Jesień za pasem – to może oznaczać tylko jedno: w całej Polsce, jak długa i szeroka, do lasów ruszyli grzybiarze. Mimo suszy, co wytrawniejsi miłośnicy zbierania grzybów i tak potrafią zapełnić swoje koszyki po brzegi. Grzybobranie to obok wielkiego grillowania, nasz drugi sport narodowy, chociaż w praktyce często się okazuje, że wiemy o nim tyle, co kot napłakał. Jak zostać mistrzem zbierania kapeluszy?
Dobre rozpoznanie
Jeśli chcesz być królem grzybobrania – nie ma wyjścia – musisz odłożyć pyszałkowatość na bok. Nawet jeśli w twojej rodzinie chodzenie na grzyby ma wielopokoleniową tradycję, a ty tropiłeś kurki od małego. – Ludziom się wydaje, że jak chodzą na grzyby od dzieciaka, to się znają. Najczęściej guzik się znają. Do ich koszyka trafia połowa tego, co by mogło, bo grzybiarze nie znają się na...grzybach. Potrafią rozpoznać te najbardziej charakterystyczne okazy, ale żeby coś więcej? No, to już niekoniecznie – mówi Wiesław Kamiński, wytrawny grzyboznawca.
Kamiński wie, co mówi. Sam wydał już 8 atlasów grzybów, a wiedzę Polaków na ich temat ocenia bardzo nisko. – Rażące błędy popełniają nie tylko amatorzy wycieczek do lasów. Pracownicy Sanepidu, dziennikarze również wykazują się daleko idącą ignorancją. Przykład? O, proszę – muchomor sromotnikowy choćby. Nie ma takiego! Śmiertelnie trujący grzyb pod taką nazwą po prostu nie istnieje. Ten, o którego wszystkim chodzi i który jest postrachem lasów nazywa się muchomor zielonawy! W ogóle nie rozumiem, dlaczego się mówi i pokazuje tego muchomora - przecież jest wiele innych trujących grzybów, a sam nie znam przypadku zatrucia akurat muchomorem. Albo nóżka – jaka nóżka pytam? Grzyb nie ma nóżki!
Żeby zaliczyć udane grzybobranie, a wyprawa po kapelusze nie była zwykłą przechadzką po lesie, trzeba umieć rozpoznawać grzyby bez pudła. – Inaczej to nie ma sensu! A jeśli są kłopoty z pamięcią, to pod pachę, oprócz koszyka albo wiaderka trzeba zabrać atlas grzybów – mówi Kamiński.
Rzeź grzybów
Ci, którzy z grzybobraniem są za pan brat wiedzą doskonale, że z grzybami trzeba delikatnie. Większość osób, które polują na borowika i się na tym znają, zdają sobie sprawę z tego, że z grzybem nie można się obchodzić jak Kuba Rozpruwacz ze swoimi ofiarami. – Bardzo mnie irytuje, kiedy widzę kogoś z nożykiem. Ucina taki grzyba i nawet nie wie, że ryzykuje. Ucięty grzyb może się okazać trujący. Grzyby należy wykręcać – dopiero wtedy widać jak na dłoni wszystkie jego cechy. Mamy wtedy wgląd w cały owocnik. Nie wspominając o tym, że tak jest po prostu zdrowiej dla samego lasu. I jeszcze te nieznośne przesądy – że trzeba grzyba polizać albo, że jak robaczywy, znaczy dobry – mówi doświadczony grzybiarz.
– Mnie to otwiera się nożyk w kieszeni, kiedy widzę, że niektórzy pseudo-grzybiarze obchodzą się z grzybami jak rzeźnicy. Można powiedzieć, że w pewnym sensie masakrują nożem grzybnię i ściółkę leśną. To okropne – mówi Daniel Kaczarowski, grzybiarz. Jak zauważa, grzybiarze nie oszczędzają nie tylko jadalnych grzybów, lecz także z upodobaniem niszczą też te trujące, ze szkodą dla leśnego ekosystemu. – Co im przeszkadza, że sobie rosną? Nikt nie każe im ich wkładać do ust. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego muszą zniszczyć, zdeptać i podzióbać patykiem i dopiero wtedy odejść dalej – irytuje się Kaczorowski.
