
– Tinder jeszcze wtedy nie był tak popularny w Polsce. Ja sobie apkę ściągnęłam kiedy podejrzałam u znajomych w Londynie, że się tak spotykają – mówi Anna w rozmowie z naTemat. Ania pracowała ucząc się jednocześnie i chociaż poznawała wielu nowych ludzi, to nie miała czasu na zawieranie głębszych znajomości. – Zainstalowałam, żeby w ogóle sprawdzić "z czym to się je", ale szybko wciągnęłam się na dobre. Nie wiem ile osób dokładnie przewinęłam, pewnie kilkaset, ale i tak mogę powiedzieć, że miałam szczęście. Andrzeja znalazłam po miesiącu. Wcześniej spotkałam się na kawę tylko z 4 innymi osobami z Tindera –dodaje.
Ja korzystałem już z kilku tego typu aplikacji nawet spotkałem się z 2 osobami Nic z tego nie wyszło ale z oby dwiema dziewczynami mam kontakt do dziś. Z mojej perspektywy wygląda to tak że prawdopodobieństwo poznania kogoś na dłużej jest takie samo na Tinder (czy badoo) jak na dyskotece, w klubie itp. Z tą różnicą że jeśli komuś chodzi o seks lub inne niezobowiązujące, krótkoterminowe rozrywki to na Tinderze wyjdzie to dość szybko bo ludzie w wirtualnym świecie się dużo mniej krepują i czują się bardziej anonimowi.
Pierwsze wrażenie zawsze jest loterią pozorów. Jeśli spotykamy kogoś na przykład na imprezie u przyjaciół widzimy faceta który się odsztapirował bo idzie na imprezę a na co dzień rzeczywistość może być zupełnie inna.
– Świetna sprawa: darmowy burdel! Facet przeciąga w prawo laski z okolicy aż się znajdzie chętna – podsumował Piotr, na jednym z forów poświęconych Tinderowi. Trudno odmówić pewnej racji tym argumentom. Powyżsi bohaterowie nie chcą się wypowiadać pod nazwiskiem, bo oprócz tego, że nie chcą się afiszować, to internetowa swatka cieszy się też mniej chlubną sławą. Wiele osób umawia się tak na seks bez zobowiązań. A nie każdy chce się znaleźć w ogniu seksualnych anonsów spragnionych rozkoszy Januszy i plastikowych panienek dumnie wypinających swoje piersi do selfie.
Czasem mam wrażenie, że jako jedyny z tego forum jestem z pokolenia, które towarzystwo znajdowało na zewnątrz, a nie przed komputerem czy tzw. smartphonem. Avatar i nick zastępują oczy i imię drugiej osoby, chore. Jednym "pyknięciem" wyrzucasz osobę jak jakiegoś śmiecia, czego nie mógłbyś zrobić, gdybyś spotkał się z nią sam na sam. Co z urokami prawdziwej konwersacji? Gówniarskie pokolenie Facebooka, Tindera i innego dziadostwa, których społeczne umiejętności ograniczają się do możliwości aplikacji.
Napisz do autorki: kalina.chojnacka@natemat.pl