Paryż, do niedawna obiekt westchnień turystów z całego świata, od zeszłego piątku jądro ciemności na mapie Europy. Kiedy 13 listopada w stolicy Francji z rąk terrorystów zginęło ponad stu ludzi, turyści zaczęli odwoływać swoje rezerwacje w hotelach, a hasło "lecę do Paryża" przestało brzmieć, jak weekend marzeń, ale jak straceńcza wyprawa w ręce dżihadystów.
Po piątkowym ataku w Paryżu, turystyczne fora internetowe rozgrzały się do czerwoności: lecieć, czy nie, a jeśli lecieć, to czy w ogóle wpuszczą? Trzeba mieć paszport, czy wystarczy dowód – tak jak zwykle?
Dzisiaj rano wsiadałam do samolotu na Okęciu z tymi samymi pytaniami. Obawiałam się, że na Beauvais spędzę długie godziny, a każdy cal mojego bagażu zostanie sumiennie sprawdzony. Oczywiście miałam ze sobą paszport i idiotycznie zastanawiałam się, czy wizy z Egiptu czy Indonezji nie utrudnią mi wjazdu do Francji. Na Okęciu wszystko odbyło się rutynowo, a samolot – jak na listopadowy wtorek rano – był dosyć szczelnie wypełniony. Koniec końców okazało się jednak, że większość moich współtowarzyszy leciała do Paryża tylko na przesiadkę, udawali się w ciepłe kraje, np. do Tunezji. W samolocie było sporo Rosjan.
Ale Okęcie to jednak nie zaatakowana Francja. Prawdziwie dantejskie sceny miały się rozegrać przecież w Beauvais. Uzbrojona w komórkę weszłam na halę przylotów licząc na morze styranych turystów, rozdrażnionych matek, spłakanych dzieci i oficjeli bezdusznie zawracających ludzi na pokład samolotów. No i nic. Przy kontroli dokumentów utworzyła się co prawda kolejka, ale na teren Francji weszłam na dowód, a urzędnik co najwyżej trochę uważnie przyjrzał mi się i porównał ze zdjęciem w paszporcie.
I tyle. Zapytałam Beatrice – pracującą na lotnisku – czy w związku z piątkowa tragedią coś się zmieniło przy kontrolach. Odpowiedziała, że tak naprawdę niewiele, bo czujność na lotniskach jest podwyższona od dłuższego czasu.
Uzbrojony Paryż
Jednak w samym mieście nie jest już tak beztrosko. Przy wejściu do metra poproszono mnie o pokazanie zawartości plecaka. W kolejce wiszą informacje, że stacja Oberkampf (przy nie rozegrały się piątkowe tragiczne sceny) jest zamknięta.
Zastanawiałam się czy pojechać pod Bataclan, ale uznałam, że dużo bardziej interesuje mnie jednak to, co dzieje się w innych miejscach Paryża. W miejscu kaźni pamięć o tragicznych wydarzeniach z pewnością jest żywa. A jak jest gdzie indziej?
Postanowiłam przespacerować się spod Hotel de Ville, pod katedrę Notre Dame i potem spcerem nad Sekwaną przejść się pod Sorbonę i tam porozmawiać ze studentami. Wnioski są takie, że wszystkie turystyczne miejsca są obstawione przez żołnierzy z karabinami lub podobnie uzbrojoną policję.
Kolejka pod Notre Dame była prawie tak samo długa jak zwykle, z tą tylko różnicą, że była chyba najpilniej strzeżonym zbiorowiskiem w mieście.
Poza tym bez zmian, wszędzie berety, naleśniki, a największy dom handlowy w okolicy przybrał już świąteczne barwy.
Młodzi, zdolni, wyedukowani
Pod Sorboną nastawienie ludzi jest bardzo otwarte. Pytam Davide'a czy Francja jest sama sobie winna i czy uważa, że to imigranci przyczynili się do wzrostu zagrożenia terrorystycznego.
No dobrze, ale przy jednym z zamachowców znaleziono syryjski paszport. – Który w końcu okazał się zaginionym dokumentem innego człowieka. Nie popadajmy w paranoję. To taka samo spełniająca się przepowiednia – ileś tam osób chciałoby, żeby piątkowe zamachy, były argumentem w przeciwników przyjmowania uchodźców. No ale sorry, nie tym razem – ripostuje Davide. Na uczelni spotykam się też z Radkiem, Polakiem, który tu pracuje i z Ciro, jego kolegą z Włoch. – Po tym, co stało się w w piątek boję się znacznie bardziej niż po tym, co miało miejsce w Charlie Hebdo. Ten piątkowy atak dotyczył nas wszystkich. Dowiaduję się też, że Francuzi, na co dzień niewylewni i trzymający nerwy na wodzy, jednak są przerażeni tym, co się stało. – W niedzielę zebraliśmy się na placu Republiki, by uczcić ofiary. Część osób miała ze sobą buńczuczne banery z napisami: Nie boję się. No i nagle gdzieś strzeliła petarda i wybuchła totalna panika. Ci co przed chwilą tak honorowo się nie bali, nagle w popłochu zaczęli uciekać do jakiegokolwiek najbliższego schronienia. Ludzie porzucali samochody na ulicy i gnali przed siebie.
A jak jest z muzułmanami, czy to prawda, że pozamykano meczety, że są napięcia? Odpowiada mi zaczepiona studentka. – Proszę się rozejrzeć dookoła, widzi pani, że połowa uczniów to muzułmanie. Mam nienawidzić koleżanki, bo jakiś debil w imię jej religii kogoś zabił?
Cecille dodaje, że kiedy w mediach pojawia się pozytywna dyskryminacja muzułmanów (na przykład informowanie o tym, że w zamachach zginęli z rąk terrorystów także wyznawcy Mahometa – w komentarzach podnosi się raban. "No przecież wiemy! Nie jesteśmy głupi! To nie muzułmanie atakują tylko ześwirowani radykałowie."
Co się nie zdarzyło w Paryżu
Kiedy opowiadam moim rozmówcom o tym, jaka jest poetyka wokół paryskich ataków w Polsce, kwitują, że powinnam napisać artykuł o tym, co się nie zdarzyło – bo Polacy budują swoje wyobrażenie o piątkowej tragedii i obecnej sytuacji we Francji, na jakichś własnych domysłach.
Nikt nie podpalił obozowiska w Calais.
Syryjski paszport zamachowca był nieprawdziwy.
Nie wprowadzono godziny policyjnej.
Wszystkie muzea w tym Luwr są już otwarte.
Nie zamknięto meczetów.
Metro kursuje, zamknięto jedną stację.
Ale o ile Francuzi, z którymi rozmawiałam podchodzą do sprawy z zadziwiającym dystansem, to nawet na francuskich ulicach mówi się, że piątkowa tragedia z pewnością przysporzy Marine Le Pen i jej Frontowi Narodowemu kilka punktów procentowych poparcia. A pod paryskim merostwem ktoś wypisał sprayem poniższą wątpliwość.
Upór i ignorancja = nienawiść i wojna. Zaufanie innym i wiedza = miłość i pokój?