Nieco ponad 25 lat od upadku PRL Polacy mają do siebie sporo pretensji o to, jak trudno dogania się im Zachód. Cóż zatem powinni myśleć w Niemczech, gdzie po ćwierćwieczu od zjednoczenia wschodnie landy tworzące niegdyś komunistyczne NRD wciąż pozostają wyraźnie w tyle względem zachodnich Niemiec. Pokazują to nie tylko najnowsze statystyki, ale przede wszystkim odczucia sąsiadów tuż zza Odry. Nie bez znaczenia okazuje się też kryzys migracyjny.
Wciąż bliżej Polski...
Granicę polsko-niemiecką coraz trudniej dostrzec nie tylko ze względu na fakt, iż od 2007 roku Polska znajduje się w Strefie Schengen i kontrole graniczne trochę przypomniały się nam dopiero wówczas, gdy Niemcy postanowili silniej przypilnować swoich granic w świetle nacierającej fali imigrantów i uchodźców. Coraz trudniej zauważyć też różnice cywilizacyjne między zachodnią Polską i wschodnimi Niemcami. To, co dla Polaków jest powodom do dumy, wśród Niemców budzi jednak spore kontrowersje. Bo zatarte różnice to równie wielka zasługa dynamicznego rozwoju Polski, co i problemów, z którymi ponad 25 lat po upadku muru berlińskiego nadal nie potrafią uporać się na wschodzie Niemiec.
Przypadającą właśnie 25. rocznicę zjednoczenia Niemiec dość mocno przyćmił kryzys migracyjny i jeśli na świecie mówi się dziś o Niemcach, to głównie w kontekście setek tysięcy imigrantów i uchodźców, którzy chcą wśród nich zamieszkać. Tymczasem za Odrą nie ma ważniejszych rocznic niż te przypadające na przełom lata i jesieni. To 12 września 1990 roku Republika Federalna Niemiec i Niemiecka Republika Demokratyczna zawarły porozumienie zjednoczeniowe, które podczas moskiewskiego szczytu w tej sprawie przypieczętowały USA, Wielka Brytania, Francja i ZSRR. Porozumienie weszło w życie 3 października, który dziś obchodzony jest jako Dzień Jedności Niemiec. 9 listopada nasi sąsiedzi świętować będą rocznicę upadku muru berlińskiego.
Z najnowszych danych opublikowanych właśnie w raporcie "25 lat niemieckiej jedności" wynika jednak, że powodów do przesadnej radości Niemcy nie mają. Choć rząd w Berlinie, a także instytucje europejskie od pierwszych miesięcy po zjednoczeniu we wschodnie landy pompowały najpierw miliardy marek, a później euro, 25 lat nie wystarczyło, by zatrzeć ważne różnice między wschodem a zachodem kraju. Meklemburgia-Pomorze Przednie, Brandenburgia, Saksonia, Saksonia-Anhalt, oraz Turyngia do dziś rozwijają się o wiele słabiej niż landy, które do 1990 roku tworzyły RFN.
Niemcy stare i wyludnione
To główny powód, przez który od 1991 do 2013 roku (na podstawie danych z tego okresu tworzono raport) z obszarów dawnego NRD do zachodnich landów uciekło aż 3 mln 300 tys. osób. Wyludnienia na wschodzie nie widać tak bardzo tylko dlatego, że kolejne 2 mln 100 tys. Niemców przyjechało z Zachodu na Wschód, by zjednoczyć rodziny lub szukać swojej szansy w biznesie. Pomimo tego dawne NRD jest jednak na minusie o ponad milion mieszkańców. I byłoby pewnie jeszcze gorzej, gdyby we wschodnich landach nie osiedlali się w latach 90-tych Polacy i Czesi. Bo już imigracja z Turcji i Bliskiego Wschodu dawne NRD dość mocno omija.
Nie może to dziwić, gdy spojrzy się na statystyki bezrobocia. Z unijnych danych wynika, że w całych Niemczech jest ono na poziomie zaledwie ok. 6 proc. We wschodnich landach w ostatnich latach utrzymywało się ono jednak na poziomie ok. 12 proc. To gorzej niż w Polsce. Za Odrą (a najbardziej daleko za Łabą) i tak cieszą się jednak, że zarówno w dawnym NRD, jak i w całym kraju bezrobotnych jest najmniej od momentu zjednoczenia.
Cieszyć nie może już jednak fakt, że wschodnie landy starzeją się w dramatycznym tempie. W ciągu minionego ćwierć wieku liczba obywateli po 40-tce wzrosła tam ponad dwukrotnie. Dziś młodsi mieszkańcy obszarów byłego NRD stanowią więc tylko... 1/3 ogółu. Około 33,3 proc. to też wielkość określająca stosunek PKB wschodnich landów do tego, jak bogata jest zachodnia część Niemiec. W najnowszym podsumowaniu 25-lecia niemieckiej jedności sporo uwagi poświęca się też temu, iż zachodnie Niemcy dorabiają się na wielkim przemyśle niezmiennie przynoszącym najlepszy zarobek, a tymczasem obywatele ze wschodnich landów zmuszeni są do pracy w relatywnie kiepsko płatnych zawodach z sektora usług.
Imigracja uleczy "ciemną stronę Niemiec"?
To wszystko przekłada się na mentalność, którą - podobno niechcący - najdobitniej skrytykował kilka tygodni temu prezydent Niemiec Joachim Gauck (sam był NRD-owiec), gdy mówił, iż w obliczu kryzysu migracyjnego zderzają się "jasna i ciemna strona Niemiec". Niemiecki przywódca miał ponoć na myśli wolontariuszy wspomagających uchodźców i imigrantów, oraz tych, którzy atakują ośrodki dla nowych przybyszów. Większość Niemców usłyszała jednak, że otwarty na imigrację Zachód jest lepszy od bigotów ze Wschodu.
Tego wyobrażenia o wschodnich landach problemy migracyjne nie pomagają przezwyciężyć, bo to tam sukcesy święciła ksenofobiczna PEGIDA nim jeszcze imigranci zaczęli do Europy masowo ciągnąć. Mający świetne doświadczenia z wykorzystywaniem imigracji do napędzania rozwoju Zachód, sugeruje, by teraz przykład z niego brały wschodnie landy. Dla wyludnionych i starzejących się regionów napływ świeżej krwi wydaje się idealnym rozwiązaniem. Problem w tym, że nastroje w Dreźnie, Lipsku, czy Schwerinie, a tym bardziej licznych wschodnich miasteczkach przypominają raczej te, które znamy z Polski. Także dlatego, że nieformalna mniejszość polska czasem najgłośniej sprzeciwia się sąsiadom muzułmanom.
Na Wschodzie pytają, czemu mają teraz ryzykować, skoro wcześniej każde kolejne rządy nie miały innych pomysłów na rozwój byłego NRD i wschodnie landy pogoń za zachodnimi zakończyły już 5 lat po zjednoczeniu. Nie sukcesem, a pogłębiającą się przez następne lat stagnacją. To nie subiektywne odczucia, a twarde dane Deutsche Institut für Wirtschaftsforschung. Na początku września ten renomowany ośrodek oznajmił, iż nie ma większych szans, by różnice między wschodnimi i zachodnimi landami zniknęły przez... kolejne 25 lat.