„Szwed płakał, jak sprzedawał”. Dawno żaden samochód mnie tak miło nie zaskoczył. Volvo V40 Cross Country
Michał Mańkowski
09 listopada 2015, 09:00·5 minut czytania
Publikacja artykułu: 09 listopada 2015, 09:00
Nie spodziewałem się, że po tygodniu za kierownicą Volvo V40 Cross Country będę mógł napisać takie słowa. A jednak. Ten model to największe, pozytywne moto-zaskoczenie od bardzo dawna. Aż chce się sparafrazować klasyka: „Szwed płakał, jak sprzedawał”.
Reklama.
Jeśli szybko przelecę po liście modeli, które wyjątkowo trafiały w mój gust, zazwyczaj będą to limuzynowate sedany. No, ewentualnie niektóre SUV-y. Próżno w nich szukać czegoś mniejszego. Dlatego tym bardziej sam się zaskoczyłem, gdy zorientowałem się, że ta V40-ka Cross Country to auto, którym… naprawdę chciałbym pojeździć dłużej.
A nasza znajomość wcale nie zaczęła się tak różowo. Ni to auto duże, ni to małe. Jeszcze jakiś dziwny kolor, a do tego ten… „cholernie głośny diesel”. Naprawdę, po przesiadce z hybrydowego Forda Mondeo, którego momentami w ogóle nie słychać, pierwsze minuty w każdym innym aucie będą dziwne i hałaśliwe. Jeszcze zanim zdążyłem się mu dokładnie przyjrzeć, wskoczyłem w 170-kilometrową, wieczorną trasę. Skoro jesteśmy już przy kwestach dźwiękowych... odgłos włączonych kierunkowskazów jest tutaj naprawdę irytująco głośny (stukający).
A skoro już wskoczyłem, to zacznę od tego, co na kierowcę czeka w środku. Volvo konsekwentnie projektuje swoje charakterystyczne kokpity. Jeśli w przeszłości miałeś okazję jeździć jednym z nowszych modeli, w każdym kolejnym poczujesz się jak ryba w wodzie. Na środku dostajemy dobrze znany panel z przyciskami do kontroli nawigacji, szeroko pojętych multimediów, kilku przycisków od systemów bezpieczeństwa (m.in. BLIS, kontrola pozostania na pasie) i dobrze znanego „ludzika”, po kliknięciu którego możemy sterować nawiewem.
Porównałem zdjęcia kilku różnych modeli szwedzkiego koncernu. Konsekwencja godna podziwu, bo w końcu po co zmieniać, coś nie tylko dobrze wygląda, ale i działa? No może z wyjątkiem obsługi nawigacji. Wpisywanie adresu za pomocą pokrętła trwa tak długo, że nawet gubiąc się kilka razy dojechałbym na miejsce wcześniej. Pewnie, można obsługiwać to klawiaturą, którą widzicie na zdjęciach, ale system jest tak toporny, że mimo wszystko trwa to nieco przydługo i lekko „zacina”. Dla porównania w XC90 (test już niedługo), jest to zrobione perfekcyjnie.
Na pewno zwróciliście też uwagę na wykonanie panelu. Nie wiem, czy było to prawdziwe drewno, ale wyglądało i „czuło się” naprawdę elegancko. Żadne tam porozrzucane i niewielkie wstawki, ale kawał powierzchni elegancko współgrający z kolorystyką foteli. Tuż przednim panelem jest schowek, który może i fajnie wygląda w takiej kompozycji, ale nie jest zbyt wygodny w korzystaniu. Podobnie jak we wspomnianym Fordzie Mondeo, tam powinny lądować rzeczy pierwszej potrzeby, a konieczność szukania ich ręką nie jest wygodna.
Szukać nie trzeba za to dźwigni hamulca ręcznego. Ukłony w stronę osoby, która postawiła na swoim i zostawiła go w tradycyjnej formie (w automatach często zastępuje się go zwykłym przyciskiem). Nie za duży, nie za mały, przyjemny w dotyku ze względu na obicie skórą i – co najważniejsze – w idealnym miejscu. Wpada wprost w samą dłoń, która aż… prosi się o zaciśnięcie i zadriftowanie. Czasami klasyka naprawdę jest dobrym rozwiązaniem.
Przy każdej przygodzie z Volvo miło wspominam wysoką jakość wykonania ze szczególnym uwzględnieniem kierownicy. Bardzo dobrze leży i jest przyjemna w dotyku. Do wyboru są także trzy tryby zegarów. Standardowo już wybrałem elektroniczne wyświetlanie prędkości, ale tutaj – choć całkowicie przejrzysto – coś mi zgrzytało. Może to ten mocny czerwony kolor lub zbyt prosta forma. To wszystko jednak szczegóły.
