"W czym mogę pomóc" zmorą klientów. Dlaczego stawia się w nich na nachalną obsługę?
"W czym mogę pomóc" zmorą klientów. Dlaczego stawia się w nich na nachalną obsługę? Fot. Agencja Gazeta

Profesjonalna obsługa klienta sprowadza się dzisiaj do nagabywania, wciskania na siłę, a w najlepszym wypadku do polecania. Zamiast "w czym mogę pomóc?", wolałabym mieć komfort po przekroczeniu progu sklepu. I chyba nie jestem w tym odosobniona, a klienci z pocałowaniem ręki wróciliby do miejsca, gdzie nie muszą się odganiać od nadmiernie usłużnych ekspedientek, którym ktoś kazał klepać w kółko to samo. Ta pseudetykieta sklepowa nieodmiennie drażni klientów, tylko dlaczego "góra" bierze to ciągle za dobrą monetę?

REKLAMA
"W czym mogę pomóc?" – ta formuła na przestrzeni ostatnich lat zawojowała umysły menedżerów od układania strategii sprzedaży. Gdzieś tam sobie wykalkulowali, że taki rodzaj zachęcania do kupna podniesie słupki efektywności sieciówki, sklepu, salonu, a wyniki sprzedaży produktów czy usług poszybują w górę.
Zamiast tego, lawinowo rośnie grono zirytowanych klientów, którzy słusznie burzą się przeciwko robieniu im wody z mózgu. Niby nic nowego, ale temat będzie wracał jak bumerang i dopóki nie zmieni się polityka uszczęśliwiania klienta wbrew jego woli, dopóty temat będzie aktualny.
Krótka historia irytującej praktyki
Nikt nie wie dokładnie, kiedy i jak to się stało, że każde zakupy czy tzw. załatwianie jakiejś sprawy zamieniło się w namolne naprzykrzanie się klientowi. Podobno momentem przełomowym było otwarcie się na Zachód po '89. Wiadomo, czasy dzikiego polskiego kapitalizmu w latach 90. i zachłyśnięcie się wszystkim, co do tej pory pozostawało niedostępne, teraz było na wyciągnięcie ręki.
logo
Sprzedawca nie odstępuje często klienta na krok. Fot. Agencja Gazeta
Okazało się, że na wyciągnięcie ręki są też zachodnie nawyki – w tym upiorne kalki językowe i porady cudotwórców od tworzenia strategii marketingowych. Be mrugnięcia okiem zaczęliśmy kopiować wszystko, jak leci. To właśnie wtedy po raz pierwszy klient zetknął się z zapytaniem, które dzisiaj jest synonimem dopieszczania na siłę. Zapożyczone z angielskiego "w czym mogę pomóc?" – weszło na salony i rozgościło się w niemal każdym sklepie, dyskoncie, banku i urzędzie. Ale na tym się przecież nie skończyło, a sprzedawcy dzisiaj mają na podorędziu prawdziwy arsenał podobnych magicznych formułek, przed którymi część klientów wolałaby uciec tam, gdzie pieprz rośnie.
Profesjonalna obsługa nie do zniesienia
Sprzedawcy są zmuszani do przesuwania granicy intymności swoich klientów coraz dalej. Wchodząc do sklepu niemal każdej większej i średniej sieciówki, a często też i tych mniejszych sklepów możemy być niemal pewni, że za chwilę oblegnie nas chmara przymilnych sprzedawców, którzy najpierw zapytają, czy mogą pomóc, potem czego szukamy, a na koniec polecą jeszcze ze dwa "niezastąpione" produkty. I używają do tego coraz bardziej wymyślnych chwytów, jak np. wtedy, kiedy w Empiku wprowadzono imienne pożegnanie, a sprzedawcy odczytując chyłkiem imię klienta z karty płatniczej żegnali się z nim tak, jakby byli z nim za pan brat.
Jak to wygląda w innych sklepach? Dobrym przykładem jest np. sieć niewielkich sklepów Małpka Express. Pracownicy Małpki zostali zobligowani do tego, żeby oprócz standardowego przywitania dodawać standardowe pożegnanie. Od sprzedawcy zawsze usłyszymy teraz poufałe "do zobaczenia", chociaż widząc tak zaangażowanych sprzedawców, klient nie zawsze będzie miał ochotę tu wrócić.
logo
Nachalni i wszędobylscy - tacy są dzisiejsi sprzedawcy. Po przekroczeniu progu sklepu istnieje duże prawdopodobieństwo, że się na takiego natkniemy. Fot. Agencja Gazeta
Podobnie jest w popularnych sklepach Żabka. Jeśli tam bywasz to wiesz, że bez propozycji zrobienia dodatkowych zakupów w postaci czekolady, zapiekanki raczej się nie obędzie. Ale à propos hot dogów, to wiadomo, kto nie ma sobie tutaj równych. Zwykłe tankowanie na stacji benzynowej przez nagabujących sprzedawców przeradza się często w koszmar. Nie można wejść i po prostu zapłacić za paliwo. Najpierw pada pytanie o punkty, potem o hot doga, wreszcie o płyn do szyb. Kiedy i to nie pomaga, a te "okazje" nie działają na klienta jak lep na muchy, pozostaje jeszcze rzucenie w jego stronę błagalnego spojrzenia zza lady.
logo
Faktura, bez kawy i zapiekanki – standardowe odpowiedzi na stacji benzynowej. Fot. Małgorzata Kujawka / Agencja Gazeta
logo
Hot dog ze stacji? Klasyk. Fot. Agencja Gazeta
Niektórych to drażni, ale zaciskają zęby, są tacy, którzy chowają się za wieszakami i półkami, byle tylko nie stać się zwierzyną łowną takiego rodzaju napastowania, są wreszcie tacy, którzy nie wracają do miejsc, gdzie podobna praktyka rozgościła się na dobre, a większość ludzi to molestowanie w sklepie po prostu irytuje i zniechęca do sięgania po portfel.
"Aktywna sprzedaż" działa często jak płachta na byka, a zwykły Kowalski bombardowany zapytaniami czuje, że robi się z niego mało rozgarniętego konsumenta, który sam nie wie, czego chce. Dzisiaj nie wystarczy już zbyć takiego zapytania zwykłym: "dziękuję, tylko się rozglądam" - sprzedawcy dopytują dalej, potrafią też kilka razy się upewnić, czy aby na pewno niczego nam nie trzeba. Szkoda, że ich przełożeni nie wiedzą, że najczęściej przy robieniu zakupów chodzi po prostu o święty spokój i czas do namysłu.
Znajdą się i obrońcy "pomocnych" sprzedawców i całej tej bańki marketingowej, którzy powiedzą, że ostatecznie wolą namolnego sprzedawcę od tego, który wysyła inny mocny komunikat - "mam cię w poważaniu". Okazji do zweryfikowania, po której stronie stoimy każdego dnia jest bez liku i konia z rzędem temu, kto w najbliższym czasie nie wyjdzie z siebie na dźwięk kolejnego "w czym mogę pomóc?".

Napisz do autora: dominika.majewska@natemat.pl