Maciej Nowak na okładce książki ”Mnie nie ma”
Maciej Nowak na okładce książki ”Mnie nie ma” Fot. Wyd. Czarne

„Jeszcze do niedawna słyszałem od mamy przy łamaniu opłatkiem: „Żebyś się w końcu, Maciusiu, ożenił” – mówi naTemat Maciej Nowak, dziennikarz, krytyk teatralny i kulinarny.

REKLAMA
Opisałeś kiedyś historię chłopaka, który wyznaje tacie, że jest gejem. Ten patrzy na niego, uśmiecha się i wraca do lektury gazety. U ciebie też było tak słodko?
Maciej Nowak: U mnie nie było nawet takiego tematu. Rodzice wiedzą, ale nigdy nie rozmawialiśmy o tym wprost. Powiedziałem siostrze. Nie robi z tego sprawy. Raczej przyjmuje do wiadomości.
Trudno, żeby nie wiedzieli. Twój coming out to była głośna, medialna sprawa.
Długo we mnie wzbierało. Lubię robić rzeczy na przekór, więc o swojej orientacji też nie chciałem mówić tak po prostu. Czekałem na pretekst. Na jakąś sprawę. Kilka lat to zajęło. I nagle przeczytałem oświadczenie międzynarodowej organizacji ILGA, żeby nie przyjmować Polski do Unii Europejskiej, dopóki sytuacja gejów w naszym kraju nie zostanie uregulowana. To był 2001 rok. Trwały pertraktacje. A oni wyskakują z takimi hasłami i stają po stronie mrocznych sił. Zagotowała się we mnie krew i napisałem odzew.
logo
Okładka książki Fot. Wyd. Czarne
Ja, Nowak, gej…
Pedał. Pedał, który żyje w Polsce, pracuje, czuje się bezpiecznie, kocha i jest kochany. Polska to dla ludzi homoseksualnych nie jest kraj przeklęty. Można tu spokojnie funkcjonować i nie miałem zamiaru udawać, że jest inaczej.
Serio? Początek XXI wieku nie jawi mi się jako jakiś specjalnie tęczowy czas.
A jednak. Fakt, że ty tak nie myślisz, to zasługa działaczy gejowskich, którzy latami budowali wizerunek geja ofiary. Najlepiej skrzywdzonego chłopca z małego miasta. Mnie takie wiktymologiczne podejście nie interesuje. Dlaczego reprezentantami grupy, do której należę, mają być ofiary? Dlaczego tego środowiska nie mogą przedstawiać ludzie, którzy osiągnęli sukces? Takich nie brakuje. (…) Po moim wystąpieniu naskoczyła na mnie Kinga Dunin, że może i jest mi dobrze, bo należę do elit, jestem z show-biznesu.
I nie wiesz, jak to jest być biednym gejem z małego miasteczka.
Figura chłopca jest znakiem totalnego zakłamania. Wyraża się w niej wielkomiejskie poczucie wyższości. O przyzwoleniu społecznym na zachowania homoseksualne decyduje nie to, gdzie kto mieszka, tylko do jakiej klasy społecznej należy. Zawsze tak było w historii, że klasy wyższe, do których należeli chociażby Gombrowicz, Iwaszkiewicz czy Waldorff, mogły sobie na wszystko pozwolić. Oni byli paniczami, ich się nikt nie pytał, z kim chodzą do łóżka. Klucz klasowy jest według mnie największym tabu współczesnej dyskusji politycznej w Polsce. I to naprawdę fascynujące, jak jest kontynuowany ponad systemami. Zarówno w PRL-u, jak i teraz podział klasowy jest zamazywany.
No bo wszyscy Polacy to jedna rodzina.
To fantazmat. Funkcjonują bardzo brutalne napięcia klasowe i jeśli się choć przez chwilę spojrzy na Polskę przez ten pryzmat, to wiele sytuacji staje się czytelnych. Ostatnio przyszła do mnie koleżanka dziennikarka, robiła książkę o otyłych osobach, które osiągnęły sukces. Wellman, Bem, takie klimaty. Powiedziałem szczerze, że nie wierzę w tego typu pomysły. To są nowoczesne, postmodernistyczne tożsamości. A wspólnoty nie buduje lajfstajl, lecz przynależność klasowa, czyli wspólne interesy. Grubas, gej, samotna matka. Fajnie się o tym mówi, ale naprawdę wszystko zależy od pozycji klasowej. Bo można być samotną matką z blokowiska, pracować na kasie w supermarkecie i mieć przerąbane albo być samotną matką prawniczką, którą nazywamy singielką z dzieckiem, i nie odczuwać żadnego dyskomfortu.
