"Bić k.... i złodziei" - te słowa Józefa Piłsudskiego sprzed 90 lat przywołuje tygodnik wSieci, podkreślając ich aktualność i odnosząc do bieżącej sceny politycznej. Jak wiadomo, marszałek swoje myślał i nie bał się wyrażać własnego zdania, co odbijało się czkawką jego przeciwnikom. Nie mieli łatwo, bo nie zawsze mogli sobie pozwolić na taki "komfort"...
– Ja tego, proszę pana, nie nazywam Konstytucją, ja to nazywam konstytutą. I wymyśliłem to słowo, bo ono najbliższe jest do prostituty. Pierdel, serdel, burdel – to tylko jedna z wielu niepochlebnych opinii pod adresem polskiej sceny politycznej, jaka padł z ust Piłsudskiego. Jeden z ojców niepodległości, naczelnik, marszałek, ale i niedoszły prezydent (proponowano mu ten urząd, ale Piłsudski odmówił), nie miał najlepszego zdania o polskiej elicie politycznej. Aby położyć kres "sejmokracji", nie wahał się nawet użyć wojska. W końcu przyszedł moment, gdy na ulicach Warszawy dosłownie walczono o władzę.
Zanim jednak wydarzył się w Polsce zamach stanu (1926), w konsekwencji którego zaprowadzono rządy twardej ręki, a sam
Piłsudski został premierem (pełnił ten urząd w latach 1926-1928 i w roku 1930), padły znamienne dla
historii II RP słowa. Czyżby zapowiadały późniejsze represje na przeciwnikach tzw. Sanacji?
– Panie Marszałku, a jaki program tej partii? – zapytał Piłsudskiego hrabia Aleksander Skrzyński.
– Najprostszy z możliwych. Bić k.... i złodziei, mości hrabio – odpowiedział w swoim stylu marszałek.
Był 1925 rok, Piłsudski miał ciągle spore polityczne ambicje. Nie wykluczał nawet stworzenia własnego ugrupowania, które zaprowadziłaby w Polsce "porządek", albo - jak by to ujął sam marszałek - "nauczyłaby" co niektórych fachu
polityka. Ostatecznie zdecydował się sięgnąć po oręż, ale hasło "Bić k.... i złodziei" musiało działać na wyobraźnię opozycji. A i dziś jest chętnie przywoływane przez skłóconych polityków, najczęściej przy okazji wyborów.