Joanna Schmidt, pomimo że jest polityczną debiutantką, zyskała w Poznaniu najwięcej głosów.
Joanna Schmidt, pomimo że jest polityczną debiutantką, zyskała w Poznaniu najwięcej głosów. Fot. Screen Joanna Schmidt Facebook

Joanna Schmidt z .Nowoczesnej pokonała system. W Poznaniu zdobyła 35 202 głosy. Wygrała tym samym z kandydatami wszystkich innych partii. Co więcej, sama jedna zdobyła więcej zaufania wyborców, niż wszyscy poznańscy kandydaci Zjednoczonej Lewicy razem wzięci. Przy tym wszystkim jest zupełną debiutantką na scenie politycznej.

REKLAMA
Poznań po wyborach
Do zdobycia w Poznaniu było 10 mandatów. Pięć dostała Platforma Obywatelska, trzy Prawo i Sprawiedliwość. Dzięki dobremu wynikowi Schmidt, Nowoczesna zyskała dwóch posłów. Prócz niej do Sejmu dostał się także drugi na liście Marek Ruciński.
Schmidt zdobyła poparcie 35 202 osób. Za nią znalazł się Tadeusz Dziuba z Prawa i Sprawiedliwości z prawie 33 tysiącami głosów. Na trzecim miejscu była jedynka Platformy Obywatelskiej, Szymon Ziółkowski (około 30 tysięcy).
Kim jest Joanna Schmidt?
Jest członkinią zarządu .Nowoczesnej, liderką Stowarzyszenia Nowoczesna w Wielkopolsce, a także menadżerką edukacji. W latach 2000-2007 pracowała jako menadżerka. Zajmowała się branżą wykończenia wnętrz, była dyrektorkę eksportu i wprowadzała produkty na 24 rynki Europy i Afryki. Była też trenerką biznesu, a w latach 2007-2012 przedsiębiorcą i udziałowcem w start-upach branży edukacyjnej – takie informacje podaje strona kanclerze.pl.
Dlaczego kanclerze? Schmidt do końca września tego roku była też Kanclerzem Collegium Da Vinci, jednej z najstarszych niepublicznych uczelni w Wielkopolsce. 30 września zrezygnowała z tej funkcji. Postawiła wszystko na jedną kartę.
Kampania bezpośrednia
Skąd taki sukces? Posłanka widzi w tym duży udział kampanii bezpośredniej. Dwa dni przed wyborami umieściła na swoim profilu Facebookowym krótkie podsumowanie „Moja kampania w liczbach”. Wzięła udział między innymi w 7 debatach wyborczych, w 17 spotkaniach z mieszkańcami poznańskich dzielnic oraz podpoznańskich gmin, rozdała bezpośrednio ponad 10 tys. ulotek.
Joanna Schmidt
Nowoczesna

Sukces był zdecydowanie efektem działań bezpośrednich i kontaktu z moimi sympatykami, potencjalnymi wyborcami. Każdego dnia działałam więcej, bo każdego dnia te działania upewniały mnie w tym, że warto. Widziałam to po reakcjach ludzi, po rozmowach. To były osoby, które wracały do miejsca, gdzie można mnie było rano, czy wieczorem spotkać. Wracały, żeby mi powiedzieć tylko o tym, że przekonały całą swoją rodzinę: „Ma pani kolejne 6 głosów.”