Można też być wyśmiewanym gejem ze wsi.

Można, ale wbrew pozorom w małych miastach bywa często odwrotnie. Opublikowany ostatnio raport „Krytyki Politycznej”, zatytułowany Praktyki kulturowe klasy ludowej, pokazuje, że klasa niższa nie odnosi się wrogo do osób homo­seksualnych. Żyj, jak chcesz – to jest dewiza osób z tych środowisk. Homofobia rodzi się w klasie średniej, która jest aspirująca i nie może sobie pozwolić na życie bez normatywów. Po moim coming oucie dostałem mnóstwo listów, że mój tekst dał przysłowiowym „chłopcom z miasteczek” siłę, skoro ktoś taki jak ja też jest homo. To wzmocniło moje poczucie, że bycie gejem nie jest specjalnym nieszczęściem. Homo­seksualizm trzeba unormalnić.
Środowisko nie poparło cię w tej misji.
Reakcje były skrajne. Dostawałem zarówno listy poparcia, jak i ciosy. Nigdy specjalnie nie utożsamiałem się z aktywizmem gejowskim, ale też nie chciałem iść pod prąd. To zresztą typowe dla mojej natury. Nie opowiadać się jedno­znacznie.
Tym razem chyba ci się nie udało. Żałujesz tego coming outu?
Może ze względu na moich współpracowników byłoby rozsądniej, gdybym tego nie ujawnił. Odszedłem i zostawiłem tam grupę tęskniących ludzi. Może więc ze względu na współpracowników z Teatru Wybrzeże…
A na siebie?
Była jedna taka sytuacja. W Instytucie Teatralnym mieliśmy cykl Inna Scena, który zajmował się teatrem od strony ­queer. W ramach tych spotkań odbyła się konferencja, na której wygłoszono referat o typologizacji osób homoseksualnych w teatrze. Wszedłem na salę akurat w momencie, kiedy ktoś zapytał, czy w teatrze można spotkać podmiotowe doświadczenia homoseksualne. Zapadła cisza. I nagle poczułem, że wszyscy oczekują, bym zabrał głos. To było w czasach rządu PiS-u. Uznałem, że nie mogę się odezwać, bo ludzie pomyślą, że jako dyrektor Instytutu organizuję konferencję, żeby uzasadnić własną sytuację erotyczną. Zaparłem się i dopiero potem przyszła refleksja, że jeśli za dwadzieścia lat nastąpi reżim gejowski i Gejowski Instytut Pamięci Narodowej wezwie mnie na dywanik, to zostanę brutalnie rozliczony.
A z nieprzyznania się rodzicom nie będziesz musiał się tłumaczyć? Dlaczego ty, taki odważny, nigdy z nimi nie porozmawiałeś?
Jakoś się nie ułożyło funkcjonalnie. Gdy się odnalazłem pod koniec lat osiemdziesiątych, oni byli w Leningradzie. Zanim wrócili, już pracowałem w Gdańsku i miałem swoje życie. Może gdybym mieszkał w Warszawie, zdarzałyby się jakieś sytuacje rodzinne, święta, jakoś by się może te momenty poprzecinały. A tak nagle okazało się, że jestem już na tę rozmowę za stary. Trudno, mając czterdzieści czy pięćdziesiąt lat, rozmawiać z rodzicami o tym, z kim chodzi się do łóżka. To by było śmieszne.
Nie przeszkadza ci to, że nie możecie sobie szczerze o tym pogadać?
Wiem od mojej siostry Kasi, że rodzice troszczą się o mnie i martwią. Kiedyś zrobiłem zadymę w „Gazecie Wyborczej” po tym, jak w Gdańsku zaproszono mnie do wzięcia udziału w akcji promującej honorowe krwiodawstwo i na pół godziny przed wydarzeniem odwołano moje przyjście. Bo osoby homoseksualne nie mogą oddawać krwi. Szlag mnie trafił i napisałem na pierwszą stronę ogólnopolskiego wydania „Wyborczej” komentarz. Dostałem telefon od siostry, że według taty przesadziłem i on się teraz boi, żeby czegoś mi nie zrobili.
Zrobili?
