Ludzie wysyłają obcym swoje nagie zdjęcia - to podobno standard. Chlebem powszednim Tindera jest również oferowanie seksu. Można samemu wpędzić się w kłopoty i po pijaku wdać się w rozmowę z brzydalami. Jedna z użytkowniczek stwierdziła, że zawsze zastanawiała się nad tym, dlaczego niektórzy chłopcy zamiast opisu wpisują po prostu swój wzrost. Tinder to wesołe miasteczko. Można robić, co się chce i ma się poczucie względnej anonimowości.
Oddaj mi pieniądze!
Brytyjka Lauren Crouch prowadzi bloga, na którym opisuje swoje nieudane randki -"No Bad Dates, Just Good Stories". Jej ostatni wpis wzbudził niemałą sensację w sieci, Twitter ćwierka o niesamowitym tupecie mężczyzny, z którym umówiła się na Tinderze. Zaczęło się niewinnie - mieli spotkać się na stacji kolejki, mieli iść na drinka. Kiedy on napisał, że nie pije alkoholu, Lauren zaproponowała, żeby poszli do uroczej kawiarenki nieopodal. Jednak randkowicz stwierdził, że woli pójść do sieciowej kawiarni Costa Coffee, bo była bliżej.
Rozmawiało im się dobrze, ale bohaterka nie poczuła chemii, co jest dla niej bardzo ważne, jeśli ma kontynuować znajomość. Mężczyzna zaproponował, że zaprosi ją do siebie i ugotuje jej obiad, bo ma niedługo odebrać przesyłkę z warzywniaka. Kobieta nie zgodziła się, bo ma zasadę, że nie idzie do domu nieznajomego. Randka trwała pół godziny. Kilka godzin później Mężczyzna napisał jej wiadomość, w której pytał o kolejne spotkanie. Wtedy Lauren, która wiedziała już na pewno, że nie czuje chemii, delikatnie odmówiła.
Potem stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Mężczyzna poprosił ją, żeby oddała mu 5 dolarów, które zapłacił za jej kawę, bo stracił na nią czas i pieniądze. Podał nawet numer konta bankowego. Kobieta zaproponowała, że może wybrać organizację charytatywną na którą wpłaci równowartość kawy z sieciówki. Nie zgodził się i oburzył się, że sam chce zadecydować na co przeznaczy swoje pieniądze. Kiedy Lauren podzieliła się tą historią z internautami, okazało się, że takich ludzi, którzy chcą zwrotu pieniędzy za randkę jest więcej. Jakie inne dziwne sytuacje czekają na nas na Tinderze?
To nie nasza - klasa
To miał być tak zwany "match dla beki". Monika znalazła na Tinderze swojego wykładowcę. Młody, typ cwaniaka. Wiedziała, że ma żonę i dzieci, w końcu wielokrotnie o tym wspominał na zajęciach. Monika nie spodziewała się, że wykładowca może podchodzić do tej tinderowej znajomości na serio. Ale otrzymała od niego wiadomość. Zrobiło się śmiesznie i niesmacznie.
– No i co teraz? – zapytał wykładowca - luzak. Monika postanowiła, że musi obrócić sytuację w żart, zapewniła "podrywacza", że nie traktuje ich rozmowy w kategoriach obciachu. – Ja raczej nie używam tej apki jako naszej klasy –przeszedł do konkretów wykładowca. Kiedy Monika odpisała, że ona również nie, zapytał – No to co, widzimy się? – Monikę zatkało, ale postanowiła sprawdzić, co będzie, jeśli się zgodzi. Wykładowca chciał spotkać się w przyszłym tygodniu, zaproponował wizytę w jej mieszkaniu.
Monika spodziewała się raczej, że zaprosi ją na drinka, a nie od razu przejdzie do konkretów. Odpisała, że to nie jej tempo. Co on na to? – Czyli jednak nasza - klasa. Dziewczyna była w szoku, napisała, że Tinder to nie seksportal i na tym zakończyła rozmowę. Wykładowca na pewno wiedział, z kim rozmawia, a jego pewność siebie była porażająca.
Pijany i buddystka
Niekiedy dziwnie zaczyna się robić dopiero na samej randce. Nawet jeśli rozmowa wirtualna przebiega gładko, nigdy nie możemy być pewni, że spotkanie też będzie udane. Kiedy Piotrek był w Moskwie na kilkutygodniowym wyjeździe służbowym, brakowało mu towarzystwa. Jak wielu singli w dzisiejszych czasach postanowił sprawdzić, jakie ma "opcje" w okolicy. Spotkał się z dziewczyną, z którą świetnie mu się rozmawiało i która zgodziła się oprowadzić go trochę po metropolii.