W środku można poczuć się naprawdę dobrze. V40 Cross Country to ten rodzaj auta, które czujesz całym sobą, a jazda to po prostu przyjemność (o tym za chwilę). Z przodu nie narzekałem na brak miejsca, trasa w ogóe mnie nie zmęczyła, ale raczej się tam nie poprzeciągam. Gdy na moment wskoczyłem do tyłu, przekonałem się, że dłuższe trasy dla osób powyżej 180 cm będą nieco uciążliwe (zdjęcie powyżej). Kompaktowy jest także sam bagażnik (335l). Wystarcza, ale bagaż o większych gabarytach będzie trzeba przewozić przy złożonych fotelach.
V40-tka jest kompaktem, ale skłamałbym jeśli napisałbym, że jest mała. Jest w sam raz dla kogoś, kto jeszcze nie ma potrzeby wożenia całej rodziny. Płynnie przemyka przez miasto, jednocześnie nie będąc „maluchem”, z którym na drodze nikt się nie liczy. Proporcje wyważone na piątkę. Model, który widzicie miał bardzo nietypowy kolor, który – ku mojemu zdziwieniu – tylko pomógł temu samochodowi. Sprawił, że jest… jakiś, a nie zwyczajnie nijaki. Lakier przybierał różne odcienie zależnie od tego, jak padało słońce, ale najogólniej można go nazwać chyba pewnego rodzaju brązem.
Pamiętajcie, że cały czas mówimy nie o zwykłym V40, ale o modelu Cross Country. Za tą nazwą kryje się worek z właściwościami terenowymi. Już na pierwszy rzut oka widać, że ten model jest nieco twardszy. Ma podwyższone zawieszenie, większy prześwit i fajnie bijący po oczach srebrny próg oraz dwa relingi.
Ciekawie połączono tutaj elegancką i smukłą sylwetkę (wisienką są 19-calowe felgi), która zrobi wrażenie w mieście, z praktycznością przydającą się na trasie i poza miastem. V40 CC poradzi sobie dobrze tam, gdzie z różnych powodów może nagle skończyć się „głaskanie po oponach”. W razie potrzeby pomocne będą też wyjątkowo mocne „długie”. Snop światła rzucany na drogę podczas wieczornej trasy na tyle duży, że warto to odnotować.
Do marki Volvo przylgnęła łatka wyjątkowo bezpiecznej. Nie miałem okazji (na szczęście) przetestować tego na własnej skórze (i wolałbym nie próbować), ale sporo o tej kwestii mówią też systemy wspomagające kierowcę w trakcie jazdy. V40 Cross Country dostał volvo’wską jazdę obowiązkową, czyli m.in. wspomniany już system BLIS (monitorowanie martwego pola w lusterkach i ostrzeganie migającą lampką), system wspomagania hamowania czy wczesnego ostrzegania o przeszkodzie. Są to rozwiązania, które można spotkać naturalnie w wielu innych modelach, ale w przypadku Volvo mam uczucie, że zwracam na nie uwagi trochę częściej niż gdzie indziej.
Zamontowano tu także system wspierający pozostanie na pasie ruchu. W przypadku gdy auto nagle zacznie zjeżdżać z pasa, automat natychmiast delikatnie je naprostuje. Działa, testowałem wielokrotnie, często nawet lekko prowokując takie sytuacje. System skuteczny bardziej w trasie niż w mieście, ponieważ chwilę zajmuje mu wyłapanie punktów odniesienia. Cały czas miałem jednak w głowie pytanie, co się stanie, gdy jakimś cudem system nabawi się awarii i zamiast lekkiego odbicia kierownicą, zrobi mocne? To tylko teoria, pewnie nierealna, ale mimo wszystko… ciekawa.
V40 Cross Country jest dostępne z pięcioma silnikami: trzy diesle (D2 120KM / D3 150KM / D4 190KM /) i dwa benzyniaki (T3 152 KM / T4 190 KM / T5 245KM). Ten dwa ostatnie są dostępne z napędem na cztery koła, cała reszta radzi sobie z przednim. My mieliśmy okazję pojeździć modelem D3 z 2-litrowym silnikiem diesla o mocy 150 koni mechanicznych i 8-stopniowym automacie. Nie jest to petarda, ale przy swoich nie tak dużych gabarytach śmiało wystarcza do sensownej jazdy w trasie. Chciałoby się trochę więcej mocy pod prawą nogą, ale to już kwestia sportowych ambicji. Ten zestaw po tygodniu jazdy spalał nieco ponad 6l/100 km. To zadowalający wynik.
Złapałem się na tym, że w przypadku Volvo V40 CC naprawdę dobrze się czułem za kierownicą. Może to kwestia tego, że trafiłem akurat na w miarę słoneczny weekend i pusta droga przez las była czymś wyjątkowo przyjemnym, a może to sprawka projektantów, którzy sprawili, że można naprawdę poczuć się częścią tego Volvo. Prawda pewnie – jak to ma w zwyczaju – leży gdzieś po środku.
Ile musisz odłożyć, by pozwolić sobie na taką przyjemność? Ceny najtańszych wersji zaczynają się od 98 tys. zł, a kończą na 60 tys. więcej. Czy warto? Przed testem powiedziałbym, że za tę cenę można znaleźć coś innego, większego i pewnie tego bym szukał. Po tygodniu jazdy Volvo V40 Cross Country, nie jestem już tego taki pewien.