Nie, ale Piotrek Pacewicz napisał wtedy pełen stereotypów komentarz w stylu: „Maćku, musisz zrozumieć. To są poważne sprawy. Jeżeli istnieje zagrożenie, że twoja krew jest zarażona, to nie możesz oczekiwać, że ją przyjmą”.
Ostro.
Odpowiedziałem: „Czy w takim razie ta krew w ogóle nie jest badana?”. Po tej akcji sąsiad z mojej klatki schodowej, człowiek w poważnym wieku i zupełnie nie z kręgów artystowskich, zaczepił mnie na ulicy, żeby dowiedzieć się, o co chodziło z tą krwią. Zamarłem ze strachu, że padną jakieś uwagi i pretensje do mojej orientacji, ale on skomentował: „Czy oni zwariowali?”.
Od rodziców dostajesz troskę. A co z akceptacją?
Jeszcze do niedawna słyszałem od mamy przy łamaniu opłatkiem: „Żebyś się w końcu, Maciusiu, ożenił”. Myślę, że to jednak bardziej z przekory, bo z relacji osób trzecich wiem, że jest ze mnie dumna. Kiedy w 2002 roku rodzice przyjechali na inaugurację Teatru Wybrzeże po remoncie, na bankiecie opowiadali aktorom, jacy to są szczęśliwi, że jestem taki odważny, radykalny i niczego nie ukrywam. My ze sobą nie rozmawiamy, bo brakuje nam języka. „Mamo, tato. Jestem pedałem”, „No wiemy”. I co dalej?
Poznajcie mojego chłopaka.
Może, ale nigdy im nikogo nie przedstawiłem. Pewnie gdybym z nimi wcześniej porozmawiał, inaczej by to teraz wyglądało.
Nie próbowałeś przyprowadzić nikogo do domu?
Rodzice poznali może dwóch–trzech chłopaków, ale to zawsze było nienazwane. Może też dlatego, że nie chcę tego nazywać. Całe życie mam wrażenie, że jestem pojedynczy. Takie nazywanie, przedstawianie oznaczałoby, że to stały partner. A ja nie wiem, co to jest stałość.
Pojedynczy, czyli jaki?
Sam. Jeden. Trudno mi być z drugą osobą blisko. Mama mi ostatnio mówiła, że w dzieciństwie nienawidziłem być przytulany, że uciekałem. Myślałem nawet kiedyś, że mam jakieś elementy autyzmu.
Trudno w to uwierzyć, bo jako naczelny sybaryta kojarzysz się raczej z bogatym życiem towarzysko-uczuciowym. Zawsze z ludźmi, zawsze w centrum uwagi, otoczony swoimi „synkami”. Sprawiasz wrażenie osoby, która nie ma problemu z bliskością.
Chciałbym, ale to nie jest łatwe. Mam wrażenie, że to wszystko nie jest za bardzo prawdziwe. Ja obserwuję.
Brzmi smutno. Nie do końca jak twój wybór. Żałujesz, że nie możesz założyć rodziny?
Nie mam rodziny, bo nie umiem być w parze. Myślę, że to jest niezależne od orientacji seksualnej. Zawsze rozliczam się z życiem samodzielnie. Co chwilę wchodzę w polemiki z ludźmi z kręgów gejowskich, bo uważam, że ewentualne przyjęcie ustawy o związkach partnerskich nie jest rozwiązaniem, które przyniesie szczęście i spełnienie. Gdy przyglądam się związkom heteroseksualnych znajomych, większość z nich polega na konkurowaniu, na niechęci, na walczeniu o dzieci, robieniu sobie na złość. Nie sądzę, by w przypadku związków tej samej płci miało być inaczej. Nie wierzę, by jakiś związek mógł być satysfakcjonujący. Nie zgadzam się, że tylko w parze jest się widocznym. Myślę, że niebezpieczne jest przekładanie modeli życia wypracowanych w kulturze heteronormatywnej na związki queerowe. Najbardziej jednak w całej tej dyskusji o związkach partnerskich niepokoi mnie model patriarchalny, którego mocno trzymają się zarówno środowiska homo, jak i hetero. Zauważ, że o lesbijkach niewiele się tu wspomina. Gej jest liderem i tylko poprawność polityczna każe mu czasem przypomnieć sobie o swojej homosiostrze.
W najbliższy poniedziałek ( godz. 17.30) zapraszamy do księgarni Czarnego (ul.Marszałkowska 43/1) na podpisywanie książki.