raz się sk..., k... pozostaniesz – tłumaczył znany pisarz i publicysta.