Piotr Gliński długo był traktowany z przymrużeniem oka. Kandydat techniczny na wszystkie stanowisko, “pomagier prezesa”, profesor bez charyzmy i osobowości. Ale to już przeszłość. Gliński właśnie został posłem, a po świetnym wyniku wyborczym staje się pierwszoplanową postacią w PiS. I w tej roli zaprzecza wielu łatkom, które mu przypięto.
Wyborcza metamorfoza
Czy to koniec III RP? Czy to zasadnicza zmiana, czy tylko zmiana rządu? Takie pytania zadał ostatnio Glińskiemu Jacek Żakowski z “Polityki”. Nowy poseł PiS odpowiedział chłodno, bez emocji. Stwierdził, że jedną z cech III RP było “granie czarną propagandą wobec opozycji”. I podał przykład z własnego doświadczenia. Zacytował komentarz, który mówił o nim jako o “niby premierze”, “profesorku”, któremu tytuł profesorski przyznali koledzy.
– Wie pan, kto jest autorem tych słów? – zapytał Gliński. Żakowski nie pamiętał, choć to on pokusił się o taki komentarz.
– Mówiąc o tym, że III RP stosowała takie metody, mam na myśli taką walkę językową, kulturową, symboliczną. Zamiast merytorycznej rozmowy o moich poglądach – skwitował polityk.
Cokolwiek nie sądzić o Glińskim, to był dobry występ. I profesor je powtarza, ilekroć pojawia się ostatnio w mediach. Jest merytoryczny, rzeczowy, nie wdaje się w awantury. Rzecz jasna wiadomo, że w swoich wypowiedziach prezentuje dokładnie to, czego oczekuje partia matka, ale zostawia zupełnie inne wrażenie, niż inni politycy PiS.
Pewnie dlatego to on jest po wyborach jedną z czołowych twarzy PiS. Kiedy Beata Szydło przebywa na urlopie, a prezes Kaczyński spędza czas na rozmowach o składzie rządu, Gliński pielgrzymuje po mediach wyjaśniając plany partii i odpowiadając na zarzuty. 500 złotych na dziecko, likwidacja gimnazjów, reforma nauki, wewnątrzpartyjne rozgrywki – w tych tematach się ostatnio wypowiadał. Obyło się bez wpadek, a powyborczą aktywnością na pewno zapunktował w PiS.
Od tabletu do Sejmu
Gliński zaimponował już wyborczym wynikiem. Startował z pierwszego miejsca na liście w Łodzi. Zdobył aż 41 tys. głosów, najwięcej w swoim okręgu i najwięcej w całym województwie. Tym samym pozytywnie przeszedł weryfikację, której jako polityk związany z PiS się nie poddawał (w 1997 roku bez powodzenia startował z list Unii Wolności).
A przecież mowa o tym samym Glińskim, któremu jeszcze niedawno nie wróżono żadnej przyszłości w polityce. Profesor dwukrotnie pojawiał się na pierwszym planie. W 2013 i 2014 roku PiS zgłaszało go jako kandydata na premiera przy wnioskach o konstruktywne wotum nieufności wobec rządu. Był wyśmiewany i trudno się temu dziwić, bo Jarosław Kaczyński traktował go jak marionetkę w teatrzyku – pokazywał go wtedy, kiedy akurat mu pasowało. Przy tym doskonale wiedział, że Gliński nie ma szans na stanowisko premiera.
Dzisiejszy poseł PiS cierpliwie znosił takie zagrywki. Formalnie był i jest szefem Rady Programowej PiS – trochę na pocieszenie, bo manewry z nominacjami na "technicznego premiera" naraziły go na ataki politycznych rywali i mediów. Niektórym wręcz żal byto kompetentnego socjologa, który występował u Kaczyńskiego jako "kandydat z tabletu".
Czekając na pięć minut
Teraz prof. Gliński może mieć satysfakcję. Po pierwsze, dostał się do parlamentu z niekwestionowanym mandatem od wyborców. Po drugie, skończył się dla niego czas funkcjonowania za kulisami PiS. Jest na pierwszym froncie i może tryumfować przed komentatorami, którzy, jak Jacek Żakowski, widzieli w nim rezerwowego gracza.
Co więcej, Gliński jest bliżej poważnego stanowiska, niż kiedykolwiek. Co prawda można się uśmiechnąć na wspomnienie ostatnich plotek, że profesor miał zastąpić Beatę Szydło jako kandydat na premiera (znowu), ale jest mało prawdopodobne, by przy rządzącym PiS znowu został na lodzie. Minister szkolnictwa lub nauki, marszałek Sejmu, wicepremier... – któreś z tych stanowisk zapewne mu przypadnie. I przypieczętuje sukces, który "wieczny kandydat" odniósł, gdy wyszedł z tabletu prezesa...