Nowoczesna wśród ludzi
Kampania bezpośrednia to również sukces wielu innych polityków .Nowoczesnej. Krzysztof Truskolaski, jedynka na listach podlaskich, miał czwarty wynik w swoim okręgu i również dostał się do Sejmu. – Duże partie, które mają już posłów, miały możliwość spotykania się z mieszkańcami przy oficjalnych okazjach. My niestety nie byliśmy na te spotkania zapraszani. Byliśmy zwykłymi kandydatami, a nie posłami, którzy ubiegają się o reelekcję. Nie było żadnych wytycznych, to były nasze oddolne pomysły. Dla nas wyjście do ludzi, rozmawianie z mieszkańcami miast, województw było najważniejsze. – ocenia Truskolaski.
A co według niego było przyczyną sukcesu Joanny Schmidt? – Jej siłą jest charyzma, którą ma w sobie. Osoba radosna, uśmiechnięta, ciepła i kompetentna. To spowodowało, że ludzie jej zaufali.
Udało nam się porozmawiać z samą zainteresowaną. Poniżej rozmowa.
Rozumiem, że to właśnie kampania bezpośrednia przyniosła taki sukces.
Joanna Schmidt: Zrobiłam osiemdziesiąt parę spotkań we wszystkich gminach, po 3-4 spotkania dziennie. Często to były spotkania w jakichś salkach, świetlicach, restauracjach. Było widać, że na tych spotkaniach są działacze. Osoby, które miały jakieś obiekcje, które podchodzą krytycznie od programu. Potrzebowały takich narzędzi, wsparcia, aby móc lobbować na rzecz .Nowoczesnej. No i po tych spotkaniach dostawałam od nich informacje, czy na Facebooku, czy na Twitterze, czy w komentarzach pod moimi postami, że byłem na spotkaniu, ona mnie przekonała i przynajmniej teraz wiem, że mogę śmiało innych zachęcać.
Miałam takie wrażenie, jakby to była kula śnieżna. Były też wyjścia z ulotkami, na rozmowy. Na przystankach autobusowych, na ryneczkach, na targach, zawsze byłam z wolontariuszami. Mieliśmy kurtki .Nowoczesnej, byliśmy widoczni. Na pewno dopełnieniem była kampania billboardowa. Byłam widoczna w mieście, co było bardzo ważne, bo budowaliśmy świadomość marki.
No właśnie tak też słyszałam, że pani plakaty były bardzo zauważalne.
Tak. We wrześniu, jak zbieraliśmy podpisy, to był najbardziej stresujący moment. Czekaliśmy do ostatniej chwili, aż się zarejestrujemy. Rzeczywiście zbieraliśmy te podpisy na ulicy, nie puściliśmy schowanych list po firmach, po rodzinach. Już wtedy byliśmy na ulicy i to nam dużo dało.
Ludzie już wtedy mogli zapoznawać się z marką.
Na początku września de facto dwie osoby na trzy pytały się co to jest .Nowoczesna. W październiku już tego nie było. Na pewno ważne były działania centralne Ryszarda Petru, ale my wiedzieliśmy w regionach, w tych 41 okręgach, że przede wszystkim jedynki, tak zwane lokomotywy na listach, że one są takimi małymi Ryszardami w terenie. Wiedzieliśmy, że my musimy po prostu sami cisnąć, aby ten wynik był jak najlepszy. Stawialiśmy właśnie na ten bezpośredni marketing polityczny. Ja byłam bardzo aktywna. W ciągu dnia, jak miałam przerwę, to te dwie godziny poświęcałam na moderowanie komentarzy na Facebooku, tweetowałam i starałam się co trzeci dzień zamieścić artykuł na blogu.
Niezwykle intensywny czas, ale zdaje Pani sobie sprawę, że przecież praca dopiero się zacznie?
Wstawałam o piątej, cieszę się teraz, że nie mam już cyferki 5, jak mam wstać, tylko jest 6. Do łóżka wchodziło się po północy. Inaczej starałam się zarządzać czasem te ostatnie dwa tygodnie, kiedy miałam codziennie debatę z jedynkami innych partii.
Wszystko zależy jednak od zespołu. My postawiliśmy w lipcu, sierpniu na budowanie dobrych struktur w gminach, w powiecie. Podeszliśmy chyba inaczej niż inne nowe partie. Wiedzieliśmy, że praca zespołowa to podstawa i samemu się nic nie zdziała. Muszą być najpierw mocne struktury, musimy zebrać podpisy i potem przeprowadzić kampanię.
