
Francuscy muzułmanie, których jest 5 milionów, powinni wyjść masowo na ulice w swoim własnym proteście. Nie przyłączać się do innych, tylko pokazać własne stanowisko w tej sprawie. A tego na razie nie ma.
W niektórych miejscach muzułmanie stali się na tyle liczebną mniejszością, że zaczęli samowolnie narzucać innym zasady islamu. I niestety jeden radykał jest w stanie zastraszyć pozostałych "zwykłych" wiernych wyznawców Allaha. Tylko na początku tego roku na ulice Kopenhagi wyszło ponad 700 demonstrantów, którzy domagali się wprowadzenia prawa szariatu. Podobnie jest w Londynie w Tower Hamlets, o czym juz w naTemat pisalismy. Ten sam problem dotyczy Francji, Hiszpanii i Szwecji – tych wszystkich krajów, gdzie istnieją duże społeczności muzułmańskie.
I tu jest duży problem. Bo zamiast odzewu zwykłych ludzi, słyszymy tylko tych, którzy grożą walką z innowiercami i zapowiadają podporządkowanie sobie zachodniej cywilizacji. A same społeczności muzułmańskie niewystarczająco pracują nad odcięciem się od terrorystów. I chociaż na stronie polskiej Ligi Muzułmańskiej znajdziemy oświadczenie pt. „Jestem muzułmaninem, jestem sunnitą, jestem przeciwko ISIS” to jednak jest to kropla w morzu dzisiejszych potrzeb.
Podobnie jak wielu Europejczyków czekam na jakiś wielki marsz muzułmanów, czy to w krajach muzułmańskich czy krajach europejskich. Nie było tego po Charlie Hebdo, tym bardziej teraz, kiedy zbrodnia jest dużo większa, muzułmanie powinni masowo wyjść na ulice. Nie ma tego. Są tylko poszczególne głosy krytyki czy potępienia ze strony społeczności muzułmańskich. To jest za mało.
Kiedy człowiek żyjący w społeczności zachodniej widzi, co się dzieje, jak mordowani są niewinni ludzie, do których strzela się podczas piątkowego wypadu na miasto, gdzie samolot pełen ludzi marzących o wypoczynku nad morzem, pada ofiarą fanatyków tej religii, to słusznie ma prawo domagać się czegoś więcej niż karteczka z hashtagiem "notinmyname".
Napisz do autorki: kalina.chojnacka@natemat.pl