Film "On wrócił" („Er ist wieder da”) stał się hitem w Niemczech. Oparty jest na formule znanej z "Borata". Komedia, będącą kompilacją gagów i zabawnych sytuacji rozbawia do rozpuku naszych zachodnich sąsiadów. Hitler stał się postacią wręcz popkulturową. Czy takie demitologizowanie historii jest groźne czy to tylko niewinna zabawa?
Film bazuje na książce Timura Vermesa niemieckiego dziennikarza i publicysty. Książka osiągnęła status bestselleru, sprzedano ponad 2 mln egzemplarzy tłumaczonych na 40 języków. Historia zaprezentowana w powieści jest dosyć prosta.
Oto w 2011 roku w Berlinie pojawia się Adolf Hitler, który w tajemniczych okolicznościach budzi się na jednej z miejskich ławek wśród całkiem obcej dla siebie rzeczywistości. Trafia do multikulturowego kraju rządzonego przez Angelę Merkel. Najpierw Führer uważany jest za wariata, później staje się... gwiazdą internetu i mediów jako komik. Plany Hitlera o triumfie wielkich Niemiec jednak się nie zmieniły, a on wcale nie chce być śmieszny, co przeradza się w serię pomyłek.
Rekordy w Niemczech
Ekranizacja w reżyserii Davida Wnendta okazała się równym hitem co książka. Film był najbardziej udaną premierą filmu w niemieckich kinach w 2015 roku. W pierwszy weekend film obejrzało 360 tys. osób co dało 3,1 mln dolarów zysku, w kolejny było jeszcze lepiej - odpowiednio 400 tys. i 3,4 mln. Jeżeli trend się utrzyma film ma szanse rywalizować z najbardziej popularnymi w Niemczech "Piratami z Karaibów", czy "Hobbitem".
Co jednak spowodowało, że komedia z Hitlerem stała się hitem niemieckich kin? W psychologii można się spotkać często z postawą wyśmiewania własnych lęków, by zapewnić stabilną psychikę. Niekoniecznie jednak powstanie i popularność filmu musi to oznaczać. Niemieccy krytycy oceniają obraz bowiem nie jako katharsis, lecz "głupkowatą komedię". Dziwnie to wygląda w perspektywie tego, że połowa młodych Niemców nie wie, że Hitler był dyktatorem.
Hitler bowiem stał się produktem, postacią popartu a sam pomysł komedii z jego udziałem nie jest niczym nowym. W Polsce powstał film "AmbaSSada", przedstawiający alternatywną wersję historii a w Rosji powstał film "Hitler kaput". Wszystkie łączy jedno – naśmiewanie się z postaci niemieckiego wodza rasy aryjskiej. Tak naprawdę ten trend rozpoczął w 1940 roku "Dyktator" Charliego Chaplina, ale akurat ten film powstał jako przestroga przed oszalałym ludobójcą.
Hitler jako produkt marketingowy
Wystarczy wejść do księgarni by zobaczyć, że ponad połowa książek historycznych "zahacza" o postać Hitlera. Postać, która fascynuje badaczy, ale też i masy. Dlatego zapewne stała się produktem marketingowym. "Nic tak nie sprzeda historii jak Hitler" Wódz Rzeszy stał się też w ostatnich latach "gwiazdą" internetu. Pamiętacie legendarne "Hitler: w poszukiwaniu elektro"? Dziś film ma 2,5 miliona odsłon. Z wodzem III Rzeszy Niemieckiej powstaje mnóstwo memów, edytowanych zdjęć (Hitler był przecież pierwszym hipsterem) a przeróbki filmów z podłożonymi napisami to kolejne miliony wyświetleń. Hitler stał się elementem świata internetu.
Każdy, kto lubi Kwejka wie przecież co oznacza: "tyle śniegu najeb***" Powstały też prześmiewcze fanpage na facebooku: "Adolf był zły, ale dobrze się odżywiał" oraz "Hitler był zły, ale ładnie malował". Pierwszą, prześmiewczą stronę po pewnym czasie usunęła administracja portalu, druga odnosząca się do obrazów tworzonych przez polityka istnieje nadal. Inne fanpage to np. Naziści byli źli, ale mieli dobrego fryzjera czy Naziści byli źli, ale dobrze się ubierali. Zazwyczaj strony tego typu prowadzone są z przymrużeniem oka, ale nie dla każdego może być to oczywiste.
Czy te wszystkie akcje mogą świadczyć o ocieplaniu wizerunku Hitlera, o tym, że stanie się "niegroźnym wujkiem? W końcu niedawno aktor grający w "On wrócił" przebrał się za Hitlera. Niemcy witali go z entuzjazmem i pobili podstawionego anarchistę.
Co na ten temat sądzą historycy? Spytaliśmy Jana Daniluka, pracownika naukowego Muzeum II Wojny Światowej i publicystę.
Może więc za 20 lat możemy spotkać się z opiniami, że Hitler to "w sumie spoko koleś". Dzisiejszy neonaziści traktują bowiem postać Hitlera bardzo serio, a popowa postać wodza Rzeszy jest karykaturalna. I nawet całkiem zabawna. Wszystko fajnie, byleby w ten sposób nie były traktowane jego czyny.
Napisz do autora: piotr.celej@natemat.pl
Reklama.
Jan Daniluk
To szersze zjawisko. Kiedyś od przyjaciela usłyszałem określenie "pop-nazizm" i coś w tym jest. Hitler, SS itd. "dobrze się sprzedaje". To samo w sobie może nie jest jeszcze czymś nagannym, ale problem w tym, że z rzadka za tekstami, publikacjami grającymi tymi elementami stoi faktycznie coś wartościowego. Wystarczy spojrzeć na okładki miesięczników historycznych, których namnożyło się w ostatnich latach. Chyba nie znajdziemy żadnego, który w ciągu pierwszych trzech numerów nie miałby ma okładce Hitlera, Himmlera, jakiegoś innego nazistowskiego bonza lub "tajemnicy SS" itd.... A przecież pierwsze numery to zawsze jest próba, cel: przyciągnięcie czytelnika, tutaj raczej się nie eksperymentuje.