Władze Doruchowa w Wielkopolsce, miasteczka, które 240 lat temu - jak mówi anonimowa relacja - było świadkiem głośnego procesu "polskich" czarownic (uznawanego za ostatni w dziejach dawnej Rzeczpospolitej), zastanawiają się, czy nie wykorzystać tej historii do... promocji regionu. Jest jednak kilka "ale".
Nie ma w tej kwestii zgody. Jak czytamy w "Gazecie Wyborczej", część samorządowców i mieszkańców uważa, że promowanie wydarzeń ważnych dla dziejów lokalnej społeczności może przynieść tylko zyski, inni twierdzą, że opowiadanie o tragicznej śmierci kobiet straconych za rzekome czary, nie jest dobrym PR. Problem w tym, że obie strony nie uznają stanowiska historyków, którzy... już dawno włożyli proces w Doruchowie między bajki.
Po rzekomym procesie z 1775 roku miano stracić 14 czarownic paląc je na stosach - tak przynajmniej wynika z anonimowej relacji, którą opublikowano po raz pierwszy... 60 lat później. Do wyobraźni wciąż jednak przemawia uznany wówczas za pewnik tragiczny bilans egzekucji. Z tego powodu uznano wydarzenia z Doruchowa za "polskie Salem" - w nawiązaniu do głośnego procesu z 1692 roku, przeprowadzonego w amerykańskim Salem w stanie Massachusetts.
– Mimo że Janusz Tazbir (znany polski historyk epoki nowożytnej - red.) już przed laty udowodnił, że takiego procesu nie było, a relacja rzekomego świadka tych wydarzeń jest falsyfikatem, to do dzisiaj proces w Doruchowie pojawia się w publikacjach nadal, także i w pracach naukowych. Kilka lat temu odbyła się w tymże miasteczku rekonstrukcja tego wydarzenia, a miejscowe władze chciały w ten sposób przyciągnąć turystów – mówił w wywiadzie dla naTemat prof. Jacek Wijaczka, badacz historii polowań na czarownice.
Sprawa procesu w Doruchowie ma podwójne dno. Gdyby bowiem nawet uznać, że wydarzenia sprzed 240 lat nie były mistyfikacją (co bardzo wątpliwe), to promowanie regionu za pomocą płonących stosów wydaje się oburzające. Co innego myślą najwyraźniej włodarze gminy Reszel w woj. warmińsko-mazurskim, gdzie - jak się powszechnie utarło - spalono ostatnią czarownicę na ziemiach polskich - niejaką Barbarę Zdunk w 1811 roku.
Prof. Wijaczka dowodzi, że nieszczęsna kobieta z czarami... nie miała nic wspólnego. – W ten sposób narodził się mit. Legenda, która nie tak dawno doprowadziła do żenującej, moim zdaniem, próby promowania miasta Reszla przez władze miejskie, jako „atrakcji” turystycznej i uczynienia z Barbary Zdunk czarownicy – wyjaśnia badacz.