Wtorkowa debata wszystkich partii liczących się w wyborach parlamentarnych wyłoniła nową polityczną gwiazdę. Komentatorzy niemal jednogłośnie uznali za nią dotychczas mało znanego szerszej publiczności przedstawiciela Partii Razem Adriana Zandberga. – Nie sądzę jednak, by wygrana Zandberga miała jakikolwiek wpływ na wybory – mówi naTemat prof. Rafał Chwedoruk, politolog z Instytutu Nauk Politycznych UW.
Jak ocenia Pan wtorkową debatę? Kto wypadł najlepiej?
Nie będę oryginalny jeśli powiem, że debatę wygrał Adrian Zandberg. Przede wszystkim za spójność jego wypowiedzi. Przedstawił także kilka ważnych tez. Na przykład tę, że jedyną możliwością uleczenia polskiej służby zdrowia jest wprowadzenie systemu budżetowego; celnie nazwał Polskę państwem z tektury, prezentował też lewicowe poglądy gospodarcze. Trochę gorzej poszło mu natomiast jeśli chodzi o uchodźców.
Dobrze wypadł także Janusz Piechociński, był spokojny i zachowywał dystans. Był dobrze przygotowany merytorycznie i przypominał raczej partyjnego intelektualistę, zwłaszcza gdy pokusił się o ironię w kwestii Iraku.
Kto więc Pana zdaniem wypadł najgorzej?
Muszę stwierdzić, że najgorzej wypadł Ryszard Petru. Bo zadajmy sobie pytanie: czym on tak naprawdę różnił się od Ewy Kopacz? Odgrzewanie podatku liniowego, który obowiązuje w takich krajach jak Ukraina, Białoruś, Rosja, Bułgaria czy Serbia to poglądy sprzed 15, 20 lat, trudno więc traktować je serio. Także decentralizacja służby zdrowia zdaje się przewrotnym pomysłem, który adresowany jest raczej w próżnię. Wystąpienie pana Petru przypominało raczej szkolenie menadżerów w banku średniego szczebla, a nie debatę polityczną.
Słabo wypadła też Ewa Kopacz. Gdyby była w opozycji to jej wystąpienie można by zaliczyć do udanych, jednak jako przedstawiciela rządu Platformy jej wypowiedzi były po prostu niespójne.
A inni kandydaci?
Janusz Korwin-Mikke był prowokacyjny. Paweł Kukiz odstręczający – mocny na etapie krytyki, spójny wewnętrznie, jednak bezradny i zagubiony jeśli chodzi o pozytywne punkty jego programu.
O Beacie Szydło można powiedzieć tyle, że wraz z Ewą Kopacz myślami była wciąż na poniedziałkowej debacie. W sztabie prawdopodobnie ustalono, że ma nie wygłaszać żadnej kontrowersyjnej opinii, byle tylko nie wpaść w pułapkę. Miała akurat szczęście, że jednym z pierwszych pytań było to o wiek emerytalny, ponieważ mogła od razu na początku powiedzieć do swoich wyborców: tak, obniżymy go. Reszta poglądów Szydło nie bardzo już ich interesuje.
A Barbara Nowacka? Mówi się, że była bezbarwna i że to ona wypadła najgorzej.
Była dobrze przygotowana merytorycznie, ale szczerze mówiąc raczej trudno było zapamiętać cokolwiek z jej wypowiedzi. Jeśli patrzeć na nią w kontekście przywódcy, to raczej w tej roli nie będzie dostrzeżona. Bardzo dużo dzieli ją od przywódcy lewicowej Partii Razem. Na tle Adriana Zandberga na pewno nie wypadła jak liderka ugrupowania, które walczy o trzecie miejsce w wyborach parlamentarnych, a raczej właśnie jak liderka małej partii, która jest właściwie seminarium dyskusyjnym.
Czy sądzi więc Pan, że doskonały występ Zandberga może przełożyć się na dobry wynik Partii Razem w wyborach?
Nie, z prostej przyczyny. Elektorat lewicowy to, cytując klasyka, średniostarsze pokolenie. Wyborcy lewicy są umiarkowanie socjalni, trochę antyklerykalni, ale też nie za bardzo. Żelazny elektorat SLD jest w stanie znieść wszystkie wypowiedzi, byleby padły z zaufanych ust. Partia Razem mogłaby trafić na właściwy elektorat w krajach takich jak Grecja, Hiszpania czy Portugalia. W Polsce natomiast młodzi nie są tak bardzo lewicowi. Są raczej indywidualistami, liberałami. Bardzo wiele musiałoby się jeszcze zmienić by Partia Razem mogła osiągnąć sukces.