Mordorkryzja, czyli lans na Mordor. Pracownicy korpo boją się przyznać, że to ich wymarzone miejsce pracy
Mordorkryzja, czyli lans na Mordor. Pracownicy korpo boją się przyznać, że to ich wymarzone miejsce pracy Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta
Reklama.
Praca w Mordorze to marzenie wielu młodych osób. Dlaczego tak wielu z nich boi się przyznać, że cieszy się z bycia częścią korpoświata? – Narzekanie nie stoi w sprzeczności z dumą z pracy w szklanych domach – mówi Maciej Balcerzak – radca prawny, autor książki "Planeta Korporacja".
Lans na Mordor dotyczy każdego
Pracownicy korporacji, pozujący niekiedy na korpo-niewolników rzeczywiście narzekają na pracę w open spasie, korki i coraz dłuższe dojazdy. Do czasu przeznaczonego na dojazd do firmy wliczają nawet wjazd windą na piętro, co rano może zająć nawet kilka minut.
Maciej Balcerzak twierdzi jednak, że to narzekanie nie stoi w sprzeczności z dumą z pracy w Szklanych Domach, korzystania z korporacyjnych benefitów, możliwości porozumiewania się za pomocą korpomowy, wreszcie tworzenia własnego, zamkniętego dla innych świata.
logo
Nie każdy może pracować w takiej okolicy. Można narzekać na biurowce, ale to w Mordorze z pewnością nie należą do brzydkich. Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta
Mordorkryzja może dotyczyć w mniejszym lub mniejszym stopniu każdego pracownika korporacji, niezależnie od jego stażu i pełnionego stanowiska. Wszystko przez to, że korporacje wywierają bardzo silny wpływ na swoich pracowników i wpływ ten dotyczy także sfery mentalnej. Nawet nie wiemy, kiedy stajemy się częścią korporacji - tego przysłowiowego "Mordoru".
Maciej Balcerzak
Autor książki "Planeta Korporacja"

Natura ludzka jest bardzo skomplikowana, zwłaszcza korporacyjnych niewolników. To moim zdaniem poza. Wiele osób nie umie się przyznać, często nawet przed samym sobą, że jest zadowolona, czy właśnie dumna, że może tu pracować.

Możemy osiągać sukcesy, być zadowoleni z pracy, zarobków, współpracowników, ale może podświadomie obawiamy się, że wizerunek człowieka sukcesu nie wszystkim się spodoba, stąd ukrywamy się za taką gombrowiczowską gębą.
Przemysław Mosakowski, specjalista ds. produktywności osobistej i twórca platformy e-learning IdealnyDzien.pl twierdzi, że "Mordor na Domaniewskiej" urósł już do symbolu pracy korporacyjnej. – Dużo osób (także sami pracownicy) śmieje się z tych młodych i zapracowanych lemingów, orków i korposzczurów, siedzących do późna w biurze i goniących za kolejnym deadlinem – mówi bloger naTemat.
A jak wygląda sprawa z perspektywy osób tam pracujących? Czy głównie narzekają, a może są zadowolone z tego, że pracują dla wielkich korporacji? Mosakowski przypomina tegoroczne badanie TNS Polska, m.in na temat zadowolenia z pracy w Mordorze. Raport zaskakuje.

Zadowolenie w liczbach:

Prawie 70% (z grupy 200 konkretnych pracowników) uważa, że zajmuje się fajnymi i kreatywnymi projektami, a ponad połowa przyznaje - ta praca, to spełnienie marzeń. I co ciekawsze, tego zdania są przede wszystkim osoby, które pracują ponad 8 godzin dziennie. Oczywiście, jest też druga strona medalu. 42% pracowników czuje się czasami wypaleni i bywają zestresowani, zanim przekroczą próg biura (15%).

– Te liczby jednak uważam, dałoby się obniżyć, gdyby pracownicy mieli lepsze umiejętności w koncentracji, zarządzaniu czasem czy radzeniu sobie ze stresem – uważa Mosakowski.
Zupełnie inaczej ma być w Krakowie. Tamtejszy "Mordor" czyli Zabierzów nie budzi dumy u pracowników tego miejsca. – Tam się jeździ pociągiem – mówi mi 29-letnia Magda, pracująca w branży Public Relations, chcąc jakby zaznaczyć, że to miejsce dla niej odległe. – Tutaj ludzie się wstydzą pracy w korpo. To łatwe i wygodne, żaden powód do dumy - mówi mieszkanka Krakowa. Z relacji krakowian wynika, że na spotkaniach klasowych ludzie wręcz ukrywają, że trafili do korpo.
#mordornadomaniewskiej
Pierwsze skojarzenie ze słowem Mordor? W moim przypadku – korki. Ale pracownicy korporacyjnej dzielnicy Warszawy pewnie by zwariowali, gdyby nie potrafili dostrzec pozytywnych stron okolicy, w której spędzają pokaźną część swojego życia. Bardzo chętnie fotografują się w Mordorze i publikują zdjęcia z obowiązkowym hasztagiem #mordornadomaniewskiej.
Tylko na instagramie za tym hasztagiem kryje się 1141 postów. Co na nich jest? Pozycje obowiązkowe - niebo nad Mordorem, lunch w Mordorze, szklane ściany biurowców. Stałym elementem pojawiającym się na zdjęciach są też kubki po kawie z popularnych sieciówek.
logo
Najpopularniejsze posty z hasztagiem #mordornadomaniewskiej instagram.com
Lans był, zanim powstał Mordor
Marek zaczął pracę w jednym z biurowców przy ulicy Domaniewskiej jeszcze w 2009 roku. Jak mówi, był to wówczas najnowocześniejszy biurowiec w Warszawie, przy którym kręcono kiedyś telewizyjne reklamy. Na pytanie, czy też czuł dumę z pracy w tym miejscu, odpowiada:
– Leszka Czarneckiego można było spotkać, gdy chodził do tego samego Starbucksa. Czuło się, że to próg wielkiego świata biznesu. Do budynku obok przy Curtiz Plaza podjeżdżał cadillac Zbigniewa Niemczyckiego, a pod Noble Bankiem parkowały Bentley'e – wspomina Marek. Jego zdaniem, było to najlepsze miejsce pracy w całej Warszawie.
logo
Ul. Domaniewska między ulicami Suwak i Postępu - 2008 rok. Fot. Bartosz Bobkowski / AG
Owszem, już wówczas był paraliż. Ale Marek wspomina, jakie rzeczy można było usłyszeć w czasie jazdy zatłoczonym tramwajem. – Sekretarki rozmawiały o tym, na co prezes wydaje miliony. W windzie facet przechwalał się prowizją w wysokości 40 tys. zł, które dorzuci do nowego auta, awansujący pracownicy korporacji zmieniali się w oczach. To potrafiło uwieść każdego – wspomina mój rozmówca.
Tak, wtedy też się narzekało. Marek nieraz słyszał, jak to jego koledzy cierpią przez problemy z dojazdem. Ale twierdzi, że jednocześnie wszyscy byli spragnieni życia w tym pępku stolicy. – "Mordoru" jeszcze nie było, ale adres przy Domaniewskiej był powodem do dumy – mówi. Jak widać, pewne rzeczy się nie zmieniają.

Napisz do autora: krzysztof.majak@natemat.pl