Kilka dni temu miała miejsce premiera książki "Stuhrmówka, czyli gen wewnętrznej wolności". To wywiad rzeka przeprowadzony przez Beatę Nowicką z aktorem Maciejem Stuhrem. W książce znajdują się również wypowiedzi członków rodziny i przyjaciół aktora. Agnieszka Holland, Jerzy Radziwiłłowicz, Maja Ostaszewska, Krzysztof Warlikowski i wielu innych osobistości rysuje obraz człowieka o wielkim sercu i ogromnym poczuciu humoru. W naTemat publikujemy fragmenty, które zaskakują i bawią.
Maciej Stuhr pierwszy raz poczuł się mężczyzną w przedszkolu
– Należeliśmy do pokolenia, które ubierano w rajtuzy z potwornego trykotu. Były rajtuzy na rytmikę i rajtuzy do noszenia na co dzień, pod spodnie, w zimne miesiące. Hańba straszna. Być może wówczas dowiedziałem się, że jestem mężczyzną, bo pewnego dnia zapragnąłem natychmiastowego zdjęcia rajtuz. Poczułem - w zasadzie już w domu, wychodząc do przedszkola - taką pewność, że już NIGDY nie mogę ich założyć. Oczywiście tamtego ranka zostałem do tego zmuszony, bo dzieci są zmuszane do niektórych rzeczy, czasami zupełnie bezsensownie, ale w worku na kapcie przeszmuglowałem skarpetki zwinięte w kłębek – wyznał w książce aktor.
Pierwsze uniesienie erotyczne? W przedszkolu!
– W przedszkolu zaczęło się moje rozbuchane życie erotyczne. Jak już zrozumiałem, kim jestem, chciałem natychmiast tę wiedzę wykorzystać w celach badawczych. W naszym przedszkolu był element przyrodniczy w postaci podwórka z małą sadzawką i czymś w rodzaju fontanny. I za tą sadzawką oprócz oczywiście huśtawek i piaskownicy była mała górka, można było tam wejść i umknąć bacznemu spojrzeniu pani przedszkolanki. Z kolegami uprawialiśmy tam proceder, który dziś nazwałbym "mały stręczyciel". Otóż zapraszaliśmy koleżanki i pytaliśmy, czy ściągną majtki. Muszę powiedzieć, że one nader ochoczo ściągały te majtki.
Maciej Stuhr był klasowym trefnisiem
– W szkole byłem rodzajem trefnisia klasowego. Rzeczywiście, od początku uwielbiałem rozśmieszać, zwłaszcza koleżanki, i nie powiem, że bez sukcesu. A ponieważ nie byłem chłopakiem latającym z dżdżownicami czy zadzierającym spódniczki, muszę powiedzieć, że często czułem się lepiej w towarzystwie koleżanek niż kolegów.
–Całe życie byłem pozbawiony nadmiaru testosteronu, tak bym to określił. Raczej byłem subtelny. Wszystkie chłopaki biegały z prezerwatywami wypełnionymi wodą i rzucały nimi w dziewczyny w ramach końskich zalotów, ja stawałem po ich stronie i mówiłem, że tak nie wypada.
Aktor miał problemy w szkole
– Uczyłem się adaptować do sytuacji bardziej niż tego, czego trzeba się było nauczyć, w związku z tym, na przykład z przedmiotów ścisłych, miewałem poważne problemy. Mocno poważne. A nawet najpoważniejsze, włącznie z egzaminem komisyjnym włącznie. Z matematyki, już w pierwszej klasie liceum zresztą.
– (...) Nie zdążyłem się zorientować, czego, oprócz wiedzy, pani ode mnie wymaga. Oj, nie byłem jej pupilem. W pewnym momencie udało mi się ją na tyle zdenerwować, że pytała mnie dotąd, aż się przekonała, że naprawdę nic, kompletnie nic nie umiem. Najpierw myślała, że ja jestem zdolny, ale leń. Jednak kiedy potem trzy razy przypałowałem, uznała, że ja ją tym obrażam i nie chciała już się dać przeprosić.
–Rozpętała się mała wojenka. Na przerwach grałem na jedynym fortepianie szkolnym, koleżankom się podobało, ale matematyka ani drgnęła od tego. Pani okazała się totalnie nieczuła na moje wdzięki. Po drodze trafiła mi się jakaś dwója z chemii, wtedy niedopuszczająca do kolejnej klasy... No, nie było najlepiej.
