
Młoda osoba opuszcza rodzinne strony, jedzie do wielkiego miasta, wchodzi w nowy, ekscytujący świat. Zaczyna studia, po 5 latach je kończy, potem znajduje całkiem nieźle płatną pracę – zapuściła korzenie. W betonie. Lunche na Placu Zbawiciela i ciuchy z modnych sklepów. A w głowie kołacze myśl, że czasami dziennie wydaje tyle, co rodzice w miesiącu.
– Wychowywałam się w domu, w którym niespecjalnie się przelewało – mówi Weronika. – Od najmłodszych lat widziałam, jak ciężko było mojej mamie wiązać koniec z końcem.
Ciągnę trzy prace. Jedna stała daje mi 1500 zł, pozostałe ok. 700 zł. Lubię kupić latte w sieciówce, iść na dobry obiad, poczytać książkę i gazetę z wyższej półki, tylko gdy wyciągam kartę z portfela, widzę moją mamę.
– Moja mama mieszka w innym mieście, od niedawna jest na bezrobociu, jest też coraz starsza – tłumaczy 27-letnia Zuza. – I martwię się, że jak skończy jej się zasiłek, to włoży zęby w ścianę – dodaje. Zuza, która pracuje w branży medialnej, boi się, że z biegiem lat pojawią się też problemy zdrowotne. Zastanawia się, co wtedy zrobi, skoro od domu dzielą ją odległe kilometry.
W miejscowości, z której pochodzę nie ma pracy na pęczki jak w stolicy, a już na pewno nie ma jej dla osób po 50-tce. Nie jestem w stanie pomóc mamie finansowo, więc staram się przynajmniej do niej często dzwonić i ją podnosić na duchu w ten sposób.
Weronice i Zuzie wtóruje Karolina. Zdaje sobie sprawę, że zarabia o 2 tys. złotych lepiej od swojej mamy i w przeciwieństwie do niej może pozwolić sobie na to, by iść do kina, teatru czy restauracji. – A jej na to nie stać – mówi. – I mimo że nigdy nie poprosi o pieniądze, wiem, że kiedy zrobię zakupy, to w duchu jest mi wdzięczna.
Napisz do autorki: karolina.blaszkiewicz@natemat.pl