Jak wyglądała Wasza praca na taki wynik?.
Na pewno dużo wniosły media społecznościowe. Także szef sztabu mnie bardzo mocno wspierał. Ja sama się mocno wkręciłam, bardzo polubiłam Twittera, czy też pisanie artykułów na blogu. Udało mi się także zebrać środki na to, żeby trochę zaistnieć w radiu, w telewizji, no i przede wszystkim te billboardy opłacić.
Wiedziałam, że ja muszę to zrobić, nie żaden inny kandydat, tylko jedynka, musi wziąć na siebie ten ciężar i ciągnąć innych kandydatów. Ale niesamowicie jesteśmy dumni z całej listy. Mieliśmy piątkowe wieczorne spotkania ze wszystkimi kandydatami, które były motywacyjne. Każdy wiedział, że działa na swoją listę, każdy może przynieść te 500 osób i nasi kandydaci to zrobili.
A co dalej? Od 30 września nie jest pani już kanclerzem na uczelni, ale jak rozumiem sprawy edukacyjne są pani bliskie.
Tak. Generalnie zawsze chcieliśmy działać w tych obszarach, w których uważamy, że mamy doświadczenie, kompetencje i możemy się podzielić swoją wiedzą. Dla mnie zawsze jest ciekawe wychodzenie ze swojej strefy komfortu, więc na wszystko, czego mogłabym się nowego nauczyć i wejść w nowe obszary, jestem otwarta.
Jutro mamy pierwsze spotkanie z naszymi nowymi kandydatami i Ryszardem Petru w Warszawie. Mamy mapę swoich kompetencji, wiemy co każdy kandydat robił w życiu, wiemy co by chciał robić, w czym się czuje mocny. Będziemy to tak układać, żeby mieć reprezentację w różnych komisjach. Są wśród nas eksperci od edukacji, od kultury i nie będzie tak, że wszyscy są w jednej komisji, a w dziesięciu nikogo.
Ta kampania była w Polsce bardzo kobieca. Wiele kobiet na jedynkach, trzy kandydatki na premierki. Wiem, że pani też uczestniczyła w różnych spotkaniach liderek kobiecych. Czy myśli pani, że to jest jakiś trend, a kobiet będzie więcej w polityce?
Ja w ogóle tak nie patrzę, nie patrzę na życie jakimiś podziałami. W moim programie trzecim punktem była różnorodność. Tolerancja, otwartość bez względu na płeć, orientację seksualną, wyznanie. Tak zostałam wychowana, dla mnie to nie robi różnicy.
Kiedyś na początku kampanii zostałam zapytana, czy jestem feministką. Spontanicznie powiedziałam, że nie. No i się posypała fala krytyki. Ale moje poglądy, moje życie pokazują postawę feministyczną. Bardziej chodziło mi o to, że jak zamykam oczy to nie myślę o sobie: „Joanna Schmidt feministka”. Rzeczywiście te działania, które kobiety wykonują, jak działają na rzecz innych kobiet, te wszystkie organizacje kobiece, w których ja też się zresztą udzielam, jak na przykład Fundacja Liderek Biznesu, to wszystko są organizacje, które wspierają kobiety w odważnych decyzjach, w rozwoju.
Nadrabiamy setki lat, w których dominowali mężczyźni i to jest moim zdaniem piękny przykład, to co się zadziało w Polsce. Trzy kandydatki na premiera, u nas na listach 17 kobiet na jedynkach. Aczkolwiek w Poznaniu we wszystkich debatach byłam jedyną kobietą. Akurat tak się złożyło, bo generalnie kobiet jest dużo na listach, parytety są zachowane, chociaż na jedynkach generalnie dominowali mężczyźni. To, co się zadziało, jest jednak pozytywne. Właśnie przed chwilą rozmawiałam z jedynką innej partii. Gratulowaliśmy, dziękowaliśmy sobie za fajną kampanię w Poznaniu. Tutaj w Wielkopolsce była ona naprawdę na poziomie. Chyba sprawiło to właśnie nowe pokolenie i większa ilość kobiet.

Napisz do autorki: katarzyna.milkowska@natemat.pl