Maciej Stuhr jako dziecko był dewotem
– Trzeba wspomnieć, że byłem dzieckiem szalenie religijnym. W zasadzie mogę powiedzieć, że we wczesnym dzieciństwie byłem małym dewotem. (...) Oprócz całej sfery duchowości fascynowała mnie teatralność nabożeństwa. Miewałem wtedy tak silne zapędy religijne, że w domu, w takim żółtym kapoku przeciwdeszczowym w charakterze ornatu, z książeczką do nabożeństwa na maminym pulpicie, odprawiałem dla mojej niani całą mszę, łącznie ze śpiewami. Nie musiała już iść do kościoła i była zachwycona.
Maciej Stuhr nie jest molem książkowym
– Nie wykształcił mi się nawyk ślęczenia nad książką, choć rodzice gonili mnie do czytania, ale nieskutecznie, powiedziałbym. Do dziś mam z tym problem, lubię czytać i myślę, że jestem troszeczkę ponad tę wstydliwą średnią krajową, ale rzeczywiście książka często przegrywa u mnie z gazetą, tygodnikiem, Facebookiem, Internetem... Telewizorem już nie, bo od trzech lat go nie mam.
Na pierwszym roku szkoły teatralnej aktor został upokorzony przez starszych kolegów
– Każdy fuks (student pierwszego roku, przyp. red.) chyba przez tydzień czy dwa musi nosić na szyi identyfikator ze zdjęciem. Jeśli go jakiś student przyłapie na mieście bez identyfikatora, to jest tragedia. Od dwóch, czy trzech tygodni cały Kraków był wytapetowany plakatami z "Fuksa" ( reż. Maciej Dutkiewicz, przyp. red.) z powodu premiery, no więc dla mnie koledzy wymyślili identyfikator specjalny, czyli ów plakat "Fuksa" w rozmiarze metr na półtora z moją twarzą na pierwszym planie.
–Chodziłem z tym dyndającym na piersiach plakatem po całym mieście, wszyscy się za mną oglądali, nikt nie wiedział, o co chodzi. Żenada roku. Wstyd stulecia. Ale przetrwałem.
Maciej Stuhr mieszkał w loży Stalina w Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie
– Zadzwonił do mnie mój przyszły przyjaciel Andrzej Domagalik, że w mieście stołecznym Warszawie na deskach renomowanego Teatru Dramatycznego przygotowuje przedstawienie "Rewizora" z panem Januszem Gajosem w roli Horodniczego i zaprasza mnie do roli Chlestakowa. (...) W ten oto sposób zamieszkałem w Warszawie.
– Mój pierwszy adres: Plac Defilad, bo mieszkałem w służbówce Teatru Dramatycznego, która zresztą nazywa się lożą Stalina. Stalin jako dar dla Warszawy zafundował Pałac Kultury i Nauki, i w Teatrze Dramatycznym miała się odbyć uroczystość otwarcia. Tam po dwóch stronach sceny wiszą loże i w jednej miał zasiąść Józef Stalin, więc obok wybudowano pokój, żeby miał gdzie posadzić w przerwie swoją stalinowską dupę. Niestety, Józef Wissarionowicz nie raczył dożyć otwarcia pałacu, ale ja w jego loży przemieszkałem trzy miesiące – wspominał Maciej Stuhr.
Maciej Stuhr kilka razy na serio płakał na scenie
– Nie mówię, że co wieczór, ale rzeczywiście kilka ładnych razy na tej scenie zdarzyło mi się zaszlochać autentycznymi, moimi własnymi łzami. Pierwszy raz na premierze, co mi wielu ludzi do dzisiaj pamięta i mówi, że już nigdy na pewno niczego tak nie zagram, jak podczas tamtej premiery ("Anioły w Ameryce" Krzysztofa Warlikowskiego, przyp.red).
– Widać było, że mnie to totalnie rozwaliło w sensie emocjonalnym. To nie był płacz rozpaczy, tylko coś się we mnie uwolniło, ale ja się nie odważę nawet teraz tego ująć w słowa. Nie potrafię. Pamiętam, jak po tej premierze zeszliśmy ze sceny, poszedłem do garderoby i jeszcze dobrych dwadzieścia minut nie mogłem się uspokoić.
– (...) To było coś tak nietypowego dla mnie, że aż byłem zaciekawiony, jak się rozwinie sytuacja. Po prostu wylałem wszystkie łzy, które nagromadziły się we mnie przez dziesięć lat. Koledzy zostawili mnie samemu sobie, bo nie wiedzieli za bardzo, co zrobić.