Mieli pójść na drinka, ale kiedy Piotrek kupił sobie alkohol, ona stwierdziła, że nie będzie piła. Jakoś tak wyszło, że się upił. Nawet nie wie dlaczego tak szybko, ale chyba dlatego, że był lekko zawiedziony. Po "drinku" wyszli na wycieczkę po Moskwie, więc zwiedzał pijany. To było dziwne uczucie, obce, wielkie miasto, Rosja, szum w głowie i ona.
Z tego co pamięta, to rozmawiali o polityce, bo dziewczyna była buddystką. Musiało być interesująco albo tak bardzo nie miał niczego innego do roboty, że postanowił, że będzie kontynuował spotkanie. A dziewczyna nie zważając na jego stan, "wkręcała" się coraz bardziej. – Była buddystką i była z jakiegoś regionu, gdzie ludzie wyglądają jak Chińczycy. Tylko że była mega brzydka. I to delikatnie powiedziane – wyznaje Piotrek.
Chłopak chyba starał się robić wszystko, żeby zniechęcić ją do siebie. Upicie się nie wystarczyło, więc przestał jej słuchać. To również nie poskutkowało i dziewczyna chciała pójść z nim do jego mieszkania. Bo dlaczego nie? Spędzili ze sobą kilka godzin, ona poświęciła swój czas na pokazanie mu miasta, rozmowa była na poziomie. Tylko, tak jak u Lauren, chemii brak - mówiąc delikatnie. Piotr postanowił, że zacznie udawać bardziej pijanego niż był w rzeczywistości i powiedział, że może na następnej randce ją zaprosi, bo teraz musi już iść spać.
Dziewczyna nie obraziła się, wręcz przeciwnie. Od tamtej pory co kilka dni przychodziła pod mieszkanie Piotra i pytała – To gdzie cię teraz zabrać? Piotr nie miał sumienia być dla niej niemiłym, ale trzymał ją na dystans. Kilka razy pozwolił jej być przewodnikiem, a kiedy miał inne plany - po prostu mówił jej, żeby sobie poszła. Ten spokój dziewczyna z pewnością czerpała z medytacji, w końcu była buddystką.
Pies, Afryka i konkubinat
Tinder jest galerią przedziwnych osobowości i pomysłów. Klaudia miała kiedyś do czynienia z użytkownikiem, który jako zdjęcie profilowe ustawił zdjęcie słodkiego psa. Kiedy zaczęli ze sobą rozmawiać okazało się, że chłopak nie chce ujawnić swojej tożsamości. Szedł w zaparte, że jest psem ze zdjęcia. Pisał – Kiedy zabierzesz mnie na spacer? Albo – Dasz mi pogryźć swoje kostki? Nie reagował na żadne pytanie, jeśli nie było sformułowane w odpowiedni dla psa sposób. Żeby zrozumiał, że Klaudia nie ma cierpliwości z nim rozmawiać, musiała napisać – Zły pies, idź do siebie!
O tym, jak bardzo ludzie chcą się pokazać od najlepszej strony, można przekonać się wchodząc na stronę "Humanitarians of Tinder".To zbiór screenów z portalu, które przedstawiają zdjęcia ludzi, którzy chwalą się tym, że są na akcji humanitarnej w Afryce. Czyli podryw na pomoc, na dobre serce. Wiele zdjęć jest pozowanych, jakby specjalnie zrobionych po to, aby wrzucić je na Tindera. To prawdziwie komiczny i żałosny widok. Ale i też przerażający, uświadamia, jak niewielu pomagających ma dobre intencje.
Są szczęściarze, którzy nie muszą już bawić się w żadne gierki i udawać kogoś, kim nie są. To ci, którym Tinder sprezentował drugą połówkę. Tak jak Tomek i Małgo, którzy po krótkiej rozmowie online umówili się na randkę, a po godzinie spotkania doszli do wniosku, że nie ma co przeciągać - podobają się sobie i polubili się wzajemnie - więc zostali parą. W ciągu jednego dnia poznali się na Tinderze, spotkali, zauroczyli sobą i zamieszkali razem. True story. Minęło już kilka miesięcy, a oni wciąż są razem - zakochani.