Gdzie jedziesz na grzyby? Nie powiem!
Grzybiarze mają często swoje sposoby na zapełnienie wiaderka maślakami, borowikami i kurkami. Jeżdżą np. z uporem maniaka w to samo miejsce. Tylko oni i najbliższa rodzina wiedzą, jak się tam dostać, a lokalizacja staje się niekiedy pilnie strzeżoną tajemnicą przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Czy rzeczywiście wracanie ciągle do tego samego miejsca gwarantuje pomyślne grzybobranie?
Zdania na ten temat wśród grzybiarzy są podzielone. – Zawsze wracam w to samo miejsce. Od wielu, wielu lat. O jego istnieniu dowiedziałem się od moich dziadków. A oni? Nie wiem, może od swoich. Tak się składa, że w tym miejscu jest zawsze zatrzęsienie grzybów i zawsze wracam stamtąd zadowolony. Znajomi grzybiarze mają podobny patent. Mają swoje miejsca i tak już od wielu lat – mówi Kaczorowski.
Innego zdania jest Kamiński. Autor książek o grzybach uważa, że nie ma reguły, a wracanie nieustannie do znanych miejsc, może okazać się rozczarowaniem. – Taki prosty przykład. Byłem w poprzednie wakacje na Mazurach. Przyniosłem koszyk wypchany po brzegi grzybami. W tym roku tam wróciłem i co? Grzybów tam po prostu w tym roku nie było – opowiada. – Kiedy jeszcze często jeździłem na grzyby, to zawsze wracałem w te same miejsca. Może to głupie, ale wydawało mi się, że mam swoje sekretne miejsce, o którym nikt nie wie. Nie zawsze przekładało się to na udane grzybobranie, ale nawyków nigdy nie zmieniłem – przyznaje z kolei Zdzisław Staszak, który po grzyby zawsze wybierał się w okolicę nieszawskich lasów (woj. kujawsko-pomorskie).
Patenty na grzybka
Grzybiarze zgodnie za to powtarzają, że żeby grzybobranie było udane, nie ma zmiłuj, musi być pogoda, a każdy kto jest miłośnikiem grzybów powinien być jednocześnie bacznym obserwatorem warunków meteorologicznych. – Bez tego ani rusz. Jest za ciepło - grzybów nie ma. Jest za zimno - grzybów też nie ma. Jak tylko temperatura spada, to już tylko gąski albo rydz. Ekstremalne temperatury to smutna informacja dla grzybiarzy. Optymalnie jest, kiedy opady są spore, a temperatura umiarkowana. No i pełnia! Kiedy księżyc jest w pełni, grzybnie najintensywniej pracują. Dzień później jest wysyp grzybów – opowiada nam grzybiarz z wieloletnim doświadczeniem.
Większość grzybiarzy zrywa się do lasu o świcie. Przemawiają za tym względu praktyczne – nie chodzi przecież o to, że po południu ich w lesie nie ma. – To przecież wyścig! Kto pierwszy, ten lepszy. Im później, tym większa szansa, że koszyk będzie pusty. To już lepiej zerwać się wcześnie rano, ale znam takich, co wolą odczekać poranny tłok w lasach i przychodzą potem – mówi Kamiński. Jeszcze inni szczególną wagę przykładają do lustrowania ściółki. – Załamania runa, szczeliny, wnętrza pniaków – ja szukam właśnie tam, ale wiem, że są różne sposoby. Najważniejsze to mieć oko do grzyba – tłumaczy Staszak.
Polska jest krajem wyjątkowo przyjaznym grzybiarzom. Dowodów nie trzeba szukać daleko. W Niemczech grzybiarz może wynieść z lasu jedynie 2 kg grzybów. Podobnie jest w Wielkiej Brytanii i Szwajcarii. Jeszcze gorzej jest w Belgii czy Holandii. Tam prawo zakazuje zbierania grzybów. W Francji z kolei za grzybobranie zapłacimy. Grzybobranie to element naszej tradycji, ale żeby nie trafić na "psiaka", jak grzybiarze mówią na trujące okazy, trzeba mieć głowę na karku, a oprócz "swoich sposobów", solidną wiedzę o grzybach. Takie oczywistości warto powtarzać. Szczególnie u progu kolejnego wielkiego grzybobrania.