Życiem, także królewskim, rządzi przypadek. Na własnej skórze przekonał się o tym Jan III Sobieski, pogromca Turków pod Wiedniem w 1683 roku. Nie minął miesiąc od tej chwalebnej wiktorii, a musiał dziękować Bogu za cudowne ocalenie. Albo towarzyszom broni, którzy uchronili go od ręki żądnego zemsty Turka.
Zwycięstwo koalicji sprzymierzonych pod stolicą Cesarstwa miało uratować Europę przez muzułmańską inwazją – tak o znaczeniu batalii rozpisywali się ówcześni możni, z papieżem na czele. Polski król, znany w Turcji jako Lew Lechistanu, długo jeszcze odbierał gratulacje. Któż mógł wtedy zakładać czarny scenariusz, przewidujący przedwczesną królewską śmierć? A naprawdę mało brakowało, by Rzeczpospolita, a może i cała chrześcijańska Europa, okryła się żałobą...
Opromieniony wiktorią wiedeńską władca, choć świetny wódz, nie wykorzystał zwycięstwa – nie zadał Turkom ostatecznego ciosu. W sporej mierze przez cesarza Leopolda, który tak świętował oswobodzenie stolicy Imperium, że zapomniał o możliwym do przeprowadzenia pościgu za wrogiem. Sobieski zabawił więc dłużej w Wiedniu, co mogło okazać się dla niego tragiczne w skutkach.
Nieprzyjaciel szybko otrząsnął się z porażki. Przeorganizował siły i był gotowy do kolejnego starcia. Jak się okazało, los skojarzył rywalizujące ze sobą armie na ówczesnej węgierskiej ziemi, niedaleko twierdzy Parkany. Turcy, pod wodzą Kary Mehmeda Paszy, mieli podwójną przewagę – ilościową (ok. 15 tys. wojska przy 10 tys. armii Sobieskiego) oraz sytuacyjną. Niewiele brakowało, aby całkowite zaskoczenie sił polskiego króla – maszerujących w kierunku Ostrzyhomia – skończyło się tragicznie.
Walka wywiązała się 7 października. Nieoczekiwanie Turcy zaatakowali rozproszone polskie oddziały, a próbujący przyjść z pomocą Sobieski i jego świta omal nie dostali się w śmiertelną pułapkę. Próbował ratować sytuację posyłając do boju jazdę, ale atak został odparty.
Król i najbliżsi zaczęli uciekać konno, ale gdy w pewnym momencie dogonili ich janczary, zrobiło się naprawdę groźnie. Tylko refleks jednego z podwładnych ocalił królewskie życie. Władca, jak później napisze w jednym z listów, błyskawicznie odmłodniał o 20 lat... Cało uszedł też syn Sobieskiego – królewicz Jakub, któremu ojciec już zawczasu nakazał pierzchać z pola bitwy.
Francois Dalerac, świadek bitwy
Dopędziło króla dwóch Turków, jeden z nich już o dwa palce miał szablę od karku królewskiego, gdy jeden z rajtarów gwardii zabił go z muszkietu, lecz (...) towarzysz ubitego Turczyna głowę mu uciął, nie można się było nazwiska rajtara dowiedzieć. Tymczasem (...) Matczyński koniuszy koronny zakrywając osobą swą króla i przyjaciela swego, trzymał zawsze odwiedziony pistolet ku Turkowi, i tym samym oddalił (króla) na stronę.
7 października 1683 roku mógł okazać się jednym z najczarniejszych dni w dziejach rozległej Rzeczypospolitej. Na szczęście, dzwony kościelne w wielu miastach mogły niebawem zabić nie obwieszczając smutnej nowiny, a ku chwale kolejnego wielkiego zwycięstwa. Do 9 października, dzięki wsparciu wojsk cesarskich, Sobieski pobił Turków. Tym razem Mehmed Pasza, tak jak kilkadziesiąt godzin wcześniej polski król, był w podobnych tarapatach.
Jak się okazało, jednym z wybawców Sobieskiego był koniuszy koronny Marek Matczyński. Inny, ten który nadstawił własne ciało, pozostał anonimowy. – Godzien przynajmniej, aby za duszę jego proszono tam P. Boga – zwrócił uwagę Sobieski pisząc do ukochanej.
Jan III Sobieski do Marysieńki, 10 X 1683
Jam za łaską bożą zdrów po wczorajszym zwycięstwie, jakoby mi dwadzieścia lat nazad się wróciło. (...) Już teraz, kiedym z łaski bożej zdrów, oznajmię Wci sercu memu, że mię tak potłukli byli uciekający, to zbrojami, to karwaszami, że w kilku miejscach ciało moje było jako najczerniejsze sukno. Nieboraka wojewodę pomorskiego znaleziono bez głowy. Nikogo zdrajcy żywcem nie biorą, dlatego też i nasi teraz im nie folgują i mało żywcem biorą.
Gdyby nie szczęśliwy traf, niechybnie straciłby głowę. Taki los spotkał bowiem wojewodę Władysława Denhoffa, wziętego przez pomyłkę za króla...